sobota, 14 czerwca 2008

~ SOBOTA, ROBOTA I NIEROBOTA

A piątek-świątek i.. robota.
Do rzeczy: Wczoraj ciąg dalszy prac domowych, poprzedzony zakupami. Potem każdy ze swoimi zabawkami ze sklepu rozsiadł się w swoim kącie. Tata - ostatecznie przystosował łazienkę na dole dla wakacyjnych gości. Jest ciepła woda! I światło! Ot, osiągnięcia cywilizacji, ale bez nich trudno, nawet w Toskanii. Krzysztof kręcił dalsze części filmu o znamienitym tytule "Piła". A ja - nic nowego, zaszyłam się w kuchni i ugotowałam iście polski obiad - ogórkową i naleśniki z serem. Jedynym akcentem w nich mało polskim było mascarpone, no twarogu z Polski nie przytargałam. A ogórki i owszem. Teraz już niezadługo będziemy mieli własne, bo dzisiaj już dwa pierwsze powędrowały do Krzysinego żołądka. Będę musiała grządkę pod prąd podłączyć, żeby co na ukiszenie zostało. A na obiedzie wczorajszym miałam do nakarmienia cztery żołądki, bo jeszcze zaprosiliśmy kolegę Krzysztofa z niedalekiej parafii - Tomka. Popołudniem Krzysztof miał dwie Msze, ale nie był mocno zmęczony i zaskoczył nas spacerem po Lukce. No i w końcu nie padało! Udało się! Stąd piątek-świątek.
Tata dumnie pozował pod cudami Lukki.





W pewnym momencie spaceru myślałam, że za rogiem coś strasznego się stało, a to tylko były okrzyki kibiców oglądających miecz Italia-Rumunia. Na Piazza Amfiteatro niemal w każdym barze wystawiono ekrany telewizyjne.





Żałuję, że mecz zakończył się remisem, to byłaby gratka zobaczyć na żywo Włochów rozradowanych wynikiem meczu. Zasiedliśmy w jednym z barów, na skromną kolację. Ja zmówiłam bruschettę (okazało się "gigante"), a Tata z Krzysiem na spółkę jedną pizzę. Psom "zamówiliśmy" wodę i tak jeszcze nigdy im nie podano. Druso od razu zrobił się jakiś wytworniejszy.


Sobota od rana w kwiatach. Przystosowałam pozostawione po pogrzebie wiązanki na dekorację chrzcielną. Na szczęście akurat było biało-różowo, a jutro ma być ochrzczona dziewczynka. Tata się zadziwił, że układanie kwiatów zabiera tyle czasu. Sam wykorzystał go na indywidualny Różaniec w kościele i na drobne prace w mieszkaniu. Po obiedzie znowu krzątanina w domu a potem po drodze do Sióstr w Casore del Monte wstąpiliśmy do Serravalle Pistoiese, by pokazać Tacie widoki z ruin zamku.











Po Mszy siostry ugościły nas świeżutkim ciastem kokosowym i herbatą.
I tak oto nastał wieczór. Ciekawe, co uda nam się jutrzejszego dnia? Pogoda ciągle nie rozpieszcza turystów, a takimi chcieliśmy się też jutro stać.
Niestety zdjęcia możemy wykonywać albo Taty aparatem, albo moją "koniką", bo któryś z psów usilnie poszukiwał czegoś do jedzenia na moim biurku i strącił aparat uszkodziwszy w nim optykę. Sprawcą był prawdopodobnie większy stwór, bo raczej on obstawia stoły, z racji wzrostu. Ups!

3 komentarze:

  1. Gosiu, w końcu mam tyle czasu, że mogłam spokojnie pobuszować po Twoich wpisach. Piękne. Mam zamiar wypróbować Twój przepis na rozmaryn. Uściskaj -proszę- Wujka, na zdjęciach wygląda znakomicie, cud przystojny!
    Urszula Gąsiorowska

    OdpowiedzUsuń
  2. W tym roku chcemy spędzić tydzień nieopodal Serravale Pistoiese. Pójdziemy śladami Taty! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawy pomysł, gdy tak pomyślę, ile Tata zobaczył podczas kilkunastu pobytów.

      Usuń