poniedziałek, 23 czerwca 2008

~ DZIEŃ OJCA

To był główny motyw dzisiejszego dnia, choć zaczął się znowu pracami w ogrodzie. Tym razem Tata zaszalał i rankiem wczesnym przebudziwszy się poszedł w nim sprzątać graty pozostałe po rozbiórce garaży. Potem do chóru dołączył Krzysztof i jakiś biedny Włoch, który kiedyś żebrał i spotkał Krzysztofa, a ten powiedział że są prace do wykonania na parafii i może sobie zarobić. Jak dotąd wizja pracy, albo już nawet częściowe jej wykonywanie na pół gwizdka skutecznie odstraszało wszystkich żebrzących, a byli to w większości Algierczycy, albo inne nacje z Afryki. Ten dzisiejszy pracownik to skarb! Pracował ciężko i dobrze. Może jednak prawdą jest, co pisał Kapuściński, że Afryka ma we krwi brak pracy? Oczywiście upraszczam, ale zastanowiło nas, że ten nowy pracownik Włoch, chyba lekko niepełnosprawny intelektualnie, żyjący z renty z wielką ochota zabrał się do pracy w parzącym upale. Wszyscy pracowali do 12, bo potem kąpiel i zmiana odzienia i zabraliśmy Tatę do restauracji. Podejrzewał mnie o lenistwo, że mi się nie chce obiadu gotować, do głowy mu nie przyszło, że dziś Jego święto.



A jak już do niego dotarło wśród wzruszenia, z jakiej okazji się tam znalazł, to dał się ponieść emocjom i zgodził się na puszczenie na głębokie wody i zjadł i na pierwsze i na drugie danie "robale", czyli frutti di mare. Zjadł i to z wielką ochotą - pierwszy raz w życiu.

Ja żałowałam, że wzięłam pierwsze (tortellini w rosole), bo na drugie zamówiliśmy wspólnie talerz smażonych krewetek i ośmiornic o wybornym smaku, no i miałam za mało miejsca w żołądku, więc tylko skubnęłam.
Byliśmy nieopodal nas w Stazione Masotti w restauracji mojej imienniczce, tłumacząc na łacinę, czyli w "La Perla". Atmosfera sympatycznie rodzinna, mimo sporych rozmiarów lokalu. Jednym z obsługujących był pączusiowaty chłopiec, pewnie w wakacje pomaga rodzinie.



Widać, że cześć klientów stanowi stały zespół, bo niewygórowane ceny zachęcają do powrotu.
Krzysztof twierdzi, że tutaj po pracownikach pobliskich zakładów stołujących się w danej restauracji można poznać, czy dobrze się w niej gotuje. Po prostu robotnik pójdzie do lokalu, gdzie kuchnia przypomina domową.
Popołudnie rozciągnęliśmy leniwie, ale nie da się w takie upały być zbytnio aktywnym. Nie na darmo mądrzy ludzie wymyślili sjestę. Gdzieś tam tylko przygotowaliśmy stół pod jutrzejszy obiad dekanalny i niezbyt więcej sobie przypominam. Podlewanie zabiera teraz mnóstwo czasu, ale to sama przyjemność patrzeć, jak rosną roślinki, a własne ogórki wskakują go kamionkowego garnka na przepoczwarzenie w małosolne.
Wieczorem zasiedliśmy pod gazebo i przy zniczach przeciwkomarowych zjedliśmy solidne porcje lodów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz