czwartek, 2 października 2014

GORDES

W poprzednim wpisie wspominałam o najbliższym opactwa miasteczku - to Gordes.
Można do niego dojechać autem, ale dobrze jest było iść pieszo.
O Gordes przeczytałam, że jest jednym z najchętniej fotografowanych miejsc w Prowansji.
Chyba coś w tym jest - fotograficzny samograj.
Począwszy od spektakularnego położenia, skończywszy na zaułkach, drobiazgach, detalach.




Gordes obsiadło na dosyć stromym wzgórzu, wieńcząc je zamkiem, niczym koroną.


Niestety, nie było czasu na jego zwiedzenie, ale wszak lekki niedosyt jest wzkazany - także w zwiedzaniu.
Dojeżdżając od strony Cavaillon obowiązkowo i za każdym razem zatrzymywałyśmy się w zatoczce oznaczonej jako punkt panoramiczny. Widziany od strony miasta, wygląda tak:

Gdy miałyśmy już wsiadać do auta, po którejś tam sesji fotograficznej, Aneczka zapytała mnie o dziwne drzewa rosnące wśród cyprysów. Tak ukrytych masztów telefonii jeszcze nie widziałyśmy. Zupełnie niezły efekt.

Widoki Gordes i okolicy zawsze fascynujące, czy to w pełnym słońcu, czy w chmurze mgły, czy w wieczornym oświetleniu.







Domy zdają się piętrzyć, pączkować, niczym jakieś narośle.

Z bliska jest równie pięknie.










Kamienne uliczki, zmiany poziomów, kwiaty, sklepiki kuszące regionalnymi wyrobami i ścielące się po horyzont panoramy godne każdego pędzla.





W tej spokojnej tonacji zupełnym zaskoczeniem jest wnętrze kościoła.
Nazwałabym je wiejskim barokiem, co, oczywiście nie oznacza oficjalnego terminu, tylko wrażenie, jakie wywołało na mnie zdobienie ścian.
Tak się rzucają na wchodzącego, że po upływie dłuższego czasu widać wiele ciekawych rzeźb, i może trochę mniej ciekawych obrazów. Chociaż - ich samo ulokowanie było nad wyraz zastanawiające - porozwieszane tak, jakby nie było już miejsca na normalnej wysokości, albo były zbyt cenne, żeby je ludzka ręka sięgnęła. Zadziwiające tym bardziej, że dwa ołtarze w kaplicach bocznych broczą poszarpaną ścianą po jakiejś dewastacji, można  było tam zawiesić jakieś dzieła.
Nie wspomniałam nic o fasadzie, trudno ją sfotografować w ciasnocie uliczki.
Cennym miejscem w Gordes są bary z wi-fi. Właściwie to nie ja potrzebowałam, ale byłam w jednym takim razem z Basią i Aneczką. Odkrycie epokowe - w przeciwieństwie do włoskiego, w barze nie było absolutnie nic do zjedzenia, same napoje, mniej lub bardziej wyskokowe. A mnie się marzyło ciasteczko z kawą! Skończyłam na słodkim, niczym likier, białym winie.

Gordes pożegnało nas równie słodko, a może i jeszcze słodziej?
Już w drodze powrotnej zatrzymała nas widokowa zatoczka. Któż by się oparł krajobrazowi mgłą malowanemu? Poranna cisza, a  nad nią zawieszone miasto i ...  balon. Oniemiałam, więc mam nadzieję, że zdjęcia opowiedzą więcej, niż słowa. Nie drapcie ekranu, czarne punkty na fotografiach to ptaki, które wleciały w kadr :)

















14 komentarzy:

  1. Pilnie śledzę "Toskańskie zapiski" i jestem pod wrażeniem piękna stworzonego no i pięknych zdjęć. W porównaniu z wnętrzem kościoła natura daje odetchnąć.
    Gratulacje!
    Marysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście widziałam i takie kościoły w Prowansji, które są piękne i pełne Ducha.

      Usuń
  2. Mam wielki sentyment do Prowansji, a w szczegolnosci do pewnego malutkiego pola lawendowego tuz przy wjezdzie :) Piekne mgly !

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewelacja! Zdjęcie "słoneczne" to poziom World Press Photo :D ... gratulacje!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale te mgły! Małgosiu, nieziemskie!
    Pozdrawiam
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładne określenie na coś, co właśnie tuż przy ziemi zaległo :)

      Usuń
  5. Dzięki Twoim pięknym zdjęciom ponownie odwiedzam Prowansję.Dziękuję.
    Chodziłyśmy tymi samymi ściezkami.Pozdrawiam
    Warmianka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło pomyśleć, że poza czasem nasze ślady stóp się skrzyżowały :)

      Usuń
  6. No to sobie powspominałam trochę. Takich mgieł nie było mi jednak dane widzieć. Za to mam tę dziewczynkę na parapecie :-). Prowansja to Prowansja a Toskania to Toskania , gdyby ktoś pytał o różnicę. Największe podobieństwo to chyba ilość kolarzy . Zjeżdżając z Gordes wyprzedzali mnie z lewej . Czegoś takiego wcześniej nie doświadczyłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, nie powinnam porównywać, ale to jakaś natura człowieka, że odnosi nowo poznane miejsca do swoich doświadczeń i miejsc sobie znanych. A wiesz, że prawie w ogóle nie widziałam kolarzy? Hi, hi. Mgły to chyba domena jesieni i zimy. Nie znam się, ale coś tak zaczynam kojarzyć, że wtedy najzcęściej spotyka się tego typu widoki :) Może, jeśli zrealizujesz pomysł na zimową Florencję?

      Usuń
  7. To Gordes dziwnie przypomina mi toskańskie Colle di Val d'Elsa. Ładnie tam!
    Kinga

    OdpowiedzUsuń