niedziela, 29 czerwca 2008

~ DWA SPOTKANIA, JEDEN UPAŁ

Tak, upał to było dziś coś, co łączyło wszystkich w niedoli. Przyszpilający do ziemi, ciężki zawiesisty, przedburzowy, niestety bez burzy. Choć burza wcale nie musi tu oznaczać, że po niej przyjdą bardziej rześkie dni.
Pierwsze spotkanie to obiad na wiele osób w sąsiedniej parafii, zorganizowany z okazji odpustu. Niestety stoliki rozstawiono pod namiocikami na dworze, więc pod koniec wszyscy byli wykończeni temperaturą. Ale jedzenie warte takiego poświęcenia! Wszystko domowego smaku, świeżo przygotowane. Przystawki: szynka i salami oraz crostini, jedno wątróbkowe (zwane tutaj "ciemnym"), drugie pikantne, ale co w nim było trudno mi rozgryźć, poza tym że z chęcią je zgryzłam. Na pierwsze tutejsza wersja kopytek, w postaci malutkich kuleczek, polana sosem grzybowym o lekkiej nucie pomidorowej oraz moje ulubione tortellini ze szpinakiem i ricottą. Na drugie mięsiwa, z których skosztowałam jedynie schabu w cieniutkich plasterkach polanego sosem marchewkowym z towarzyszeniem groszku okraszonego boczkiem. Potem już mi zabrakło miejsca i sił. A było jeszcze pełno grillowanych mięsiw i kiełbaski. Że nie wspomnę o słodkościach. Cześć z nich dostaliśmy na wynos, bo musieliśmy jechać do domu i chwilę odpocząć. Potem ja już sama, bo Krzysztof twardziel był w czarnej koszuli, co niezbyt sprzyjało dobremu samopoczuciu, padł był z bólem głowy inie podniósł się aż do mojego powrotu ze Mszy dla Polaków u Tomka w parafii. Właściwie to powinnam napisać Polek i to w dodatku opiekunek, gdyż tylko ja jedna spośród pań nie pracuję jako "badante". I tutaj upał jednoczył nas wszystkie z tak różnych miejsc w Polsce, różnych domów, postaw itp. Dzisiaj właśnie spotkałam się z tymi Polkami, które raczej spokojnego szczęśliwego życia tu nie wiodą. Popołudnie w czwartek oraz w niedzielę to jedyny ich wolny czas. A tak to całe dnie i noce pozostają ze swoimi podopiecznymi-staruszkami. Jeśli te osoby nie są mocno złośliwe, nie mają fatalnych objawów starości, to zawsze znajdzie się np. rodzina robiąca zakupy do domu i szczędząca na jedzeniu aż tak, że te panie chodzą ciągle głodne. Inny wymiar pracy w Toskanii. Tego wszystkiego dowiedziałam się podczas podwieczorkowego spotkania po Mszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz