wtorek, 15 kwietnia 2008

PODWÓJNA UCZTA

Muszę sobie zapisać to menu, bo było niezwykłe i niezwykle smaczne. W niedzielę byliśmy u Franki na obiedzie rybnym – nazwa uwzględnia także frutti di Mare. Jako antipasto została podana sałatka z ugotowanych krewetek i ośmiornic wraz z selerem naciowym (innego nie używają), w sosie, w którym była na pewno oliwa, białe wino i nać pietruszki. Ale co jeszcze? Umówiłyśmy się z gospodynią, że następnym razem zawoła mnie, gdy będzie takie różne rybne cuda robiła, bo następne dania także zasługiwały na to miano. Jako pierwsze danie została podana zupa, nazwana przez Frankę rybnym brodo, czyli rosołem. Ale mi to w żaden sposób rosołu nie przypominało, było to coś w rodzaju dość pikantnego przecieru ze stworzeń morskich z odrobiną koncentratu pomidorowego podane z zatopioną w zupie grzanką, owiane (na razie tajemnicą) tworzenia. Na drugie danie były smażone krewetki w panierce oraz pierścienie ośmiornicy. Ośmiornica w pierścieniach mniej mi przypadła do gustu ze względu na swoją konsystencję, ale krewetki nieobrane? Pycha! Do tego sałata z rzodkiewką i pomidorami a na deser lody w cieście biszkoptowym – specjał z nadmorskiego Viareggio oraz truskawki w zalewie z maraskino (likieru wiśniowego) i cytryny – mniam!

Po takiej rybnej uczcie nie sposób było zamknąć się w domu. Na szczęście niebo uchyliło nam swej łaskawości i pozwoliło na wycieczkę. Pojechaliśmy do Bargi położonej około 80 km od nas, na północ od Lukki, tylko 70 minut jazdy samochodem. Dawno już czytałam o tamtejszej katedrze, ale potem w natłoku wrażeń i możliwości wycieczkowych zapomniałam o tym górskim skarbie. Drogocenna myśl pojechania tam przyszła od Krzysztofa.
Po drodze westchnęłam przy Moście Diabelskim, wspomniałam "śniadanie z widokiem", które sobie kilka lat temu urządzilśmy nieopodal wraz z przyjaciółmi. Gdzież bym wtedy pomyślała, że będę mieszkać tylko godzinę drogi od średniowiecznego Ponte del Diavolo w Borgo a Mozzano.


Do Bargi przyciąga przede wszystkim katedra. Zaraz więc skierowaliśmy do niej swoje kroki nieświadomi, że czeka nas niezła wspinaczka po stromych uliczkach i schodach. Stare miasto jest położone na wielu poziomach i tworzy urocze wąskie przejścia wiodące w górę. Można kluczyć po nim, a wiadomo, że jeśli pójdzie się w górę, to w końcu trafi się na Duomo.


Ciągle jeszcze można wejść do tej części miejscowości starymi bramami, które wraz z murami prowadzą nas w czasy longobardzkie.


Po drodze na szczyt zatrzymaliśmy się w Kościele Najświętszego Krzyża, niepozornym, cichym i sprawiającym wrażenie opuszczonego. Leniwie sączące się promienie słońca tylko podkreślały ciszę.


Widać, że część wyposażenia odłożono do renowacji. Mnie urzekły dwa anioły trzymające świeczniki. Stały tak smutne, opuszczone, ale tworzyły niezwykłą kompozycję barwną


Katedra w Bardze ma dziwny kształt, bardziej przypomina mi zamki po Fryderyku Szwabskim, niż to co tu się tak często spotyka – brakuje jej marmurowych pasów, nie ma kolumienek charakterystycznych dla stylu pizańskiego. Portal główny jest malutki w proporcji do niemal zupełnie pozbawionej ozdób fasady. Z tego, co doczytała, to kiedyś była to ściana bocznej nawy, stąd takie dziwne ścięcie. Drugi portal boczny, także skromny, z fryzem przedstawiającym agape.

Fryz o kształcie ślepych arkadek zakończony jest rozmaitymi ornamentami o kształtach kwiatów, zwierząt czy ludzi. Już z zewnątrz widać malutkie okna, charakterystyczne dla stylu romańskiego wypełnione alabastrem egipskim, który we wnętrzu daje ciepłe i tajemnicze światło.
Katedra, jak i miasto, ma za patrona Świętego Krzysztofa, zrozumiały więc staje cel naszej wycieczki. Nieopodal wejścia na ścianie wisi obraz z XVII wieku a w prezbiterium umieszczono wielką rzeźbę polichromowaną z końca XII wieku, obydwa dzieła poświęcone świętemu.
Wzrok jednak przykuwa pulpit z XII wieku, coś co mnie zawsze fascynuje, dzieło z XII wieku, przypisywane Guido Bigiarelliemu z Como. Jak zawsze w przypadku tych obiektów ma bogatą ikonografię. Chodziłam z otwartymi ustami, z trudem łapiąc oddech wobec takich wspaniałości. Dla równowagi chyba rozśmieszył mnie człowieczek-podpora, który skojarzył mi się z naszym Druso załatwiającym swoje potrzeby. Ale kto by się tak nie naprężał dźwigając na plecach taki ciężar - kamienia i sztuki. Te misterne ornamenty, te kapitele!
Przerażenie za to budzi myśl dostania się w łapy lwa. Niby lew ma symbolizować siłę chrześcijaństwa, ale w ten sposób nie chciałabym się, ani nikogo innego, przekonywać o sile tej religii. Szukałam określenia dla scenki stworzonej przez artystę: Strach ma wielkie oczy? Albo bardziej potoczne powiedzenie , że komuś wyszły oczy z orbit? Może ktoś znajdzie lepsze powiedzenie, bo tutaj nie całe gałki oczne uciekły, tylko ich źrenice, co samo w sobie wygląda makabrycznie.
Chodzimy i podziwiamy detale, próbuję sobie wyobrazić ten kościół wypełniony ludźmi, my często jesteśmy tylko sami i ze spokojem możemy przyjrzeć się chrzcielnicy oraz kropielnicom (aż czterem) z XII i XIII wieku, niektórym rozmieszczonym w tajemniczy, niefunkcjonalny sposób.

Po wyjściu oglądamy jeszcze Loggię Podesty i wmurowane obok miary kupieckie. Już słyszę ten szum ziarna wysypujący się z zatwierdzeniem prawidłowej objętości.
A potem leniwie drepczemy na dół podpatrując ogrody i sposoby na mur, lub rozczulając się nad majtkami przesłaniającymi świat Świętemu Antoniemu. Zaglądamy do otwartych sklepików. Zatrzymujemy smaki z mercatino (ryneczku) – kupujemy kawałek pecorino (owczego sera) i czerwone wino. Słońce pozwala na pierwsze w tym roku lody na wynos. Wszędzie mnóstwo mieszkańców, wylegli gromadnie na spacer, no i dokonują „obywatelskiego obowiązku” – glosują. To pierwszy dzień wyborów do Sejmu i Senatu.

Apetyczne są takie niedziele. Można potem wrócić do codziennego dnia, porządków, prasowania, a mimo to lekko unosić się nad ziemią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz