czwartek, 2 stycznia 2014

Z WIZYTĄ U BANKIERA

Właściwie to wizyta była, ale w domu bankiera, bo ten był zeszedł z tego świata 703 lata temu.  A zwano go Francesco, po ojcu i dziadku di Marco Datini. Urodził się (mniej więcej) w 1335, a może i nawet w 1338 roku.
Przyszedł na świat i odszedł z niego w tym samym mieście - w Prato, lecz to, gdzie był pomiędzy narodzinami a śmiercią, mogłoby się stać kanwą niejednej powieści, czy filmu, a na pewno służy jako sztandarowy przykład w historii ekonomii.
Został wcześnie osierocony, za co odpowiedzialna jest Czarna Pani Dżuma - słynna pogromczyni z 1348 roku. Zabrała też dwoje dzieci z tej rodziny, zostawiając przy życiu Francesco i jego brata Stefano. Na szczęście, rodzicie bardzo rozsądnie wybrali ewentualnych opiekunów dla swoich dzieci, więc sieroty nie miały tak ciężkiego życia, jak inne dzieci w ich sytuacji. Francesco został wychowany w dobrej atmosferze.
Został wysłany do Florencji, by tam się szkolić w swoim rzemiośle.
http://www.istitutodatini.it/schede/datini/img/bottega.jpg
Podczas nauki, wzorem wielu osób, nasz bohater postanawia szukać szczęścia za granicą. W tym czasie dwór papieski rezydował w Awinionie, co pociągnęło za sobą rozwój prowansalskiego miasta. To tam kierowali swoje kroki kupcy, architekci, wszyscy, którzy chcieli skorzystać na obecności papieża. Ten więc kierunek obrał i Datini. Sprzedał prawdopodobnie jakąś ziemię i za pozyskane w ten sposób pieniądze ruszył ku Francji. Musiało mu się dobrze dziać, gdyż po kilku latach dołączył do niego Stefano.
Jeszcze podczas pobytu w Awinionie, za pośrednictwem swojego ojczyma, kupuje ziemię i dom w Prato, szykując w ten sposób bazę pod działalność, po powrocie do kraju. Przyjeżdża do Prato, załatwia pewne niezbędne sprawy i jeszcze raz wraca do siedziby papieży. Prawdopodobnie ciągle jeszcze pracuje dla kogoś, nie posiada własnej firmy, ale nie mija chyba rok, gdy staje na nogi i wchodzi w spółkę z jednym z toskańskich kupców.
Czas był niepewny, fortuna dopiero się zbliżała, więc nie w głowie mu było zakładanie rodziny, choć od kobiet nie stronił. Do znalezienia żony nagabywała kochająca go macocha. W końcu, po przekroczeniu czterdziestki decyduje się na ustatkowanie. Żeni się z szesnastoletnią Florentynką Margheritą Bandini, mieszkającą wraz z matką w Awinionie.
W tym czasie fakty z historii Kościoła, jak rzucenie klątwy na Florencję oraz opuszczenie Awinionu przez dwór papieski, zmieniły niezwykle charakter działalności kupieckiej i finansowej, ale to nie zagrażało Prateńczykowi Datniniemu, spokojnie kontynuował swoją działalność.
Po kilku latach postanawia wrócić do rodzinnego miasta, pozostając członkiem kupieckiego towarzystwa z Awinionu.
Wraca jako samodzielny kupiec, zrzeszony w swego rodzaju spółce holdingowej. Działalnośc bankowa wynikała poniekąd z konieczności, by zapewnić sobie bezpieczny przepływ pieniedzy.
http://www.italiaculturale.it/wp-content/uploads/2010/08/francesco-datini-ritratto.jpg
Pracuje niezwykle zdyscyplinowanie, poświęcając swojemu zawodowi niemal cały czas.
Mapa z zaznaczonymi punktami filii wygląda imponująco.


http://www.istitutodatini.it

Tak samo imponujące są listy zakupów, załadunków. Katalogi tkanin.
Na szczęście Datini pisze listy, profesjonalne i prywatne, na szczęście, bo efekt jego działalności epistolarnej zachował się po nasze dni. Pisze je niemal po opuszczeniu progów domu, czy to z Florencji czy Barcelony. Listy stanowiły jeden ze środków wspomagających zarządzanie świetnie prosperującym biznesem. Poprzez nie wydawał polecenia, wskazywał rozwiązania, ale i straszliwie narzekał, wyrażał swoje rozczarowania. Irytował się, gdy pracownicy nie wykonywali poleceń, nie wykorzystywali danych im możliwości. Sam sobie postawił wysoko poprzeczkę i miał wielki problem z tym, że inni nie sięgają jej poziomu.
Często pisane listy do żony (i odwrotnie) świadczą o dbałości małżeńskiej. Nie należy w nich doszukiwać się epistolografii miłosnej, to przykład życia rodzinnego, poczynionych zakupów, problemów, porady, jak zapewnić bezpieczeństwo domowi, podczas nieobecności głowy rodziny.  Żona narzeka, że mąż zostawia dom i wszystkie związane z jego prowadzeniem problemy na jej głowie.
Mąż narzeka na nią, ale jego nie zadowala właściwie nic, na początku zwłaszcza jej młodość, brak kompetencji, niezaradność - budzą gniew Francesco. To się jednak powoli zmienia. Margherita dojrzewa, mądrzeje, a kupiec, wkraczając w starość, łagodnieje. Zanikają spory, wzajemne wypominanie sobie niedociągnięć. Ich pożycie małżeńskie zapisane na kartach listów jawi się spokojnym i klarownym.
Nie zburzyły tego małżeństwa zdrady, wspomniane w listach do przyjaciół, co zaowocowało dziećmi z nieślubnego łoża. Iloma? Nie wiadomo. Z różnych listów pewnych jest dwóch synów, którymi nie cieszył się za długo, obydwaj zmarli w dzieciństwie.
W domu Datinich pojawia się też córka - Ginevra - uznana i przez ojca i otoczona opieką także przez Margheritę. Dosyć oschły w okazywaniu ciepłych uczuć Francesco wyrażał swoje ojcowskie emocje przez zapewnienie odpowiedniego bytu materialnego córki, łącznie z dobrym wydaniem jej za mąż.
Dzieci z prawego łoża nie miał.
Bardzo interesującym aspektem odczytanym z listów i ksiąg Datiniego, była jego religijność,  charakterystyczna w tamtych czasach, odnosząca się do Boga, Maryi i świętych. Lapo Mazzei (notariusz a zarazem swego rodzaju opiekun duchowy) wymienia z nim uwagi na temat ksiąg Pisma Świętego, Ojców Kościoła, medytacji, czy w ogóle rozwoju duchowego. Jesteśmy jeszcze w czasach manuskryptów, a Datini zakupuje dla siebie Ewangelie, Listy św. Pawła, dla żony modlitewnik zwany "Libro di Nostra Donna". To musiały być bardzo drogocenne przedmioty, rzadkość w prywatnym domu.
Mazzei bardzo dba, by Datnini nie zatracił ostatecznego celu swojego życia, co pewnie przy dość mocnej osobowości, tendencji do niezadowolenia, mogło umykać uwadze kupca.
Jak to w życiu bywa,  Francesco im bliżej był rozstania się z życiem doczesnym, tym bardziej robił się religijny, oczyszczał swoje życie ze zbędnych celów. W 1399 roku wziął udział w Pielgrzymce Białych.
http://www.istitutodatini.it/schede/datini/img/bianchi.jpg
To bardzo ciekawe zjawisko, nasilenia praktyk religijnych przed rokiem jubileuszowym, polegało na pokutnych pielgrzymkach osób ubranych w szaty z białego płótna. Francesco wyruszył z Florencji, okrążył miasto, idąc przez różne miejscowości, między innymi Figline Valdarno, Montevarchi, Arezzo, San Donato, a zakończył pielgrzymowanie we Fiesole. Ciekawostką jest ścisły spis wydatków poniesionych na tę pielgrzymkę. Widziałam go kiedyś na wystawie o pieniądzu (którą opisałam tutaj). Ascetyczna to ta wyprawa nie była, choć nie należy zapominać o wieku i stanie zdrowia ponad sześćdziesięcioletniego człowieka. Może wystarczyło, że przeszedł tę trasę?
Niemal zaraz po powrocie, wyruszył do Bolonii, ratując się przed następną falą zarazy. Ta epidemia zabrała między innymi jego bliskiego przyjaciela i wspólnika. Owa śmierć (i innych znanych mu osób) oraz trudność prowadzenia interesów bez bazy w Prato, prowokowały go do zaniechania zawodu kupieckiego.  Wsparcie i zachęta ze strony Lapo daje rezultaty. Datini wraca do Prato.
Podupada jednak co raz bardziej na zdrowiu. Ma jednak to szczęście trafić na uznanego, mądrego, choć młodego lekarza, którego obdarza ojcowskimi uczuciami.
Umiera w 1410 roku, cały swój majątek powierzając utworzonej przez pewnego tercjarza (Turingo Pugliesi) w 1283 roku instytucji dobroczynnej "Ceppo dei Poveri", której działalność rozciągnęła się na wieki.
Fundacja potem przyjęła nazwę "Ceppo Vecchio", zajmowała się opieką nad ubogimi, a palazzo pełnił dla niej funkcję magazynu, a nawet spichlerza.
Panie pilnujące pałacu, u których kupiłam niezwykle interesującą książkę o Datinim, należą do tego stowarzyszenia!

