Następny szalony wypad do Rzymu. Tym razem na spotkanie z osobą, która w nim jeszcze nigdy nie była. Dla niej to był jednodniowy przejazd przez Wieczne Miasto.
Jak tu ugryźć taką gratkę?
Jak nie zwariować od nadmiaru wrażeń?
Dobrym rozwiązaniem jest przyjęcie pewnego klucza i takowy wymyśliłam.
Miałam się spotkać z Moniką, miłośniczką Gianlorenzo Berniniego, więc z hasłem "Randka z Berninim" przystąpiłam do opracowania trasy naszego spaceru po Rzymie.
Naniosłam na mapę wszystkie punkty, gdzie można podziwiać dzieła artysty, wyglądało to jak rozsypane koraliki. Potem zaczęłam układać ich kolejność na "sznurku", przy okazji odrzuciłam wiele miejsc, do których na pewno nie zdołałybyśmy dotrzeć między godziną 10 a 19.
Rzeczywistość jeszcze bardziej zweryfikowała moje plany.
Co z tego wyszło?
Spotkałyśmy się pod Stacją Termini i spokojnym spacerem wyruszyłyśmy na wytyczony przeze mnie szlak.
Zza budynków przy dworcu spoglądała na nas błyszcząca na pochmurnym niebie figura Chrystusa umieszczona na dzwonnicy Bazyliki Świętego Serca Jezusowego. Zdawała się błogosławić, by chociaż trochę udało nam się przejść bez deszczu, wbrew zapowiedziom meteo.
Bez problemu zatrzymywałam się z Moniką przy niezaplanowanych obiektach, plany są po to, by je zmieniać - zwłaszcza w Rzymie. Nie dziwię się i sama z chęcią po raz któryś robię zdjęcia otoczeniu Term Dioklecjana, czy Fontanny z Naiadami.
Jeszcze tylko chwila przy Fontannie Mojżesza. Jej nazwa oryginalna jest ciekawą grą słów. Fontana dell'Acqua Felice - dosłownie Fontanna Szczęśliwej Wody, choć w tym przypadku chodzi o imię dane przy narodzinach przyszłemu Papieżowi Sykstusowi V. Pomyślałam, że Felice dobrze tłumaczy się na polskie imię Szczęsny, choć jest i w polskim podobnie brzmiąca forma Feliks.
No nieźle odpłynęłam w dywagacjach na temat nazwy Fontanny Wody Szczęsnego, wróćmy do potężnego Mojżesza i rozsiadłych u jego stóp lwów.
Lwy (dwa z porfiru, dwa z marmuru) "urwały" się z Panteonu, natomiast dużą część trawertynu "pozyskano" z niedalekich Term Dioklacjana. Cóż za recykling!
W końcu wchodzimy do pobliskiego kościoła Santa Maria della Vittoria. Monika nie ma pojęcia, co to za świątynia i co się w niej znajduje. Na początku prawie nie rozpoznaje Ekstazy św. Teresy. To znaczy wie, co widzi, ale myśli, że to przykryta grubą warstwą kurzu gipsowa kopia. Nawet w ten listopadowy dzień stała pod rzeźbą grupa skrupulatnie omawiająca dzieło Berniniego. Widać, że ludzie przychodzą tu specjalnie dla niego, a ono takie zapomniane. Byłam tu 12 lat temu, sięgnęłam więc do albumu z czasów przed aparatami cyfrowymi, niestety, nie znalazłam zdjęcia. Ale jakoś takiego zakurzenia nie przypominam sobie. Wydobywamy się z pierwszego wrażenia i przyglądamy niezwykłej przemianie marmuru w tkaninę, ruch i głęboką mistykę.
Patrząc na siedzące w balkonach po bokach postaci przypomina mi się inna święta - Katarzyna ze Sieny. Wpadała w tak głębokie stany mistyczne, że zapominała o całym ludzkim świecie, co okrutnie niektórzy wykorzystywali, nakłuwając jej np. pięty. Podczas ekstaz nie odczuwała bólu, ale gdy "wracała na ziemię", pokornie znosiła cierpienie jej zadane. Tutaj siedzą tylko na balkonach, może nie zrobią krzywdy Teresie?
W końcu odrywamy wzrok od rzeźby, rozglądamy się po kościele, z zadziwieniem odkrywamy marmurowe drzwi prowadzące do zakrystii. Podchodzimy bliżej, muszę dotknąć, sprawdzić, czy to faktycznie zimny kamień, a nie ludzką ręką uczyniona imitacja. Niebywałe!
Sama zakrystia warta zobaczenia, nie ze względu na sklepik z pamiątkami, ale na pomieszczenie, meble i wystawę szat oraz sprzętu liturgicznego.
Mocny akcent jak na początek randki z Berninim.
Idziemy dalej, w dół na Piazza Barberini.
Tu z kolei świeżuteńko odnowiona Fontanna Trytona aż bije po oczach czystością trawertynu.
Uderza mnie inny kontrast: fontanna - reszta. Fontanna taka żywcem zachowana z XVII wieku, a wokół niej tętniąca współczesność. Działa jak wehikuł czasu, przechodzisz na wyspę pośrodku intensywnego ruchu i zapominasz, że jesteś XXI wiecznym Rzymie.
Na razie idzie nam niemal zgodnie z planem, zmierzamy ku Piazza del Popolo.
I znowu dywagacja na temat nazwy. Pewnie większości ludzi przychodzi na myśl tłumaczenie, że to Plac Ludu. Ja przynajmniej długo byłam przekonana, iż tak się przekłada słowo "popolo". Jakież było moje zdzwienie, gdy przeczytałam, że nazwa pochodzi prawdopodobnie od "pioppi" (łac. populus) czyli topól rosnących kiedyś w tym miejscu.
Dlaczego tam zaprowadziłam Monikę?
Z kilku powodów "berniniańskich" i dla zabawnej odwróconej perspektywy, którą tworzą rozchodzące się od placu ulice wraz z flankującymi ją niemal bliźniaczymi kościołami.
Powody związane z naszym artystą udały nam się połowicznie. Zobaczyłyśmy jedynie bramę, bo kościół Santa Maria del Popolo akurat zamykano na obiadową przerwę. Pech!
Nie będziemy jednak psuć sobie tym humoru :) Idziemy powolutku do następnego miejsca na rzymskiej mapie, ale po drodze zatrzymujemy się na obiad. Wypytałam o trattorię człowieka sprzedająego w hali targowej. I tylko tyle pamiętam, że gdzieś w pobliżu tej hali znalazłyśmy miejsce, w którym odważna Monika zjadła ponoć wyśmienite flaki po rzymsku. Wy już chyba wiecie, co ja myślę na temat tej potrawy?
Przyszedł czas na deser, deser turystyczny, choć i ten spożywczy, zjedzony po obiedzie w postaci genialnego tiramisu wart był zapomnienia własnej zaokrąglającej się figury :)
Deserem był Watykan.
Gdzie, jak gdzie, ale tam o Berniniego nie jest trudno.
Ponieważ Monika nie znała trasy zwiedzania, nie orientowała się w odległościach, była bardzo zaskoczona, że nagle znalazłyśmy się w miejscu, o którym nie śmiała marzyć tego dnia.
Z kolumnadą to jest problem, gdyż istnieje podejrzenie, że Bernini podebrał projekt swojemu artystycznemu przeciwnikowi Borrominiemu. W źródłach to jednak Bernini jest autorem jednego z najsłynniejszych placów świata.
Wnętrze Bazyliki było pozastawiane, nie mogłyśmy, niestety, dojść pod samą konfesję, ani do starej zakrystii - śladów talentu Gianlorenzo. Ale przecież tej świątyni zawsze za mało czasu, by zobaczyć wszystkie jej skarby. Ciekawie było obserwować reakcje Moniki, a zwłaszcza jej niedowierzanie, że wszystkie obrazy na ołtarzach są mozaikami.
Wyszłyśmy, a na dworze przywitała nas ulewa.
Nie dało się więcej wędrować. A i robienie zdjęć było wielkim ryzykiem dla aparatu, stąd specjalnie wkleiłam fotografie z rąbkiem parasolki.
Trudno, artysta musi poczekać.
Tylko jednego miejsca nie mogłyśmy sobie w żaden sposób odmówić - grobu Berniniego.
Byłam przygotowana, wiedziałam gdzie jest, że jest skromny, ale po wejściu do Basilica Santa Maria Maggiore, absolutnie nie mogłyśmy znaleźć miejsca pochówku naszego bohatera. W końcu zapytałam stróżującego pana i wskazał nam zastawiony ławkami skrawek podłogi po prawej stronie schodków okalających prezbiterium. Oniemiałyśmy.
Rozumiem, że Bernini chciał być tak skromnie pochowany, ale zastawienie tego ławkami wprowadziło nas w błąd, wygląda to tak, jakby ktoś tam przed chwią zmywał, i zastawił ławkami, by ludzie się nie poślizgnęli.
Stałyśmy w niezwykle spokojnej świątyni i myślałyśmy o geniuszu, którego dokonania przyszłyśmy uhonorować, a jego duszę obdarować modlitwą za zmarłych.
Pełne wrażeń ruszyłyśmy pociągami, każda w swoją stronę. Monika na wspaniałe warsztaty z artterapii przez fotografię, a ja do domu. W planach pozostało wiele innych dzieł Gianlorenzo Berniniego. Poczekają.
witam...cudne opisy wypraw..ta równie urzekająca...lubię oglądać zaułki wiecznego miasta i zabytkowe miejsca na Pani zdjęciach...czekam na następne wpisy..pozdrawiam z Łodzi...Magda
OdpowiedzUsuńRzymu na razie w planach nie mam, ale szwendanie się tu i tam zapewne :) Witam na blogu :)
UsuńRzym - miasto prawdziwie wieczne!
OdpowiedzUsuńPrzykre, że Ekstaza, jedno z przecież najważniejszych dzieł rzeźby barokowej, a może i rzeźby w ogóle (jeśli to jeszcze można nazwać rzeźbą - dziś chyba powiedzielibyśmy: instalacja?) jest zaniedbane. Nie pamiętam, kiedy tam byłam ostatnio, ale na pewno nie odniosłam takiego wrażenia. Piazza del Popolo - oczywiście byłam pewna, ze to o lud chodzi i oczywiście jak zwykle, mogę się czegoś ciekawego dowiedzieć i nauczyć z Twojego wpisu.
Serdeczności
Iwona
Też jej taką nie pamiętam. Szkoda wielka, bo chyba odkurzyć to można? Nawet nie myślę o myciu, tylko zwykłym zdjęciu grubej warstwy kurzu.
Usuńserdeczności :)
Małgosiu, proszę przyznaj, że na piechotkę tego wszystkiego nie obeszłyście....:)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że ostatnio odcinek z Watykanu do Santa Maria Maggiore podjechałyśmy, reszta piechotką :)
UsuńAch,Rzym, i parasolka śliczna,Iwonka
OdpowiedzUsuńParasolka sztandarowa - polska :)
UsuńMalgosiu! I znowu piekna wycieczka dzieki Tobie, sporo miejsc zwiedzilismy, ale ile jeszcze do zobaczenia! Chyba zycia braknie...... A Twoja wiedza, jak zwykle imponuje!!!
OdpowiedzUsuńMałgosiu
OdpowiedzUsuńjak pięknie opowiedziałaś i pokazałaś na Rzym i Berniniego, przypomniałam sobie moje eskapady kiedy wnuczce) 19 l pokazywałam te skarby, kiedy ona zachłystywała się Watykanem Rzymem Basiliką Santa Maria Maggiore a ja cieszyłam się Jej radością, pozdrawiam
j
Czytając, wróciłam pamięcią kilkanaście lat wstecz - te same obrazy, ten sam cudowny nastrój tego miasta i jego wielki urok. Marzę, by tam jeszcze kiedyś spokojnie poszwędać sie...
OdpowiedzUsuńTaki spacer z Tobą pozwala więcej dostrzec i zdecydowanie więcej poznać, dotknąć i obejrzeć.
OdpowiedzUsuńRzym ehhhh jego nigdy zbyt wiele. Ja byłam raz w samym Rzymie 16 dni i zdeptałam go pieszo wzdłuż i wszerz bo żal mi było metrem i busami jeździć jak wkoło tyle cudowności ... a potem 2 razy byłam po 1 dniu i zawsze oblatuję moje ulubione miejsca ....
OdpowiedzUsuń