Na widok protestu "Pękniętej Dachówki" w komentarzu z poprzedniego wpisu w te pędy lecę sprostować, żeby nie było że zapomniałam, iż pomogłam też dzisiaj św. Mikołajowi w obdarowaniu Owejż świeczką wybraną ze stadka, które już się rozeszło po świecie:
Zostały mi jeszcze dorobione świece z rysunkami, bo poprzednie też już znalazły nabywców.
Piszecie, że szkoda takie zapalać, a ja uparcie powtarzam, że je należy zapalać, bo świeca bez ognia jest martwym przedmiotem. Jeśli chcecie zachować ją w dość nienaruszonej formie, to wystarczy po wypaleniu dołka włożyć do niego malutką świeczkę do podgrzewaczy (czyli teaglihta). Nie do wszystkich oczywiście da się włożyć taką świeczkę, ale i tak optuję za żywym płomieniem, a nie kurzołapem.
Zapalać a potem zgodnie z Twoją sugestią w wypalony otwór wkładam coś, co też się pali.
OdpowiedzUsuńRozumiem opory, ja tez musiałam nacieszyć się, ale faktycznie pale przy wyjątkowych okazjach !
Piękne te czerwono-zielone. Ale i te z rysunkami.. Pozdrawiam i życzę Mikołajkowych niespodzianek :)
Piękne te świece:):):)
OdpowiedzUsuńśliczne świeczki :)
OdpowiedzUsuńTrzeba palic te swiece!!! I kupowac nowe, kolejne:) Juz niebawem zapale kolejne i bede sie cieszyla ogniem, jak male dziecko:))) Ilez radosci...
OdpowiedzUsuńKasiaB.
zielono czerwone cudnie swiateczne!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńSą takie piękne!:)
OdpowiedzUsuńMnie też szkoda ich palić i stoją nigdy nie zapalane.
Mówisz Małgosiu,że trzeba zapalać? no to tak zrobię:)
Uściski:*
Po prostu,, CUDNE !!! :))
OdpowiedzUsuń