Cały ostatni weekend był pod znakiem deszczu, więc nadrobiłam choć jedną zaległość i poczyniłam wpis o Ołtarzu św. Jakuba. Co jeszcze robić, gdy pada, a pracować ileż można? Książki i filmy, filmy i filmy. Te ostatnie głównie z wypożyczalni.
Były dwa - jeden do myślenia jeszcze długo - "Wątpliwość" z Meryl Streep, a drugi - ku radości i wzruszeniu, ku przybliżeniu Toskanii -
"La passione". Ten, kto będzie miał możliwość obejrzeć, niech nie czyta następnego akapitu, choć oczywiście nie streszczę całego dzieła, ale może są takie osoby, które wolą nie wiedzieć nic o fabule. Dla wygody napiszę kursywą.
"PASJA" 2010r. reż. Carlo Mazzacurati:
Reżyser z Rzymu z pięcioletnim kryzysem twórczym zostaje nagle wezwany do małej miejscowości w Toskanii, gdzie wynajmował turystom zakupione w tym celu mieszkanie. Nie dbał o nie i okazało się, że poszły wszystkie rury. Niby nic, ale woda zalała sąsiadów, czyli ... kaplicę z XVI wiecznym freskiem. Reżyser nie ma pracy, nie ma pieniędzy, za to ma ważne spotkanie w Rzymie, które powinno zadecydować o jego przyszłości. A tu utknął na prowincji. Wzywają go do burmistrza, którym jest mocny typ kobiety. Reżyser staje przed wyborem: albo będzie wysłany donos na niego do konserwatora zabytków, albo poprowadzi mieszkańców w przygotowaniu Misterium Męki Pańskiej - wieloletniego zwyczaju miejscowości. Dotąd zajmował się tym lokalny hrabia, ale wziął był zmarł. Zostało 5 dni do Wielkiego Piątku. No i zaczyna się, mamy przed sobą galerię typów wszelkich, barwne toskańskie charaktery, światek filmowy, kryminalny, poczciwiny i głowy zwane tutaj twardymi; burzę komicznych sytuacji, grę słów, grę nastrojów, pastisze, wzruszenie aż po łzy i ... Toskanię, nie taką widzianą oczami obcokrajowców, nie tę, która zmienia życie po przeprowadzce, ale tę zwyczajnie ludzką, w której obcokrajowcem jest reżyser z Rzymu. Polskiego smaczku dodaje filmowi aktorka Kasia Smutniak.
Razem - palce lizać!
Na wtorek zapowiadano poprawę pogody, więc postanowiliśmy wyruszyć śladem filmu, w poszukiwaniu jego plenerów. Jednej rzeczy nie uwzględniłam z prognozy pogody - wiatrów. Oślepiona symbolem słońca na stronie www nie spojrzałam dalej i ubrałam się co najmniej nieodpowiednio. Krzysztof też się nie popisał. Atmosferę ocieplało nam jedynie towarzystwo psów i ogrzewanie w samochodzie. Pogoda okroiła więc listę miasteczek do zwiedzenia. Dwa tylko zlokalizowaliśmy, dwa odwiedziliśmy, wszystko będzie musiało poczekać do lata, gorącego, drgającego słońcem.
Pierwsze miasteczko - Casale Marittimo, miodowym światłem wypełnione i wiatrem wyjące, z poświęceniem zobaczone, dało letni przedsmak.
Takie małe, a wypatrzyłam dwie agencje nieruchomości i kilka domów na sprzedaż.
Domu nie kupię, ale plebania wygląda jak cukiereczek, nieprawdaż? Hmmm. No nic więcej nie napiszę. Wystarczy mi moich marzeń, hi hi hi.
Szybko łapaliśmy obrazy w oczy, bo gonił nas głośny świst wiatru, przemykał się pod łukami przejść, obijał o bliskie siebie mury, okręcał wokół kominów niczym z Gaudiego, robił przegląd każdego detalu..
Zimny hulaka wydawał się taki znikąd wobec spokojnego krajobrazu na horyzoncie
Koniecznie trzeba wrócić do Casale Maritimo.
Motywację pogłębił pewien bar - "La Ribalta". Krzysztof wypatrzył szyld zapraszający na herbatę, zziębniętych nie trzeba było zapraszać.
Weszliśmy i znaleźliśmy się w innym świecie. Czas zatrzymany w starych meblach i fotografiach pod szklanymi blatami stołów, ciasno i swojsko.
Przy wejściu napis informuje nas, że poeta strajkuje. Na szczęście właścicielka - Stefania - nie. Okazała się rozgoryczoną aktorką, która w wyniku kolei życiowych znalazła się w tym maleńkim miasteczku nieopodal Ceciny. Ale to nie rozgoryczenie przywiodło ją do Casale, spowodowały je nasilające się gesty mieszkańców miasteczka dające do zrozumienia, że jest obcą, oraz ostatnia zmiana władzy. Przejęli ją młodzi komuniści, w wyniku czego nie przedłużono jej pozwolenia na letni ogródek przed barem, co wiąże się z obcięciem ilości klientów.
Porozmawialiśmy z nią też o filmie. Od razu powiedziała: "prawdziwy, oj, prawdziwy". Zapewne chodziło jej właśnie o te charakterystyczne małomiasteczkowe typy i twarde głowy.
U Stefanii można nie tylko wypić coś ciepłego, czy zjeść rogalik, w sezonie służy posiłkami i to o każdej porze, nie ma przerwy tak charakterystycznej dla tutejszych lokali.
Na koniec pokazała nam uratowaną przez siebie od zagłady nieczynną tłocznię oliwy - zaraz obok baru.
Wspomniała o jeszcze jednym polskim akcencie - nieopodal mieszka jakieś polskie hrabiostwo, jakie, nie umiała nam powtórzyć nazwiska..
Potem przemknęliśmy koło Guardistallo i Montescudaio, by ostatecznie zatrzymać się w Montecaini Val di Cecina. Samochód zostawiliśmy w nowszej części położonej na niższym wzgórzu.
Jako zagorzali zwiedzacze zaczęliśmy od ... posiłku, żeby mieć siły na ciąg dalszy walki z wiatrem. Oszklony taras restauracji zapewniał nas, że zimno na chwilę nam odpuści. Pozwalał też spokojnie spoglądać na opustoszały Plac Republiki, na którym przez pewien czas pojawił się tylko "personaggio", jak określa się tutaj ludzi o odmiennym kontakcie z rzeczywistością. Mam do nich wielką słabość, zwłaszcza gdy ich ruchy mają tak niezwykłą choreografię, że siedziałabym dniami i bym nie wymyśliła, żeby np. przemieszczać się płynnie nad barierką-łańcuchem z gracją bliską tai chi (ten zobaczony we worek), albo skręcać jedynie pod kątem prostym przemierzając prosty deptak skomplikowanym szlakiem (kiedyś widziany w Perugii).
Zamówiliśmy bardzo zimowe dania, Krzysztof - flaki po florencku, ja - zupę z kaszą i fasolą, a na drugie jedną porcję dzika na dwie osoby. To było na granicy pęknięcia, z powodu możliwości pojemnościowych żołądków. Wszystko pyszne!
Już chciałam zrejterować, bo gardło zaczynało mnie lekko pobolewać, ale wiatr złudnie ucichł i pozwolił słońcu ogrzać kawałek spaceru. Wśród murów pozostałych po cmentarzu odrobinę naładowaliśmy baterie.
Potem jeszcze przez chwilę poszukaliśmy filmowych plenerów. Nie znaleźliśmy. Temperatury za niskie?
Miasteczko ma chłodniejsze barwy domów od tych poprzednio zobaczonych w Casale Marittimo, a może to tylko jego zimowa szata. Latem zapewne z szarością kamienia konkurują kwiaty. Pierwszego dnia lutego prym jednak wiodły budynki.
Wśród nich wyróżnia się Palazzo Pretorio. Korzeniami sięgający XIII wieku, z wieloma naleciałościami późniejszych czasów. Obecnie stanowi część muzealną poświęconą wydobyciu miedzi, którego prężnym ośrodkiem było Montecatini Val di Cecina.
Ciekawe jakie jeszcze bogactwo kryje ta ziemia? Przecież jest to też teren bogaty w złoża alabastru.. Wszak niemal na sąsiednim wzgórzu jest słynąca tym minerałem Volterra.
Alabaster się ostał, ale miedzi zaczęto szukać gdzie indziej. Na szczęście miasteczko zostało, w swoim rdzeniu średniowieczne i bajeczne.
A na koniec trochę nadziei. Kwitnie, coś kwitnie! Rozpoznałam przebiśniegi, rozmaryn, cyklameny i, niestety, niesfotografowaną mimozę. Jeszcze oczy radowało jakieś owocowe drzewo i białe coś podobne do ubiorka.
mapka wycieczki