Jak przebiega proces o obywatelstwo? Ludziom z krajów Unii Europejskiej prawo do włoskiego obywatelstwa przysługuje po czterech latach udokumentowanego zamieszkania, nie dotyczy to osób łączących się więzami małżeńskimi z Włochem (Włoszką). Też mogłabym się już starać o obywatelstwo, ale ... mam za niskie zarobki. Obywatelem słonecznej Italii można zostać, gdy miesięczny dochód przekracza 800 euro. Ponoć, gdyby mocno mi zależało, to istnieje możliwość wliczenia do dochodów kwoty, której nie płacę za mieszkanie i media.
Po drobiazgowym wypełnieniu formularzy, dostarczeniu PIT, itp. trzeba uzbroić się w cierpliwość, a także spodziewać się wizyty policji municypalnej, lecz nie zawsze. Do Krzysztofa nikt nie przyjechał, choć mogli pojawić się z pytaniem, np. kto jest prezydentem Włoch?
Minęły obiecane dwa lata, a status starania się o obywatelstwo nie uległ zmianie, co można było podglądać w internecie. Krzysztof odczekał jeszcze kilka miesięcy i złożył w prefekturze (rodzaj organu administracyjnego reprezentującego państwo na poziomie powiatowym) pytanie o postęp procesu. Samego obywatelstwa nie przyznaje ten urząd, jedynie pośredniczy między starającym się a prezydentem kraju. Dodatkowe zapytanie od razu ruszyło sprawę z kopyta i niebawem prośba o obywatelstwo została podpisana przez Giorgio Napolitano. Minęło jeszcze trochę czasu i zawezwano Krzysztofa do prefektury w celu złożenia ślubowania na konstytucję. A potem z kolei już w "swojej firmie" składał ślubowanie, dzięki któremu został pełnym proboszczem.
Okazja więc ważna, warta dobrego świętowania, powiem więcej, warta smacznego świętowania.
Wyciągnęłam zaczarowaną listę lokali polecanych mi osobiście przez bardzo miłego Tomka Michalca (słuchacza mojej książki, stąd powstała znajomość). Ciągle jeszcze liczę na wizytę w innym lokalu, do czego niezbędna jest mi pomoc Tomka, ale tymczasem wróćmy do niedzieli 19 maja i do ... Florencji. A jakże!
Niedziela nie jest dobrym dniem na skorzystanie z polecanych mi miejsc, większość restauracji odpoczywa. Przyznam się, że traciłam nadzieję patrząc na topniejącą listę z magicznymi nazwami.
Z jakąż radością przywitałam więc widok otwartej trattorii Cibreo.
Marzyło mi się, by zasiąść na zewnątrz i ciesząc się dobrą pogodą, zajadać pyszności.
Słońce dość mocno prażyło, więc poprosiliśmy kelnera, by wskazał nam stolik w cieniu. Niestety taboreciki okazały się nie na mój kręgosłup. Zapewne delektować to ja mogłabym się, ale tylko bólem. Miejsca wewnątrz były niedostępne, niebawem wyjaśniło się dlaczego. Trzymali je wolne, gdyż pogoda była niestabilna i musieli być przygotowani na szybką ewakuację klientów do środka. Nie szkodzi, kelner powiedział, że pójdzie sprawdzić czy w kawiarnianym ogródku mają miejsca. Uff! Mieli.
Dalej było jak w bajce, kulinarnej bajce :)
Kelnerzy niezwykle sympatyczni, na czele z szefem, Fabio Picchi bardzo barwną postacią. Wszyscy z niezwykłym entuzjazmem opowiadali o potrawach, wyjaśniali składniki, najlepszy sposób zjedzenia. Jeden z kelnerów świetnie mówił po angielsku i automatycznie słysząc u nas obcy sobie język przeszedł na angielski, mimo wszystko chętnie wrócił do włoskiego.
A co takiego jedliśmy?
Nazywa się to menu gastronomico i jest przeglądem chyba wszystkich podawanych w Cibreo przystawek oraz wybranym drugim daniem. Reszta, czyli woda, wino, deser, kawa, digestivo, są poza zestawem, dodatkowo płatne. Dlatego obiad "do najtańszych nie należał", ale ile razy w życiu zostaje się obywatelem Włoch?
Właściwie to mogłabym się zatrzymać na samych przystawkach. Mimo, że stanowiły maluśkie porcje, to idealnie zapełniały pusty żołądek, idealnie i z poezją.
Na sam początek przyniesiono nam coś w rodzaju galaretki jogurtowej z kardamonem. Dopiero potem wjechała na stół reszta palety. Chodziło o to, byśmy nie zjedli przypadkiem tej galaretki z chlebem, czy też czymkolwiek innym. W zestawie posmakował nam bardzo krem z przetartych migdałów, chleba i octu balsamicznego oraz genialny wprost pasztecik typu toskańskiego na crostini. Oczywiście nie pogardziłam też i suszonymi pomidorami w zalewie, prosciutto, delikatnie ugotowaną cukinią, czy nawet surową kiełbasą na chlebku. Za to z chęcią oddałam Krzysztofowi sałatkę z flaków, nie istnieją na mojej liście kulinarnej.
Główne danie Krzysztofa stanowiły delikatnie tylko upieczone cienkie plastry wołowiny w sosie. Hmm, nie pamiętam jakim. Do tego zapiekane ziemniaczane purée. A ja rozkoszowałam się roladą z królika i gotowanymi ziemniakami z marchewką.
Na deser Krzysztof wybrał coś kremowo jogurtowego, a ja znakomitą tartę jogurtowo-pomarańczową.
I nagle trzeba było schować się do środka, bo lunęło!
Schronienia nie udzieliła nam trattoria, lecz nadal kawiarnia. Rozdzielam te lokale, tak jak je fizycznie dzieli ulica.
Pokaż Cibrèo na większej mapie
Cibreo jest rozbudowaną instytucją, na którą składa się i trattoria i kawiarnia, i piekarnia i nie wiem, co tam jeszcze.
Aaaa, wiem, jeszcze teatr, w trzecim pobliskim budynku. Ma się wrażenie, że Cibreo opanowało całą dzielnicę San Ambrogio. W teatrze (wiem od Tomka) można też zjeść, śniadanie, obiad, kolację - tę ostatnią w połączeniu z przedstawieniem. Posiłki są chyba jedynie dla członków tego klubu, albo uczestników spektaklu, czy koncertu.
Posiłek zakończyliśmy w Caffè Cibrèo, dzięki czemu mogłam obejrzeć wnętrze, a także podejrzeć, co sam mistrz zaserwował sobie na obiad. Był to toskański makaron pici z sosem pomidorowym, jedzony na stojąco, pomiędzy rozmową z jednym, czy drugim klientem i dopilnowywaniem, by wszystko zostało podane jak najszybciej.
Kto chce nabrać apetytu i na jedzenia i na teatr, niech obejrzy krótki film z miejsca (film ze strony http://www.edizioniteatrodelsalecibreofirenze.it/) . Tam to dopiero sztuka smakuje!
Po posiłku miał być spacer, może nawet wizyta w Palazzo Strozzi (odłożona na kiedy indziej). Skończyło się na schronieniu przed ulewą w Loggia dei Lanzi. Marzyło mi się już nie tylko fotografowanie, ale i rysowanie, zaczęłam nawet jeden rysunek, lecz na zimnych kamieniach nie szło za długo wysiedzieć.
Wróciliśmy na podziemny parking przy dworcu kolejowym SMN, z którego wyjeżdżaliśmy ponad godzinę! To było przedziwne i każe się zastanowić, czy na przyszłość zostawiać tam auto. Wjazdy są dwa, ale wyjazd jeden, pod ostrą górkę, po spirali, a na końcu tejże górki trzeba jeszcze się zatrzymać, by przepuścić pieszych i przejeżdżające auta. Wyjazd bardzo trudny dla niewprawnych kierowców, bo chyba właśnie taki zablokował cały ruch.