No i doszliśmy w ten sposób do czasów nam współczesnych.
Część zdjęć zrobionych podczas wizyty w Palazzo Datini już użyłam do ilustracji biografii kupca.

Pozostaje pokazać udostępnione dla zwiedzających pomieszczenia. Jest to tylko niewielki fragment, resztę zajmuje Archiwum Państwowe oraz Archiwum Datiniego.

Im więcej maluję, tym więcej i dłużej przypatruję się malarskim zdobieniom budynków.
Te na zewnątrz zachowały się w szczątkowym stanie. Ostatnie piętro, zabepzieczone szerokim gzymsem pokazuje,  jak bogato musiała byc zdobiona elewacja. Poniżej muśnięte linią synopie każą żałować całkowitej destrukcji fresków.
Sam budynek jest bardzo przysadzisty, daleko mu jeszcze do renesansowych pałaców z Florencji, ale jeszcze nie wytworzył się ich styl.
Zadaszony taras sprawił na mnie początkowo wrażenie, że mam do czynienia z dwoma zrośniętymi budynkami, ale tylko loggia jest późniejszą dobudówką.

Z dziką rozkoszą i za pozwoleniem fotografowałam freski wewnątrz domu. Malowidła stanowią główną atrakcję domu, gdyż o oryginalnych sprzętach można tylko pomarzyć.
Św. Krzysztof był ostatnią postacią, na którą spoglądał wyruszający w kolejną podróż Francesco. Błogosławił podróżnikom. Zapewne w tym celu namalowano go przy drzwiach.

W jednym z pomieszczeń, na suficie zainteresowały mnie portrety.
Zazwyczaj w kościołach, czy kaplicach, taki układ zastrzeżony jest dla czterech ewangelistów, proroków, aniołów, tutaj widzimy wizerunki świeckich osób. Czyżby rodzina? Pani pilnująca zobaczyła moje zainteresowanie malunkami  i powiedziała mi, że to nie freski. Podczas ostatniej konserwacji odkryto, że portety są namalowane na papierze i szczęśliwie przyklejone przetrwały do naszej współczesności. To się nazywa klej!
Wśród dekoracji przeważa marmoryzacja, sztuczna draperia, sceny z polowań, herby.

W pokoju zaraz przy wejściu powitały nas dwa malunki na desce - to portrety donatorów fundacji.
Na parterze zobaczylismy w sumie trzy pomieszczenia i wewnętrzny dziedziniec z loggią.

W pierwszym i drugim, oprócz portretów, z racji minionych Świąt Bożego Narodzenia, wystawiono szopkę, albo jej elementy.
Natomiast na dziedzińcu ich współczesne odpowiedniki - propozycje artystów.

Pokazany wyżej manekin nie stał samotnie, do kompletu był model "Francesco".
Niezwykle interesująca była sala zwana kuchenną, choć śladu po takim jej przeznaczeniu nie zostało. Chodzi mi o wystawę pokazującą zakres działań Datiniego. Wkład w nowoczesne zapisy księgowe, ominięcie zakazu ubezpieczania się, reprodukcje listów i prawdziwe listy, spis towarów, itp. Imponujący!
Weszliśmy jeszcze do górnego pomieszczenia z kunsztownie wymalowaną więźbą dachową.
Tam z kolei załapaliśmy się na wystawę ksiąg z zamówieniami dzieł sztuki u takich artystów jak Lippi czy Ghirlandaio. Niby brak obrazków, zero kaligrafii, niby księgi rachunkowe, ale robią wrażenie samym historycznym ciężarem. A przed tym, kto rozszyfrował te skomplikowane zapiski, czapki z głów.

I tak to Palazzo Datini przyczyniło się znowu do stopienia lodów, które odczuwałam względem Prato. Powoli przekonuję się, mam nadzieję, że i Was, jak wielką szkodą jest omijanie tej miejscowości.

Dzień był jeszcze ładny, wyszliśmy zrobić mały "giro" po starówce. Nie do końca zorientowałam się, jak jest usytuowane muzeum, więc gdy zobaczyłam kolejkę do innego budynku, stanęłam z wrażenia.
Nawet przez myśl mi nie przyszło, że to jest kolejka do muzeum na wystawę "Od Donatella do Lippiego", o której już wspominałam. Budujący widok.
A wszystko pod pomnikiem … Francesco Datiniego.
Pobyt w Prato zakończyliśmy na grobie Francesco Datiniego, który mieści się u stóp ołtarza we franciszkańskiej świątyni.
Sam kościół tak mnie pozytywnie zaskoczył, że zapomniałam, po co do niego weszliśmy. Kiedyś już byłam w jego drzwiach, ale akurat trwała Msza św., więc odłożyłam zwiedzanie na następny raz. I następne razy były, ale jakoś nie po drodze.
Wnętrze jest dość słabo oświetlone, nie znalazłam automatu doświetlajacego, mam nadzieję, że tych kilka zdjęć pokazuje, że warto tam zajrzeć, jako i do Prato.

26 komentarzy:

  1. Lepiej późno niż wcale :)))))))))))))))))))))))))
    Kinga
    P.S. Jak wrócę z psami, to poczytam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa opowieść,Iwonka

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak ciekawie tak interesująco!

    OdpowiedzUsuń
  4. Małgosiu, bardzo interesująca opowieść. I dowodzi tego, że papier jest najtrwalszym pomnikiem historii - choć tak kruchy i delikatny. Uwielbiam historie życia codziennego ludzi sprzed wieków zapisaną właśnie w listach, korespondencji "służbowej", ale i w rachunkach domowych, zapiskach z prowadzonej działalności. To fascynujące!
    Dziękuję za ten wpis!
    Pozdrawiam
    Ewa z Legnicy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to są bardzo fascynujące fragmenty historii, te "życiowe".

      Usuń
  5. To Prato jest coraz bardziej zachęcające. Ale to też i wielka Twoja zasługa, Małgosiu.
    Powinnaś pobierać tantiemy od miasta za popularyzowanie jego ciekawych miejsc :)
    Kinga

    OdpowiedzUsuń

  6. Ciekawy człowiek ten bankier, czy dziś też takich można by znaleźć?
    Fajnie, że mogliśmy dowiedzieć się takich historii i to w takim wydaniu. Piękne zdjęcia, podziwiam umiejętność dostrzegania detali. Dla mnie szczególnie interesujące są szopki - to mój "konik". Podpisuję się również pod wpisem powyżej.
    Marysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie po raz pierwszy miałam za to problem z pokazaniem ogólnego wyglądu, detale odciągają moją uwagę.

      Usuń
    2. Oczywiście szopki przedstawione wcześniej, a właściwie od samego początku pisania przez Panią tego bloga były przedmiotem mojego zainteresowania.
      W każdym zwiedzanym mieście wypatruję sklepów z akcesoriami do szopek - żeby chociaż nacieszyć oko. W kwietniu będę w Rzymie i Toskanii może zna Pani jakieś sklepy z szopkami? Będę wdzięczna za namiary
      Marysia

      Usuń
    3. Sama w takim sklepie nigdy nie byłam, bo przed Bożym Narodzeniem jest tego mnóstwo nawet w marketach. Znalazłam za to adresy sklepów, może są aktualne? Rzym, Via Vincenzo Coronelli, 22
      oraz całą sieć ze stroną www, częściowo w języku polskim, chociaż akurat punkty sprzedaży są po włosku, lecz nietrudno chyba to odczytać - http://www.fontanini.it/punti-vendita.html

      Usuń
    4. Dziękuję i pozdrawiam z prawie wiosennej Polski

      Usuń
  7. Przeczytalam z zainteresowaniem popijajac ranna herbatke...ciekawa bardzo historia a ilustracje do niej fascynujace...Najlepszego z najlepszych roku 2014

    OdpowiedzUsuń
  8. No i mam zaplanowaną kolejna wycieczkę, bo - oczywiście - jak byłam w Prato zobaczyć wystawę, to na nic poza nią, katedrą i przykatedralnym muzeum, czasu nie stało. Ja byłam w deszczową, listopadową niedzielę, na placyku przy muzeum w wielkiej kadzi pieczono kasztany, roznosił się ich dymny zapach, było nostalgicznie i swojsko, w cafe sympatycznie i przyjacielsko. Ty pokazujesz imponującą kolejkę do muzeum, jak nie stałam w takiej kolejce, ale zaskoczyło mnie, jak tłumnie było wewnątrz. To byli prawie sami Włosi, nie słyszałam języka innego niż włoski. Myślę, że nie przede wszystkim mieszkańcy Prato, bo ci chyba już w większości zdążyli wystawę zobaczyć. Zatem przyjezdni? Przyjechali w listopadową niedzielę do Prato, żeby obejrzeć wystawę Od Lippiego do Donatella. To mnie nieustannie zadziwia i zachwyca - miłość Włochów do ich sztuki, dziedzictwa.

    Opowieść o Datinim fascynująca, na pewno odwiedzę pałac, wykorzystując kolejny raz Twój wpis (coraz bardziej dociera do mnie, ile tracę nie znając włoskiego). Ogromne wrażenie wywarła na mnie informacja o oryginalnych zapisach dotyczących zamówień u Lippiego i Ghirlandaio. Niesamowite! Ja kiedyś miałam szczęście zobaczyć w Foiano księgę z zapisem zamówienia Koronacji Madonny u Signorellego dla tamtejszej kolegiaty, z późniejszą adnotacją, że malarz zamówienie wykonał i zapłacono mu 90 dukatów, co pitore [właśnie tak przez jedno „t”] da Cortona kwituje własnym podpisem. I ten obraz wisi w tym jednym miejscu od 1523 roku!

    Serdeczności styczniowe!

    Iwona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też, gdy byłam na wystawie, nie stałam w kolejce. Chyba zbliża się czas zamknięcia, więc ludzie wykorzystali wolne dni na zobaczenie dzieł. Ponoć na początku też były kolejki.
      Zgadzam się z obserwacją, też słyszałam głównie włoski język.
      A te księgi z zamówieniami i kwotami stanowią czasową ekspozycję, kończy się 12 stycznia.

      Usuń
  9. Niesamowicie to interesujące. Pozdrawiam serdecznie z Wrocławia. Wierna czytelniczka. Śnieżka

    OdpowiedzUsuń
  10. Malgosiu! Jak zwykle pieknie I ciekawie! Tyle jescze do zobaczenia w Toskanii, lista robi sie coraz dluzsza w mysl zasady apetyt rosnie w miare jedzenia! Jeszcze raz dziekuje za piekna karke (zostanie oprawiona), zycze spelnienia marzen I wielu takich cudnych wpisow !Pozdrawiam z zasniezonej Kanady!

    OdpowiedzUsuń
  11. Malgosiu!Jak zwykle pieknie I ciekawie! Tyle jeszcze do zobaczenia w Toskanii, lista robi sie coraz dluzsza w mysl zasady apetyt rosnie w miare jedzenia! Jeszcze raz dziekuje za piekna kartke swiateczna ( zostanie oprawiona), zycze spelnienia marzen I wielu takich cudnych wpisow. Pozdrawaim z zasniezonej Kanady! ( poprzedni wpis poszedl z konta mojej corki)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miluś, domyśliłam się, no bo do Kanady powędrowała tylko jedna kartka :) Dziękuję za wszystkie miłe słowa :)

      Usuń
  12. Niezwykle, że na początku XIII wieku żył człowiek, którego bank obejmował większość ówczesnego świata. I że umiał zarządzić swoim ogromnym majątkiem w taki sposób, że po dziś dzień wspomaga ubogich. Co działo się w tym czasie na naszych ziemiach? Na pewni nie systemy bankowe nie pałace były naszym przodkom w głowie...
    Pozdrawiam, Aldona
    P.S. Zaczęłam właśnie lekturę postów w roku 2014 i już się martwię, że do 2017 coraz bliżej! Skonczy mi się taka fajna książka w odcinkach, i co ja będę wtedy codziennie czytała?! :)

    OdpowiedzUsuń