piątek, 27 czerwca 2008

NOWY ROK 27 CZERWCA?



Od paru dni snują się za mną podsumowania. Wszak to już rok cały tu mieszkam.
27 czerwca 2007 roku o tej porze byłam już w San Pantaleo.
Jedna z moich najlepszych decyzji w życiu zmieniła je w jeszcze szczęśliwsze, spokojniejsze, bardziej harmonijne. Ostatnio czytałam w internecie artykuł o potrzebie radykalnych zmian w swoim życiu. Tytuł znamienny "Wielka iluzja". Naukowcy, na których powołuje się autor, twierdzą, że ludziom dążącym do diametralnych zmian najczęściej nie udają się nawet te kosmetyczne. Utworzyli określenie "zespół fałszywej nadziei". Jakie więc były moje oczekiwania, nadzieje, zamierzenia, że nie objął mnie ten syndrom? A może aż tak wielce się nie zastanawiałam? Może po prostu czułam, że chciałabym coś zmienić w swoim życiu a szczęśliwy splot okoliczności przywiódł mnie do mojego miejsca na ziemi? Może wystarczy chcieć i mieć nastawiony odbiór na wszelkie sygnały sprzyjające zamierzeniom? A może to najzwyczajniejsze błogosławieństwo Boże?
Zawsze przypominam sobie w takich sytuacjach dowcip o Żydzie proszącym Boga o wygraną w Lotto. Miągwił i miągwił. W każdej modlitwie zanudzał Jahwe żądzą wygranej. W końcu Bóg odezwał się do niego: "No dobra! Sprawię, że wygrasz. Tylko wypełnij w końcu ten kupon!"
Ja właśnie jestem przekonana, że w odpowiednim momencie wypełniłam kupon.
Czego i Wam wszystkim życzę.
Wiem, że ta wygrana nie musi wcale leżeć w Toskanii. Dla niektórych mieszkanie tutaj to gehenna, tęsknota za Polską. Ten kraj jest dla nich miejscem ciężkiej pracy, totalnym wyobcowaniem. Włosi ich irytują, wyzyskują itp, itd. Na pewno nawet kobietom, które przyjechały tu nie dla pracy, ale związały swoje życie z jakimś Włochem, niełatwo przychodzi aklimatyzacja. Muszą nauczyć się żyć z ludźmi innej mentalności. Taka samodzielność i niezależność, jak moja, trudna jest zazwyczaj bez odpowiednich środków finansowych. A jednak znalazła się taka niewielka nisza, w której zmieściła się moja osoba. Począwszy od wyjazdu, darmowego transportu części mojego dobytku, a skończywszy na mieszkaniu na plebanii, która daje mi dach nad głową oraz piękną pracownię, i do tego jeszcze nieocenionego przyjaciela-pracodawcę, wszystko to składa się na moje nowe życie, niebędące "Wielką iluzją". Dzięki Ci Boże!!!
A co ja lubię w tym moim toskańskim życiu?
Czas, wypełniony po brzegi, a jednak niepozwalający na stwierdzenie, że go nie mam.
Klimat? Na pewno! Tyle słońca, musi mieć wpływ na człowieka. A poza tym zimą wolę śnieg oglądać w górach zamykających horyzont od północy.
Miejsce - oj! tak, tak! Po wielekroć "tak". Połowę swojego życia spędziłam w płaskiej, jak naleśnik, Wielkopolsce. A tu zewsząd pagórki, wzgórza i solidne góry sięgające 2000 m n.p.m. Nie muszę chyba wspominać tego, co stworzył w Toskanii człowiek. Życia chyba nie starczy na odwiedzenie wszystkich cudnych zakątków regionu. Do tego lekka dewiacja zawodowa i gotowy zabytkowy zawrót głowy.
Koniecznie też muszę wspomnieć tu dwa stwory, które czynią to życie jeszcze weselszym. Mimo wypadku w lutym (Krzysztof dotąd nie może się nadziwić, że się nie boję dotykać charta), trudno w podsumowaniu nie przywołać hrabiego Bojangles'a (obecnie Bogusia) oraz warchoła-szlachetkę Druso. Świetne psiaki, a mopsy to najcudowniejsza rasa na świecie! Zawsze marzył mi się pies w dorosłym życiu, ale przy poprzednim tempie i sposobie funkcjonowania, nie mogłabym sobie na to pozwolić ze szkodą dla zwierzęcia. A tu proszę, dwie mordy od razu.
Za niewątpliwie największy sukces poczytuję sobie nabytą i wyuczoną przez ten rok umiejętność zgodnego życia w jednym mieszkaniu z drugą osobą, co mogłoby się wydawać trudne dla kogoś dotąd samodzielnie prowadzącego swoje gospodarstwo domowe. I wcale niechętnie przedtem idącego na kompromisy. Trudno też nie wspomnieć, iż mieszkanie w kraju kultywującym spożywanie, nie jedzenie, sprawiło że gotowanie zaczęło być przyjemnością i bardzo je lubię - w Toskanii.
To tylko takie myśleńki, które podsunęły mi się pod palce. Tego dobrego jest tak dużo, że mogłabym pisać i pisać. A złe? Ee! Nie w rocznicę. Zbyt ładna to data oznaczająca początek Nowego Roku Toskańskiego.

Mam nadzieję, że choć trochę okruchów mojej Toskanii weszło i w Wasze życie, Drodzy Czytelnicy. Ciągle wzrasta we mnie potrzeba dzielenia się tym, co tu spotykam. To niezwykłe zwracać się do czytających tego bloga, do tych, którzy się odezwali i tych, którzy nie czują potrzeby pisania do mnie, tych którzy są mymi przyjaciółmi i znajomymi od lat oraz tych, których nigdy w życiu nie spotkałam. Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa, które do mnie dotarły. To one mobilizują mnie do niemal codziennych zapisków. Co wcale nie jest łatwe dla osoby tak niesystematycznej, jaką jestem.

.

2 komentarze:

  1. Bardzo lubię sposób, w jaki opowiada pani o swoim życiu. Ten blog jest jak "Dzieci z Bullerbyn". W 2007 r w listopadzie pierwszy raz byłam przez parę dni we Włoszech, w tym w Toskanii, i zawsze chciałam tam wrócić na dłużej. Następny rok był straszny, może najgorszy w życiu. Ale wróciłam do Toskanii na dłużej w 2012 r, i wtedy już zaczytywałam się w tym blogu... tak mi zostało do dziś. Niesamowite, że stworzyła pani w wirtualnej przestrzeni coś tak trwałego :) Tutaj blog obchodzi pierwsze urodziny - a w czerwcu 2017 r będzie obchodził 10 lat! Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Sama zaznałam wiele dobrego dzięki blogowi, zarówno od ludzi, jak i samej siebie, poprzez pewną dyscyplinę, zdobytą wiedzę, itp.

      Usuń