poniedziałek, 4 stycznia 2016

PONIEKĄD ŚWIĄTECZNIE

Wyjazd właściwie niewiele miał wspólnego ze Świętami. Krzysztof wyszukał ciekawą restaurację i w ramach mojego odpoczynku od kuchni zaproponował obiad. W domu jeszcze były resztki (kto ich nie ma?), ale przyjemnie było zmienić smaki. Nie wybraliśmy się daleko od domu, ale bardzo byłam zadowolona, bo już od dłuższego czasu chciałam zobaczyć coś nieopodal lokalu.
Aż trudno uwierzyć, że parę kilometrów od domu (wzwyż lub w dal) słońce rozpieszczało ludzi. Pistoia, jak i wiele położonych w dolinach miejscowości, już od wielu dni była pogrążona we mgle. Dobrze, że wyściubiliśmy z niej nosy. 

Najpierw obiad.
"Diabełki" (I Diavoletti) to miejsce stworzone z siostrzaną miłością - prowadzą je trzy siostry, opierając kuchnię głównie na żywności lokalnej, biologicznej. Mimo, że weszliśmy do zupełnie pustego przestronnego lokalu, poczułam się w nim bardzo domowo. 

Potem dołączyła jeszcze jakaś rodzina. To taki martwy sezon w restauracjach, chwilę wcześniej obleganych podczas Świąt. 
Idealnie, by wypróbować nowe smaki. W internetowych opiniach o "Diabełkach" głównym minusem był czas oczekiwania. Tego właśnie uniknęliśmy. Podejrzewam, że to być może jedyny minus, bo reszta była bez zarzutu. Wszystko pyszne, uprzejma obsługa i ceny dość przeciętne. Jak zwykle nie zamówiliśmy całego zestawu - wspólny talerz z przystawkami, a potem od razu drugie danie: królik nadziewany cebulą (ja) i duszona wołowina z winną galaretką (pryncypał). Jako dodatek warzywny wystąpiła czerwona fasola  (gotowana w butelce - al fiasco) podana w szklaneczkach ze świeżą, bardzo aromatyczną oliwą. Bez deseru nie mogło się obyć - idealnie zimowy i zimno-ciepły, czyli lody z macedonią z suszonych owoców polanych karmelem. W końcu trafiłam na potrawę z suszonej macedoni. Sama jej używam do gotowania wigilijnego kompotu, ale nie wiedziałam, w jakiej postaci serwują ją tubylcy. W deserze była gęsta, ciepła, korzenna - pyszna!

Tyle dla ciała.
Byliśmy w pobliżu Collodi, które tym razem było miejscowością przejazdową do innej.  
Ciągnęła mnie maleńka Villa Basilica. Szukając kiedyś materiałów do innego artykułu trafiłam na zdjęcie, o którym nie mogłam zapomnieć. Czekałam tylko na sposobność. 
I taka się trafiła właśnie tego dnia.
Pryncypał poszedł na kawę do baru pełnego tubylców, a ja ruszyłam po Villa Basilica. 

Gdzieś na wzgórzu, w ciasnej zabudowie, przy niewielkim placu stoi sobie taki oto XII wieczny klejnocik. Romański kościół z fasadą nawiązującą do lukkańskiego stylu, lecz biedniejszy w użyciu materiałów, bo cały z ulubionego przeze mnie piaskowca pietraserena. Jedyny marmurowy element to bogaty w roślinne motywy fryz znad wejścia. Rewelacyjne rzeźbienia na kolumnach przyprawiały mnie o szyjny skurcz. Przebojem jest postać nad lwami - zwróćcie uwagę na jej stopy wygięte pod kształt kolumny. 

I jak tu nie kochać sztuki romańskiej?
Za dużo byłoby tego szczęścia, więc kościół był zamknięty. Zaszłam do baru zapytać, czy może znajdę kogoś, kto mi otworzy. Niestety, wyjrzeli przez okno i stwierdzili, że ksiądz właśnie wyjechał. Buuu.
Kiedyś tam wrócę.
Na mapie romańskich kościołów miałam jeszcze coś w pobliżu.
Znowu trzeba było przejechać przez Collodi i tym razem wspiąć się ponad nie, wśród gajów oliwnych. Nie mogłam się opanować i zrobić zdjęć ze starą częścią Collodi.

Ciągnęła mnie Pieve di San Gennaro. Kościół także bardzo interesujący, jak w Villa Basilica, a wewnątrz ... nie wiem,  zamknięty. Drugi do powtórki, więc nie rozpisuję się za mocno. 

Po cichu liczyłam na wystawione wewnątrz szopki, ale takowa stała tutaj pod plebanią z niebieściutkimi aniołkami z korków na choince. 

Dotarliśmy do Pieve od strony absydy, więc trafiliśmy na wąską uliczkę, która wiedzie między bokiem świątyni a jej dzwonnicą. Ciekawe rozwiązanie. 

Już mieliśmy wracać, gdy pod pieve przyszła grupka Włochów i zastanawiała się, jak dotrzeć w jakieś miejsce. Na głos kombinowali, co zrobić z podpowiedziami wcześniej od kogoś pozyskanymi. Dzięki temu odkryliśmy, że San Gennaro jest bardzo atrakcyjną miejscowością. Maluśka, dość zadbana, osada, ewidentnie była kiedyś miejscem wakacyjnego pobytu dla nobliwych rodów, w tym Buonvisi, o którym wspominałam przy okazji wycieczki po ciekawostkach Lukki.
I tak cały wypad zakończyliśmy świątecznie, gdyż okazało się, że owi turyści byli zwiedzaczami szopek i ciągnęli do położonego wyżej oratorium, w którym ustawiono mnóstwo presepi. Weszłam do wnętrza sama (Krzysztof jeszcze szukał miejsca na zaparkowanie auta). Wyobraźcie więc sobie grupkę (głównie starszych osób, podejrzewam, że twórców tych instalacji), która siedziała na ławce i mierzyła równo wchodzące osoby. Rozmowy nawet na chwilę zamarły i wszyscy pilnie wpatrywali się w moje reakcje. No, speszyłam się. Na początku nie śmiałam uruchomić aparatu, ale gdy weszło więcej zwiedzających, zrzuciłam z pleców ciężar zainteresowania i buszowałam z obiektywem po wystawie. Na pierwszy plan rzuciły się największe figury z tak strasznymi wyrazami twarzy, że Boże Narodzenie może człowiekowi jawić się w zupełnie innym świetle. 
Reszta już w normie, czyli poszukująca nietypowych materiałów, lokująca szopki w butlach, w dyniach, na drzewie. 

Zaraz obok oratorium mieści się Palazzo Buonvisi, które z okazji "parady szopek" otworzyło swoje piwnice. Można w nich było podziwiać nie tylko samą, dość rozbudowaną szopkę, ale i wnętrza, stary sprzęt rolniczy, pamiątki po minionych latach. Reklamowano się też z organizacją imprez, stąd przykłady wystroju stołu. 

Zima nie jest sprzymierzeńcem dla zwiedzanych miejscowości, zazwyczaj kwiaty i letnie słońce stanowią lepszą oprawę, wszystko wydaje się wtedy bardziej kolorowe, weselsze, przyjazne. San Gennaro przeczy moim obserwacjom, ale i tak z chęcią wrócę obejrzeć je gdy światło dzienne pozwoli na dłuższe spacery i powolne smakowanie detalu. 

A może by tak wydłużyć zachód słońca? 

6 komentarzy:

  1. Jaka piękna wyprawa.Niebieskie Korkoaniołki-urzekły mnie swoja rustykalnością nowoczesną :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liczyłam na Twoją spostrzegawczość i nauczycielskość :)

      Usuń
  2. U Ciebie Tyle ciekawych informacji i zdjęć, aż oczy cieszą! jakieś przeziębienie się na mnie uwzięło ogladąłam ale nie komentowałam ale z przyjemnością ogladałam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mażenko, chyba się od Ciebie zaraziłam, potem mnie dopadło i teraz dopiero wydobywam się z otchłani przypadłości różnych. A jak Tam u Ciebie? Wyzdrowiałaś, mam nadzieję :)

      Usuń
  3. Romański kościół w Villa Basilica, cudo! choć widziany tylko z zewnątrz. Te kręcone kolumny...przypomniał mi Bazylikę San Stefano w Bolonii, gdzie przyklejone są do siebie aż trzy romańskie kościoły, prawdziwe rarytasy! Ale zatęskniłam za Toskanią! Dziękuję za te zdjęcia i pozdrawiam serdecznie, Małgosiu :)
    Lulka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zespół Sant Stefano to cud nad cudy romańskie. Kocham to miejsce. A Villa Basilica tym bardziej zdumiewa, że wydaje się być na końcu świata, potem to już właściwie dzikie góry.

      Usuń