wtorek, 6 grudnia 2011

CUD, ŻE SIĘ NIE PRZEZIĘBIŁAM

Po niezwykle pięknym listopadzie, pełnym ranków Bogusia pławiącego się w słońcu, wszyscy związani z uprawami z ulgą przywitali grudniowe deszcze. Poziom wód spadł tak nisko, że ze strachem przyglądano się dziwnej jesiennej suszy. Z pierwszym dniem grudnia pogoda wróciła do normy, czyli przywlokła porę deszczową. Sezon wycieczek czas zakończyć, ale nie sezon na zwiedzanie. Trochę wnętrz jeszcze pozostało, ciągle pojawiają się nowe wystawy. Wystarczy znaleźć czas. Taaa! W grudniu!
Ale ja znalazłam, nie mogłam sobie odmówić propozycji "Przyjaciół Uffizi" zapraszających na wykład o narodzinach malarstwa zwanego florenckim. Gratką  samą w sobie był dzień spotkania - poniedziałek, gdy w pomieszczeniach muzealnych nie znajdziesz turysty. Wykład poprowadził Angelo Tartuferi wybitny specjalista w dziedzinie malarstwa średniowiecznego, co było słychać w pasji z jaką opowiadał o czterech dziełach tymczasowo wystawionych w drugiej sali Uffzi, tam gdzie są trzy wielkie "Maesty". Ja to bym chciała, żeby się rozpędził i detal po detalu omówił, ale pewnie trwałoby to aż do następnego dnia, do wpuszczenia zwiedzających :) Na przykładzie czterech dzieł pokazał nam cechy charakterystyczne wczesnego malarstwa florenckiego, bliskiego warsztatowi Coppo di Marcovaldo, pierwszego bodajże artysty z tego rejonu znanego z nazwiska, a którego przepiękne dzieło ma też szczęście posiadać katedra w Pistoi (z prawej strony).
Krzyż oznaczony przez muzeum numerem 434 różni się oczywiście od tego z Pistoi, ale widać w obydwóch silne wpływy malarstwa bizantyjskiego. Dzieła eksponowane w Uffizi mają jeszcze silnie zaznaczone światło w postaci cienkich białych kresek, tak dobrze znane z ikon. Wyznaczona nimi muskulatura to raczej ozdobny układ graficzny a nie odzwierciedlenie rzeczywistego umięśnienia człowieka. A już bliki na obojczykach to niemal dialog z ciemnymi lokami Chrystusa.
Ten krzyż i mały obraz przedstawiający stygmatyzację św. Franciszka pochodzą z zasobów Uffizi, dwa następne dzieła - tablica ze świętym oraz "Madonna z Dzieciątkiem" zostały wypożyczone z Muzeum Puszkina, w ramach obchodów kończącego się już roku "Italia - Rosja 2011".
Tablica ze świętym nosi niestety ślady jakiejś późniejszej ramy oraz nieumiejętnych prac konserwacyjnych. Mocno zniszczona i tak budzi podziw detalem. Co ciekawe, tego detalu nie mają aureole, to co mnie zachwyca u Fra Angelico tutaj jest mocne wyraziste, to jeszcze nie czas na finezyjną koronkę.
Madonna jest bardzo mocno powiązana z jednym z trzech typów ikon, zwanym eleusa, w którym Matka Boża poniekąd zatraca dostojeństwo na rzecz czułości. Jezus (tutaj znowu jako dorosły) ręką czule otacza szyję swojej Rodzicielki. Tak sobie myślę, że nie od parady są te małe sceny po bokach. Gdy patrzę na oczy Madonny to mam wrażenie, że rozważa najważniejsze wydarzenia ze swojego życia.
Nie zastanawia Was fakt, że mam zdjęcia?
Otóż już po skończonym wykładzie, po narzekaniu na przedziwną organizację funkcjonowania Uffizi w internecie (samo muzeum nie posiada własnej strony!), gdy niemal wszyscy już wyszli, zapytałam nieśmiało dottore, czy mogę zrobić zdjęcia. On się tak mile uśmiechnął, jak by czekał, aż ktoś go w końcu o to poprosi i powiedział "oczywiście!". Jeszcze jedna ociągająca się pani szybko skorzystała i chociaż telefonem zrobiła sobie kilka fotek.
Po takiej dawce pozytywnej adrenaliny nie mogłam zachorować, mimo, że od kilku już godzin byłam w mokrych zupełnie butach (kto w lekkich półbutkach wybiera się na taki deszcz?). Czekając na spotkanie salwowałam się najpierw herbatą w jakimś barze, gdzie kelner nim otworzyłam usta powiedział do mnie "priviet", a barmanka dowiedziawszy się, że jestem Polką stwierdziła, że Polska to gdzieś tam na Ukrainie!  To mogło rozgrzać. Potem poszłam na portiernię Uffizi i poprosiłam czy mogę poczekać pół godziny, bo ciepło. To znaczy nie siedziałam w samej portierni, tylko na ławce w przejściu służbowym.  Jakież inne z tej strony muzea. Takie bidne, obdrapane z zegarem rejestrującym wejścia i wyjścia pracowników. Zaniedbane, ale ciepłe, pomogły mi uniknąć wychłodzenia.
Zanim jednak wymyśliłam, żeby tam pójść, usiadłam w Loggi dei Lanzi i obserwowałam turystów, dobrze, że byłam po wizycie w księgarni, mogłam zakupami szlachetną część ciała odizolować od zimnego kamienia. Co tam deszcz! Już nie lało, czasami tylko jakaś kropla zabłądziła. A zdjęcia trzeba zrobić. No to ja sobie też takowe robiłam :) Najpierw fotografującym:
Potem rozmaitościom, a tak mnie jakoś wzięło:

A nogi przez 5 godzin były mokre....

4 komentarze:

  1. Małgosiu, ileż tu nowych wpisów... Nie było mnie kilka dni, a tu tyle się dzieje. Tak sobie myślę, że ten blog to swoista encyklopedia sztuki :) Ostatnio pokazane świeczki (Gwiazda Betlejemska i te z obrazkami) są zachwycające... Spotkania dachówkowo-decoupage'owego zazdraszczam niemożliwie ;) A teraz idę poszukać zdjęć Twoich wiklinowych choinek, o których właśnie czytam w wersji papierowej tego bloga :) A czytając go robię notatki, sic! :) Niesamowite uczucie, czytać o przeszłości i teraźniejszości jednocześnie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Małgosiu, niezmiennie zachwycasz mnie zdjęciami. Loggia to takie miejsce, które wspominam bardzo ciepło.
    :)

    Uściski:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdrowia !!!
    Poszłabym na takie spotkanie...zdjęcia deszczowe -Dawid w kałuży, śmiesznie brzmi ale dobrze wygląda.
    Małgosiu napisz do Mikołaja z prośbą o kaloszki, takie ocieplane od wewnątrz, długo się broniłam, ale są rewelacyjne ! Grzeczna byłaś, więc może..
    Pozdrawiam, trzymaj się cieplutko! Obserwacje turystów - super!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeziębienia nie będzie /to się okaże/, bo człowiek był miły dla człowieka. Zdjęcia faktycznie niesamowite.
    A zdjęcie Bogusia, cień też piękne!

    OdpowiedzUsuń