O, to, to! Idealnie w czas. Bardzo interesująca wyprawa, dłuższa i dużo tańsza od tych proponowanych przez stowarzyszenie, no i nie Florencja.
Miła i bardzo ciekawie mówiąca przewodniczka Carolina czekała na grupę przed Bramą św. Piotra i od niej zaczęła zwiedzanie. Postaram się jak najwierniej odtworzyć jej opowieści, z lekkimi uzupełnieniami własnymi, odkrytymi podczas pisania artykułu (wyróżnione kursywą).
Zaczęło się od różnic między obronnym murem średniowiecznym a renesansowym. Rzecz niby prosta, ale mało interesuję się architekturą stricte obronną, więc nie wiedziałam, że o formie tych struktur zadecydowało wprowadzenie prochu. Najpierw przerzucano różne rzeczy przez mur, często płonące, ale też i takie, które znaleziono na ziemi, stare przedmioty, gwoździe, itp. , bywało, że i ludzkie głowy, liczyła się więc głównie wysokość murów. W późnym średniowieczu zaczęto używać strzelniczego prochu, więc mury musiały stać się mocniejsze, grubsze. Nie zbudowano ich z kamiennych bloków tylko z cegieł, z ziemnym wypełnieniem. Ich zadaniem było zablokowanie kanonady kamiennych kul.
Trzeba sobie wyobrazić, że szerokie łąki ścielące się u stóp murów zastąpiły dawne fosy, możliwe do przekroczenia zwodzonymi mostami. Pobliski teren był też tak wyczyszczony, że nie mogły tu rosnąć żadne drzewa i krzewy, nikt nie mógł budować domostw. Ewentualny wróg byłby widoczny z daleka. Cały ten potężny system miał zamanifestować, że Lukkańczycy są gotowi do odparcia ataków Medyceuszy zagrabiających pobliskie ziemie. Co ciekawe, lukkańskie mury, nigdy nie musiały być użyte w celu obronnym, dopiero Wielkie Księstwo Toskańskie zaanektowało Lukkę w XIX wieku, za panowania Leopolda Lotaryńskiego, mieszkańcy szczycą się więc, że Florencja nigdy nie władała w ich mieście. Szczycąc się wolnością z dumą umieścili na głównej bramie miejskiej napis "Libertas". Istnieje jednak wersja troszkę mniej pochlebna, według której wzbogaceni na jedwabiu mieszkańcy kupowali swoją wolność, nie musieli troszczyć się o zagrożenie ze strony potężnych Medyceuszy.
Brama św. Piotra będąc tą najważniejszą, miała być najlepiej utrzymaną, najpiękniejszą, najbardziej reprezentacyjną. Lwy witające podróżnych pochodzą ze starszych zabudowań. Stąd też najbliżej było do Katedry św. Marcina, położonej w sporej odległości od miejsca sprawowania władzy świeckiej.
Wchodzimy na mury i idziemy widząc katedrę, ale na razie nie schodzimy w jej kierunku. Dochodzimy na wysokość ogrodu botanicznego (zwiedzonego przeze mnie półtora roku temu), ale nie wchodzimy za bramę. Stajemy na murach, by wysłuchać jednej z miejskich legend, której bohaterką jest Lucida Mansi. Dość niepewny życiorys (daty jej narodzin i śmierci są trudne do odnalezienia, nie wiadomo, z jakiego rodu pochodziła) każe umieścić większość opowieści w strefie ludowej wyobraźni. Brak danych prawodpodobnie ma swoją przyczynę w tym, że ogłoszono ją heretyczką i nie chciano, by zachowały się po niej jakiekolwiek świadectwa.
Lucida żyła w XVI wieku. Jako bardzo młoda dziewczyna wyszła za mąż, ale jej mąż został zabity, więc ponownie została żoną dużo starszego od niej bogacza Gaspara Mansi. Bogactwo rodziny męża miało ścisły związek z głównym zajęciem mieszkańców miasta, jak już wspomniałam, z produkcją jedwabiu. Lucida korzystała z dochodów męża pełnymi garściami, stroiła się, wydawała pieniądze na przyjęcia, sprowadzała sobie młodych kochanków. Wcześniej, oczywiście, mordując męża. Modliszka z natury, zabijała swoich kochanków wrzucając ich do studni najeżonej nożami, a wybudowanej pod jej sypialnią.
Gdy tylko zobaczyła pierwszą zmarszczkę na twarzy, wezwała na pomoc diabła. Ten pojawił się pod postacią przystojnego młodzieńca i obiecał jej 30 lat bez oznak starości, by dokładnie o północy, po upływie terminu, zażądać jej duszy. Lucida (samo imię oznacza "błyszcząca") brylowała szczęśliwa i zakochana sama w sobie. Ponoć między kartki Biblii włożyła lusterko, by móc dyskretnie się przyglądać samej sobie. A już sypialnię niedyskretnie wyłożyła lustrami. Trzydzieści lat przeleciało zbyt szybko. Są dwie wersje zakończenia jej żywota. Jedna twierdzi, że spostrzegłszy nadchodzący kres, Lucid naga wybiegła z palazzo, by zatrzymać zegar na wieży. Zajęła się najpierw wstrzymaniem dzwonu wybijającego północ i zapomniała o wskazówkach. Dokładnie o północy diabeł zabrał ją płonącym wozem i wiózł po murach, by rzucić do jeziorka znajdującego się na terenie obecnego ogrodu botanicznego. Kto się nachyli nad taflą wody, może w głębi dostrzec Lucidę. Łatwe to nie jest, bo dostęp do jeziorka utrudniają jego położenie i rośliny wszelkiej maści. Może lepiej przejść się murami podczas pełni księżyca, by o północy zobaczyć pędzący płonący wóz? Ponoć ciągle gna ku jeziorku.
Druga wersja jest bardziej krwista, o północy zarwała się podłoga i Lucida wpadła do studni naszpikowanej ostrzami, podzieliła los swoich kochanków.
Schodzimy z murów i idziemy Via dei Fossi. To jedyna pozostałość po czasach produkcji jedwabiu, kiedy wiele pobliskich ulic miało takie kanały. Płukano w nich tkaniny po barwieniu oraz transportowano nimi towar.
Podchodzimy do bramy San Gervasio i tutaj sama puknęłam się w głowę. Nagle dotarło do mnie, że ta brama jest poza pierścieniem murów.
Dlaczego wcześniej mnie to nie zastanawiało? Poza tym jest odmienna w charakterze, z bloków kamiennych, jak w średniowieczu. Otóż należała ona do drugiego, nieistniejącego już pierścienia miejskich murów. Druga, mniej kompletna Porta dei Borgi jest na końcu Via Fillungo.
Wieże przylegające do bram zazwyczaj były okrągłe, by utrudnić wtargnięcie wroga. Mieszkalne wieże budowane były natomiast na planie prostokąta. Także Lukka miała problemy z niebezpiecznym dążeniem ku zbudowaniu najwyższej wieży. Gdy w końcu wszedł zakaz budowania powyżej pewnej wysokości, ród Guinigi wymyślił sposób na wyróżnienie się za pomocą posadzonych na szczycie drzew. Obecne dęby karłowe nie są tymi roślinami, ale jest pewne, że wieża miała nietypowe wykończenie już w średniowieczu, o czym świadczy miniatura z XV wiecznych kronik. Na jednej z licznych wtedy wież coś rośnie, tylko co?
http://www.verdemura.it/wp-content/uploads/2013/04/IMG_20120927_214041.jpg |
http://www.napoleonsites.eu/immagini/ext/2012_03_21_23_07_43.jpg |
Nie do zniesienia, nieprawdaż? A przecież ten wybudowany jest już olbrzymem, w proporcjach do innych lukkańskich domów.
Wędrujemy dalej.
Zatrzymujemy się na chwilę przed kościołem Santa Maria Forisportam, którego nazwa powstała w czasach, gdy świątynia stała poa murami miejskimi. Znana jest też pod nazwą Santa Maria Bianca, gdyż bardzo wyrazista jest biel części fasady.
Ta właśnie fasada swoim stylem jest bliska architekturze romańskiej z Pizy, o czym świadczą chociażby rytmicznie rozłożone ślepe arkadki.
Gdy już wzrok przywyka do kontrastu cegieł i marmuru, z białej plamy wyłaniają się średniowieczne stwory, każdy ze swoją symboliką, tak trudną dla nas współczesnych do odczytania. Najłatwiej jeszcze idzie z lwami pożerającymi inne bestie, czy nawet ludzi - to walka z grzechem.
Następnym punktem wycieczki jest Palazzo Bernardini, a właściwie legenda z nim związana. Ale najpierw kilka słów o budynku. Powstał w XVI wieku, choć właściwie należy mówić o momencie połączenia wcześniej istniejących zabudowań należących do znaczącego rodu Lukki - Bernardini.
Po prawej stronie od wejścia z pięknymi kołatkami w kształcie głów jest zakratowane okno nazywane "oknem diabła" ze względu na dziwnie sterczący kamień ościeżnicy. Jego krzywizna jest na tyle nienaturalna, by uważać ją za karę. W miejscu palazzo stała kapliczka z cudownym obrazem Matki Bożej, szczególnie czczonym przez mieszkańców. Według wierzeń, miejsce powstało jako rodzaj korka blokującego "diabelską dziurę". W wyniku budowy obraz zniszczono, otworzyła się dziura, którą wyszedł diabeł. Śladem jego obecności jest kamień przy oknie położonym z prawej strony głownego wejścia, tak zareagował mocnym wychyleniem, że żadne nawet najbardziej rozpaczliwe próby, nie zdołały go wyprostować.
Historia związana z pobliskim ex kościołem Santa Maria dei Servi jest już o wiele lepiej udokumentowana i nie można nazywać jej legendą. Budynek jest byłym kościołem, obecnie siedzibą tymczasowych wystaw (akurat trwała World Press Photo). Także przylegające do niego zabudowania poklasztorne znalazły nowe przeznaczenie w postaci Gminnej Biblioteki Lukki.
Kościół w czasach swego pierwotnego przeznaczenia był rodowym kościołem Buonvisi.
Z miejscem związana jest historia Lukrecji Malpigli z rodu lukkańskiego, mieszkającego w tym czasie w Ferrarze. Miała wyjść za mąż za Paolo Buonvisi, niestety ten zmarł. Przeznaczono ją więc bratu, lecz i ten zmarł, w końcu wyszła za mąż, mając 19 lat, za trzeciego Buonvisi - za 26 letniego Lelio. Wesele odbyło się w Lukce w 1591 roku. W ślad za Lukrecją przybył poznany w Ferrarze Massimiliano (z mniej poważanego rodu i niezbyt bogaty), człowiek uważany za porywczego, dopuszczającego się przemocy. Dodam od siebie, że był potomkiem rodu, rozsławionego na świat aż po nasze czasy słynnym portretem małżonków Arnolfini Van Eycka. Massimiliano dotarł do Lukki w otoczeniu grupki wiernych sobie i skorych do bijatyki kompanów. Strasznie zazdrosny, postanowił pozbyć się rywala, czyli męża Lukrecji. Nie minął rok, gdy napuścił na Buonvisiego swoją bandę i, gdy małżeństwo wracało właśnie z kościoła Santa Maria dei Servi, w pobliskiej uliczce Lelio dokonał żywota, z 19 ranami po nożu.
Zaraz następnego dnia ukazało się ogłoszenie z nakazem zgłoszenia wszystkich informacji na temat zabójcy. Massimiliano na wszelki wypadek skrył się już w głębokiej Garfagnanie, a Lukrecja, którą podejrzewano o zlecenie morderstwa, dzięki zapobiegliwości brata, trafiła do klasztoru klarysek i przyjęła (O, ironio!) imię Umilia (dosłownie: upokarza, tutaj raczej chodziłoby o upokarzającą się, o pokorną). Władza świecka usiłowała ją stamtąd wyciągnąć, odwołano się nawet do papieża, ale nic nie wskórano.
Myślicie, że to już koniec opowieć o Lukrecji? O, nie! Teraz się zaczęło. Teraz dopiero wychodzi cała ironia zakonnego imienia. Sprowadzała sobie kochanków do klasztoru, a wszystkich niewygodnych świadków truła. Mniszki nie chciały siadać koło niej w refektarzu. Miała już 35 lat, ale ponoć nadal była piękna i chętna uciech.
Wyrok sprawiedliwości najpierw dosięgnął bezpośrednich wykonawców zlecenia. Sami zostali pozbawieni życia. Massimiliano, na wieść o rozpustnej morderczyni, zwariował doszczętnie i sąd orzekł, że już stracił rozum, więc nie ma potrzeby pozbawiać go głowy. Zamurowano go w jednej z wież w Viareggio, gdzie, po 20 latach osamotnienia, zmarł. Nie chciał nikogo widzieć, dopiero przed śmiercią zawołał księdza.
Zmarł papież chroniący Lukrecję, i do niej dotarła sprawiedliwość w postaci jeszcze surowszego zamknięcia w klasztornej celi pod klauzurą. Świat o niej zapomniał. Ostatnia wiadomość dotycząca kobiety pojawia się w testamencie matki, która wspomina ją jako spadkobierczynię. Od czasu wydarzeń związanych z Lukrecją mniszki przestały przybierać imienia Umilia. Nie dziwota!
Znalazłam potem ciekawy artykuł, który informuje, że w 2011 przeprowadzono na nowo rodzaj procesu sądowego Lukrecji Buonvisi:
Nasza niecna bohaterka jest protagonistą innej mniszki (słynnej Mniszki z Monzy), ale o tym może innym razem?
Spod kościoła Santa Maria dei Servi idziemy do katedry.
Katedra zatrzymała nas na chwilę, dla kilku jej elementów z fasady. Zacznijmy od jej niesymetryczności. Nie pomyślałabym, że to ścieśnienie wynikające z postawionej już dzwonnicy, nikogo nie raziło. Symetria jako wymóg estetyczny pojawiła się później, więc nikogo przedtem nie raziło niesymetryczne upakowanie arkad.
Kogoś mocno zainteresowała dwuogonowa syrena. Pamiętacie, gdy sama też szukałam wyjaśnień? Nasza przewodniczka mylnie odpowiedziała, że dopiero od czasów Disneya pojawia się jednoogoniasty stwór. Poszperałam, przykro mi, ale pani nie miała racji. Nie dość, że pojawiają się wcześniej z jednym ogonem, to czasami syreny w ogóle nie są półrybami tylko półptakami.
Architektoniczne autorstwo lukkańskiej katdery przypisuje się artystom z Como. Za tych czasów można było już się podpisać, ale twórca (Guidetto da Como) skromnie odmówił tej możliwości, umieszczając swój portrtet w roli atlasa jednej z kolumn na fasadzie katdery.
Często turyści najpierw stają i oglądają bogate arkadki z elewacji, a potem wchodzą do wnętrza.
Dobrze jest zatrzymać się jeszcze na chwilę w podcieniach i zobaczyć sceny związane ze św. Marcinem - czyta się je od lewej na prawą. Brakuje rozdziału płaszcza, ale ten, jako sztanadarowy czyn patrona Lukki przedstawiony jest w rzeźbie na poczesnym, lepiej widocznym miejscu fasady.
I - Wskrzeszenie zmarłego
II - Otrzymanie tiary biskupiej. Podejrzewam, że człowiek przytrzymujący św. Marcina to znak, że ludzie przymusili go do zostania biskupem.
III - Św. Marcin odprawia Mszę św. W tym czasie zstępuje na niego Duch św.
IV - Egzorcyzmy (detal - mały diabeł wylatujący z głowy osoby opętanej).
Z kolei umieszczone zaraz pod spodem wyobrażenia miesięcy chronologicznie należy oglądać z prawej do lewej. Myślę, że zostały tu umieszczone, gdyż jednym z okresleń świętego jest "apostoł wsi".
I tak mamy:
1. styczeń - człowiek rogrzewa się przy ogniu
2. luty - połów ryb
3. marzec - przycinanie drzew
4. kwiecień idzie z kwiatkiem
5. w maju młodzieniec podąża z kwiatkiem konno, amory w pełni
Ostatnie dwa miesiące jako jedyne prezentują szlachetnie urodzonych, na pozostałych panelach są wieśniacy.
6. w czerwcu przychodzi czas na żniwa, by ...
7. w lipcu rozpocząć młóckę
8. sierpień - czas zebrać owoce
9. wrzesień - zebrane winogrona należy zgnieść
10. w październiku przelać wino
11. listopad - pole musi być zaorane
12. grudzień - będzie świniak na święta
Trudno będąc pod lukkańską katedrą nie wspomnieć labiryntu z prawej strony portyku. To symbol chrześcijańskiego życia. Skomplikowane, ale zawsze z wyjściem.
Powoli zbliża się koniec wycieczki. Macie jeszcze siły?
Docieramy do kościoła San Michele in Foro. Jest już ciemno, ale doświetlone lampą z telefonu ukazują się naszym oczom niektóre średniowieczne graffiti pozostawione przez kupców z pobliskiego rynku.
Można wypatrzeć wieże, łódź, herby, zamek. Muszę wrócić tam za dnia, bo już niewiele dało się utrwalić aparatem. Dodam od razu, że i wewnątrz można zobaczyć ciekawe znaki na kolumnach, tam są ryte. Tym bardziej wzrasta motywacja, by dotrzeć do kościoła za dnia, podczas godzin otwarcia.
Pożegnanie z ciekawostkami Lukki nastąpiło pod pomnikiem Pucciniego. Zgodnie z założeniem całej wycieczki, wysłuchaliśmy jedynie pewnej ciekawostki związanej z kompozytorem, powiedzmy sobie szczerze - raczej sensacji towarzyskiej. Puccini mieszkał w willi w Torre del Lago, mieli tam służącą, która została oskarżona przez żonę Giacomo o romans z kompozytorem. Dziewczyna nie była w stanie znieść skandalu i pomówień, otruła się. Mija, wiele, wiele lat. Pewien reżyser przygotowujący film na 150 rocznicę urodzin, dociera do kogoś z rodziny samobójczyni i odkrywa tam, w zapomnianej walizie listy oraz inne pamiątki od Pucciniego. Pisał je do babci tej osoby, która była kuzynką ... niesłusznie posądzonej samobójczyni. Z listów wynika, że Puccini troskał się o losy chłopczyka, którego powiła kochanka. Muzyk jeździł do końca życia w sekrecie odwiedzać drugą rodzinę. Finansował ją, lecz nie zabezpieczył jej przyszłości. Ten syn (Antonio, jak przyrodni brat, lub w innych źródłach Alfredo) zmarł w totalnej biedzie zostawiając po sobie córkę, którą jest właśnie nagle pojawiająca się na scenie życiorysu Pucciniego wnuczka Nana Manfredi. Historia jest o tyle ironiczna w swej wymowie, bo walcząca o jedyne prawa do bycia spadkobierczynią Pucciniego - Simonetta Puccini jest nieślubną córką syna kompozytora z prawego łoża i do swoich praw dochodziła drogą prawną. Po czym zmieniła nazwisko swojej matki (które dotąd nosiła) na to słynne na cały świat. Rozgorzała ostra walka między kobietami, żyła tym cała Lukka. I nagle panie doszły do porozumienia, zapewne zorientowawszy się, że mogą odnieść większe korzyści trzymając wspólny front. Zostawmy im zaszczyty, pieniądze i cały splendor po antenacie.
Skupmy wzrok na wiązance róż z dedykacją "Temu, który swoją cudowną muzyką uczynił życie lepszym miejscem".
Cudny artykuł. Zawsze chce się wracać do Lukki.
OdpowiedzUsuńKinga
Powiedz, gdzie się nie chce wracać? No, może do Livorno :)
UsuńLukka podczas pierwszego pobytu, kilka lat temu wydała mi się nudna... Jak złudne są czasem pierwsze wrażenia, przekonałam się w tym roku, kiedy to zakochałam się w tym mieście: żywym, nieturystycznym, pełnym smaczków architektonicznych, z najlepszą pizzą jaką jadłam. Chodząc po wałach byliśmy na koncercie Lennego Kravitza :-) Po przeczytaniu Pani tekstu poczułam letni zapach Lukki :-) Pozdrawiam serdecznie z Lublina.
OdpowiedzUsuńGdzie ta pizza? Właśnie się wybieram do lukki
UsuńA to ciekawe, u takiej osoby, jak Pani :) Jak widać, powroty służą :) Przesyłam zapachy przesycone wilgocią :)
UsuńLucca jest piękna co roku jak jestem w Toskanii to do niej zagladamy ...
OdpowiedzUsuńI to jest słuszna postawa!
Usuń