wtorek, 24 marca 2009

QUINTA VOLTA A CINQUE TERRE

Można by rzec, że nas wywiało z domu. Ale tak naprawdę dopiero po powrocie zastaliśmy znowu silny, zimny wiatr.
Prognoza pogody zachęcała do wycieczki, miało być słonecznie i z maksymalnie umiarkowanym wiatrem. No to wybraliśmy się do Monterosso al Mare, jednej z „Pięciu Ziem”.
Tak mnie natchnęło, że w zeszłym roku pod koniec marca wyprawiliśmy się właśnie na Cinque Terre. Czas może zacząć następną świecką tradycję? Wtedy było już po Wielkanocy, w tym roku nie mogliśmy czekać na koniec miesiąca, bo zbyt blisko Świąt i przyjazdu moich najbliższych. Więc i tak resztką wolnego czasu rzuciliśmy się wczesnym rankiem do auta. Słońca wielkiego nie było, czasami pojawiało się przymilnie. Dobrze! I tak później zdejmowałam wszystko, co się dało, ze względu na wysiłek ogromy dla nierozruszanego cielska.
To był mój piąty raz na liguryjskim wybrzeżu, ale żeby odmienić trochę trasę, wybraliśmy się do ostatniej miejscowości. Bardzo byłam ciekawa odcinka, którego nigdy dotąd jeszcze nie przeszłam.
Udało nam się znaleźć wolne miejsce tuż przez strefą ograniczonego poruszania się. Parking jakiś niedrogi, chyba przez wzgląd na tzw. niski sezon. Po pysznym śniadaniu w barze (ciepła focaccia, herbata i słodki rogalik z budyniem), tuż po 9.00 skierowaliśmy kroki nad morze, obserwując po drodze budzące się do życia miasteczko.
Sprzedawcy wystawiali towary na zewnątrz sklepików, starając się przyciągnąć nielicznych turystów,
w hotelach rejwach remontów, pani w ciekawym kościele sprzątała podłogę,
Św. Benedykt wydaje się błogosławić nam na drogę,
młoda araukaria szykuje się do wzrostu,
a pewien mieszkaniec zaczął od sprawdzenia najświeższych wiadomości.
Gdybyśmy byli straszliwie trzymającymi się litery prawa czyli treści wywieszonych ogłoszeń to i tym razem nie wiedziałabym jak wygląda szlak pomiędzy Monterosso a Vernazzą. Na zalaminowanych kartkach, bez żadnego oficjalnego potwierdzenia o ich autorstwie, było napisane, że ścieżka jest uszkodzona i nie ma nią przejścia. Nie my jedni okazaliśmy się małej wiary. Przez owo uszkodzenie, wcale nie takie straszne, szlak był zupełnie za darmo; nie protestowaliśmy.
Mimo, że Cinque Terre to nie miejsce dla miłośników sztuki, zwłaszcza pomiędzy miejscowościami, ale polecam z całego serca. Czułam się taka „na miejscu” jako człowiek, dziękowałam Bogu za krajobrazy, których ni pędzlem, ni piórem. Zapomina się o oddychaniu na widoki rodem z raju.

Zapachów wiosennego kwiecia pozazdrościć mogłaby niejedna perfumeria.
Tylko kwiat agawy ciągle zdumiewa mnie nie wonią a wzrostem.
Cytryny z poprzedniego wpisu (moja wielka radość) budziły zazdrość? No to dzisiaj ja powiększę Wasze grono. Otóż ten właśnie nieznany dotąd mi odcinek cudownego szlaku wyróżnia się, spośród pozostałych trzech, głównie tarasowymi winnicami i słonecznymi sadami cytrynowymi. Wszystko tonące w soczystej zieleni, więc nawet dopiero puszczające pąki krzewy winogronowych nie straszyły zimą.
Podziwiać należy ludzi uprawiających te ziemie, ich dbałość o każdą piędź, absolutnie ręczne prace, brak lęku wysokości.
Jedynym nowoczesnym akcentem w tym krajobrazie są szyny czegoś będącego skrzyżowaniem windy z kolejką jednotorową, w dodatku napowietrzną.
Na poletka wchodzi się uroczymi furtkami, albo drzwiczkami rodem z „Tajemniczego ogrodu”.
Przewidywany na tabliczkach szlaku turystycznego czas wędrówki 2 godziny wydłużył nam się niemal do trzech. Bywało, że musiałam prawie zamknąć oczy gdy robiło się zbyt wąsko i jeden bok trasy miał za sąsiedztwo powietrze, bo góry opadały stromo w dół, takie odcinki dla mojego lęku wysokości to nie lada wyzwanie.
Na początku zbyt szybko zaczęłam wchodzić po kamiennych schodach i ledwie doszłam do siebie, potem już rozsądniej rozkładałam siły odpoczywając po drodze.
Przejście zaczyna się od poziomu morza, by w najwyższym punkcie dotzeć na wysokość 170 metrów. Jakże miło było usiąść przy jednej z nielicznych ławek i zjeść jabłko z widokiem.
Zawieszona na skale restauracja była jeszcze niegościnna.
W końcu jednak ujrzeliśmy Vernazzę. Z góry już widać, że to nie sezon i przystań nie gości statków.
Po drodze wzrok przykuwa dom z przykutym doń fragmentem łodzi, kamieniami przytrzymującymi dach, ale też przytrzymującymi wzrok ze względu na „umaskowienie”. Jakaś pokrewna dusza?
W samo południe wkroczyliśmy w urocze uliczki miasteczka. I tu też królują cytryny i ich przetwory.
Żołądek powoli zaczynał wybijać godzinę obiadu, ale przedtem zajrzeliśmy do kościoła pod wezwaniem mojej imienniczki. Weszliśmy zadziwiającycm wejściem, schodami wiodącymi od strony absydy, obok prezbiterium.
Być może ten układ spotęgował we mnie nieodparte wrażenie jak by niezwykle ciemne wnętrze było tylko jakimś przejściem, zabudowanym placem nad brzegiem morza.
Krzysztof coś przekombinował ze zdjęciem i nie mam jak zaprezentować wnętrza, zajrzyjcie więc do innych autorów(1 2 3). Odejmijcie tylko ciepłe barwy, których tego dnia nie przyuważyłam, być może słońce jeszcze zbyt słabo wpadało do środka przez okna dające rzadki widok z wnętrza świątyni.
Miałam wrażenie, jak by tę budowlę stworzyły sztormy wściekle atakując nadbrzeże.
Po wyjściu czułam się oślepiona nagłą ilością światła. Udało nam się jednak trafić do Taverna del Capitano, i to trafić bezbłędnie, jeśli chodzi o kubki smakowe. Do białego wina (lokalnego, bo takie się tam produkuje) zamówiliśmy spaghetti „Fantasia di Mare” , czyli muszelki i ośmiorniczki w ziołach oraz „Tegame di Vernazza” (rondel z Vernazzy) czyli anchois na ziemniakach z rusztu zapiekane w sosie pomidorowym. Nie jest to szyld z tej tawerny, ale bliski oferowanemu w niej menu.
Siedzącym obok Francuzom, zapytana przez nich skąd przyszliśmy, dopomogłam w podjęciu decyzji, by szli do Monterosso. Zaskoczona byłam jak już naturalnym odruchem jest u mnie próba porozumiewania się po włosku, z trudem więc artykułowałam angielskie słowa.
Po obiedzie wolnym spacerem poszliśmy na stację kolejową.
Krzysztof wstąpił, na kawę oczywiście, do baru , z którego aż na ulicę głośno i dziwnie swojsko wydobywały się dźwięki Chopina.
Po całym miasteczku rozstawiono stare prasy do wyciskania winogron (chyba?).
Ludzie przystawali, by ze sobą porozmawiać, uśmiechnąć się. Zdarzyła się niezwykła para, zaglądająca sobie w oczy.
Z Monterosso szliśmy trzy godziny a wróciliśmy doń w trzy minuty. Pociąg jest bez szans na widoki, zmuszono go do bycia skalnym robalem, co to tunelami jedzie do celu.
Jeszcze rzut oka na najmniej mi znaną „Piątą Ziemię”, na morze i powrót do domu.
Zatrzymaliśmy się w Levanto na lody. Szkoda, że lodziarnia z tak sympatycznymi ławkami była nieczynna, ale lody kupione nieopodal nie straciły nic ze słynnego smaku włoskich lodów.
Brzegiem morza wróciliśmy na parking, już nie mieliśmy ochoty na zwiedzanie miejscowości, a coś tam by się znalazło do zawieszenia oka. I znowu krętymi drogami wróciliśmy na autostradę, której istnienie nieodmiennie zdumiewa w tak trudnych, górskich warunkach. Najpierw przejechaliśmy „pod”, by niebawem przejechać „nad” i w końcu, także tunelami, ruszyć szybciej do domu.

7 komentarzy:

  1. uwielbiam cinque terre! i tę drogę z monterosso do vernazzy!

    OdpowiedzUsuń
  2. te cuda jeszcze przede mną :))
    coś mi wczoraj szeptało do ucha że gdzieś się włóczycie ..
    ------
    jak ja mam teraz taka rozmontowana a do tego zasmarkana robić te swoje nudne kreski !!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie ma takiej zbroi, która by uratowała.Leżę i kwiczę z - 2xZ czyli z zachwytu i zazdrości!Aż mnie bolą wszystkie ości!
    Wybaczam wspaniałomyślnie i proszę o więcej!:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach jak przyjemnie było choc na chile oderwac się od tej sniezycy i przenieśc w bardziej przyjazne klimaty i rejony...
    Ale pyszne te ławeczki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ta wycieczka to moje marzenie. Może kiedyś je zrealizuję. Teraz kurs euro jest mało przychylny. Rozsmakowałam się też na jakąś małą wyprawę. Już od dłuższego czasu myślę by odwiedzić Toruń. Tylko niech ta zima już wreszcie ustąpi.
    Mazury z lekka w śniegu.

    OdpowiedzUsuń
  6. a gdzie można kupić jabłko z widokiem?:):):) ślicznie tam:) widziałem taką prezentację slajdów z pięknymi miejscami Włoch i kilka było właśnie z tamtąd:) a u nas zima!!! zgroza!!! ... no dobra - wyjrzało dziś słonko, ale śnieg jeszcze leży:/

    OdpowiedzUsuń