wtorek, 19 stycznia 2016

OCZKO W GŁOWIE

Ponad pół roku czekałam, aż zaczną się wizyty na rusztowaniach, przy robbianym fryzie starego szpitala w Pistoi. Zapowiedzi celowały na listopad 2014, z "lekkim" poślizgiem ruszyły w maju 2015 roku. Nie wolno było robić zdjęć, więc cierpliwie czekałam, aż znikną rusztowania, gdyż okazało się, że moja wcześniejsza dokumentacja była mało ilustracyjna. Czekałam też na zdjęcia zrobione z bliska przez Nicolò Begliominiego, a udostępnione mi przez Instytut Badań Historycznych i Archeologicznych z Pistoi. Omal zapomniałabym, że zanim przystąpiłam do pisania, wzięłam się jeszcze do przeczytania po włosku kryminału, który ma robbianowską majolikę jako motyw przewodni. Chodzi o niezbyt dobrze napisaną "La Formula di Brunelleschi".

Podczas oczekiwania na zniknięcie placu budowy dowiedziałam się, że będzie wydana książka o tym niezwykłym dziele, a to znowu opóźniło moje pisanie, wolałam poczekać na pogłębione materiały. Prezentacja książki nastąpiła tuż przed Świętami, nie miałam nawet kiedy zajrzeć do albumu, a jest niesamowity, ma pełno pięknych zdjęć i świetne opracowanie tematu.

Prezentacja - wydarzenie samo w sobie, we włoskim stylu, duuuużo wodolejstwa, ale przynajmniej obejrzałam sobie pistojską śmietankę towarzyską i zobaczyłam, że burmistrz potrafi włożyć na siebie bardzo dobry garnitur.

Wszystko razem rozwlekło się bardzo w czasie, lecz nie chciałam po łebkach potraktować miejsca, które jest oczkiem w głowie miłośników Pistoi, majoliki robbianowskiej i amatorów sztuki, w tym, oczywiście, i moim.
Mam nadzieję, że tym artykułem przekonam Was, iż warto było tak długo nad nim pracować, a tym bardziej, że warto, dla samego choćby fryzu, przyjechać do Pistoi.

Zapraszam więc dzisiaj do "mojego" miasta, które wśród wielu dzieł sztuki ma jedno rzadkie, na skalę światową. Nieczęsto spotykane formą, a i tematyką bardzo słabo istniejące w ikonografii.

O szpitalu, wraz z wyjaśnieniem jego nazwy, wspomniałam we wpisie o podziemiach. Dodam tylko, że od około dwóch lat przestał być szpitalem, wszystkich pacjentów przeniesiono do nowego budynku nieopodal zjazdu z autostrady. 

Zacznijmy od wyjaśnienia, czym jest majolika.
Vasari nazwał ten rodzaj rzeźby "dziełem ziemi, prawie wiecznym".  Mamy do czynienia z wypaloną i szkliwioną gliną, zwaną majoliką. Samą technikę znano już dużo wcześniej, z krajów arabskich. Luca della Robbia szukał sposobu, by tworzyć w niej olbrzymie kompozycje, kłaść szkliwo trwałe, o odpowiedniej grubości i nasyceniu barw. 
fot. Nicolò Begliomini

W czasie, gdy sztuka we Florencji sięgnęła światowych wyżyn, zapotrzebowanie na rzeźby było olbrzymie. Stworzenie trójwymiarowego dzieła w marmurze, czy drewnie, zabierało mnóstwo czasu. Terakotowe dzieła skróciły proces oczekiwania na zamówienie, a szkliwo nadało im większą trwałość od malowania. Dodatkowo wystarczyły dwa wypały, pierwszy na biskwit (sama glina), a potem od razu szkliwo wraz z kolorem.

Bardziej wyrafinowane techniki ceramiczne wymagają trzech wsadów do pieca, gdyż kolor kładzie się albo na terakotę i następnie szkliwi, albo odwrotnie, na terakotę nanosi się szkliwo, wypala się je, by potem nanieść wzór i znowu wypalić. Tak czy siak, mamy, z włoska mówiąc "trzy ognie" - trzy wypały. 

Skrócenie procesu do dwukrotnego tylko wsadu znacznie obniżyło koszty i przyśpieszyło produkcję. Także transport rzeźb był łatwiejszy, gdyż zasługą rodu della Robbia było opracowanie systemu tworzenia kompozycji z elementów, które montowano dopiero na miejscu. Della Robbia stał się jedną z rzeźbiarskich wizytówek Toskanii. Kto z przybywających tutaj nie natknął się na białe Madonny na niebieskim tle? Chyba nie ma takiej osoby? 
Jeśli zobaczy się wiele rzeźb robbianych, od razu spostrzega się zawężenie gamy barwnej. Dominują błękity i biele, a dodatkowo potem dochodzą żółcie, zielenie i brązy. Znajdźcie gdziekolwiek soczystą czerwień. Niemożliwe! Przejrzałam książki poświęcone tylko i wyłącznie majolice robbianej, żadne dzieło nie ma czerwieni. Szczytem zbliżenia się do niej jest fiolet albo brąz. Nie znano wtedy barwnika, który pod wpływem wysokiej temperatury zachowałby czystość czerwieni? A przecież witraże mają pełne spektrum barw. Więc, o co chodzi?
O trudnościach wszelakich świadczy także pistojski fryz, którego siódma scena, zrobiona po śmierci twórcy nie przechowała się w tak świetnym stanie, jak pozostałe, no, nie licząc może pierwszej, bocznej. Ale o tym za chwilę. 
Piszę o fryzie że jest "robbiany", a tak naprawdę jego twórcą jest Santi Buglioni, tylko medaliony są z warsztatu Della Robbia.
Poszukałam. Skąd Buglioni wśród majolikowych dzieł?
Ha! Vasari wspomina o pewnej kobiecie, która wkradła się w łaski Andrei Della Robbia i wkradając się, wykradła przepis na szkliwo. Zrobiła to dla Benedetto Buglioniego, a ten przekazał całą wiedzę Santi di Michele, prawdopodobnie krewnemu, dlatego zwanemu Santi Buglioni. Santi musiał wiedzieć, jak jego mistrz pozyskał sekret, więc sam tak go pilnie strzegł, że już nikt po nim nie mógł zrobić majoliki takiej jakości. A że przed nim zmarł ostatni z konkurencyjnego rodu della Robbia, wszystko poszło w niepamięć.
Podczas zwiedzania zobaczyliśmy częściowo odnowiony renesansowy fryz, co wywołało we mnie następne zaskoczenie. Po pierwsze, gdy ogłaszano w zeszłym roku możliwość obejrzenia dzieła z bliska, mówiono, że nastąpi to po jego wyczyszczeniu, że zostawi się na pewien czas rusztowania. Guzik prawda! Jednak dzięki temu mogłam porównać, co daje zastosowanie substancji na bazie amoniaku, którego woń niosła się po rusztowaniach. Niesamowite, co robi czyszczący płyn, nie dość że usuwa wrośnięty w majolikę brud, to jeszcze przywraca połysk szkliwu. Gdybym nie zobaczyła obok siebie fragmentów "przed i po", nie uwierzyłabym, że to jest możliwe.
A co w ogóle zobaczyłam?
Przypomnę jeszcze raz, że stoimy przed renesansowym dziełem, którego tematem przewodnim są uczynki miłosierne co do ciała. Temat w sam raz na ogłoszony przez Papieża Rok Miłosierdzia. Aż się dziwię, że Pistoia to słabo wykorzystuje.

Sceny odnoszą się do fragmentu Mateuszowej Ewangelii:
"Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; 
byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;  byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie". 

Cykl zaczyna się od sceny "Nagich przyodziać", której nie można było zobaczyć z bliska. 


Widać ją na lewym boku loggi, bardzo przyciąga ciekawski wzrok, gdy się schodzi uliczką prowadzącą do Ospedale.

Była najbardziej zniszczona, zwłaszcza jej tło coś mocno nadgryzło. Jest też tu mniej szkliwa z racji tematu. Nagiego ciała artysta nie szkliwił, lecz malował na zimno. Powodem były głównie twarze. Położenie szkliwa spłyca i łagodzi relief, a rzeźbiarzowi zależało na realistycznym odtworzeniu rysów twarzy niektórych postaci.
Zauważyliście, że jedynym nagim, nieprzyodzianym jest w tej scenie dziecko? Czy to przejaw tego, jak kiedyś zupełnie inaczej traktowano dzieci? 
Dwie osoby straciły nie tyle poczucie czasu, co głowy. Brakuje jej mężczyźnie z lewej strony, a kobieta rozmawiająca z zakonnicą "coś niewyraźnie wygląda". 
Skąd tu w ogóle zakonnice? I to w fioletowym habicie? W Pistoi nie było takich sióstr. To widomy znak, że pistojski szpital był wtedy pod zarządem florenckiego Santa Maria Nuova, gdzie właśnie posługiwały tak przyodziane mniszki.
Scena pokazuje dwojaki wymiar realizacji "przyodziewania". Po lewej mężczyźni otrzymują ubrania.

Po prawej jest część żeńska, która przyszła po finansową pomoc. Mniszka prezentuje darczyńcy klęczącą młodą dziewczynę, ubraną na biało.

Na posag zostają przeznaczone pieniądze z niebieskiej sakiewki. Wręcza je mnich.

Zatrzymajmy się chwilkę przy nim. To postać historyczna - Leonardo Buonafede, wyświęcony i pochowany we Florenckiej Kartuzji (Certosa di Firenze). Był między innymi zarządcą szpitala, ale, gdy nie otrzymał biskupiej mitry tego miasta, wyjechał, by najpierw być biskupem dalekiego Vieste, a potem Cortony. Postać to niezwykle ważna dla Pistoi. Nie dość, że świetnie kierował szpitalem, to jeszcze był miłośnikiem i mecenasem sztuki, przyciągnął do miasta florenckich artystów.

https://upload.wikimedia.org
Leonardo Buonafede pojawia się w kilku scenach fryzu, a jego charakterystyczny orli nos każe przypuszczać, że i inne majolikowe postaci mogą być portretami żyjących wtedy ludzi. Nie mamy do czynienia z jedynie ideowymi wyobrażeniami. Tezę tę wzmacnia fakt, że w przeciwieństwie do Della Robbi, Santi Buglioni pracował w Pistoi i spotykał osoby, które mógł uwiecznić w swoim dziele. 

Od  drugiej sceny - "Podróżnych w dom przyjąć" zaczynało się zwiedzanie na rusztowaniach.

Pistoia leży na jednej z odnóg pielgrzymkowego szlaku Via Francigena. Najbardziej typowym wyposażeniem wędrowca był kostur z charakterystycznym zakończeniem, wskazującym na funkcję obronną, tak i przed zwierzętami, jak i ludźmi. Także w tamtych czasach ludzie zbierali pamiątki z podróży.  Jeden z pielgrzymów przyozdobił kapelusz ptasim piórem, inny igłami jeżozwierza. Miał więcej szczęścia ode mnie, ciągle nie trafiłam na igły, jedynie spotkałam kiedyś żywego stwora. Może powinnam ruszyć na jakąś pielgrzymkę?

Trudno nie zauważyć muszli św. Jakuba, nie tylko zdobiącej kapelusz, ale na tyle dużej, by móc służyć za chochelkę do nabierania i picia z niej wody. Muszla wskazuje jednocześnie na powiązania  z Santiago de Compostella, czyli ze św. Jakubem, którego relikwie są w posiadaniu pistojskiej katedry od XII wieku. Wędrujący idą prowadzeni właśnie przez św. Jakuba, który dyskutuje o czymś z przełożonym szpitalników.
Szef całego szpitala - mnich - obmywa nogi ... no, właśnie. Komu? Strój wskazywałby na Jana Chrzciciela, ale to trochę dziwne. A jeszcze dziwniejsze, że ma twarz św. Jakuba. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę powiązania przełożonego z Florencją, której patronem jest Jan Chrzciciel, może jednak to on? A wszak wtedy Pistoia w ogóle była pod dominacją florencką.
Szpitalny pomocnik leje z dzbana wodę. Wierność detalom to jedna z cech stylu artysty. Umieszcza takie szczegóły, których często nie widzimy stojąc pod szpitalem, chociażby niebieską wodę w misie. Z dołu widzimy jedynie biały strumień wypływający z żółtego naczynia oraz cienką smugę wody w misie, z poziomu fryzu mogłam do niej zajrzeć.

Wielce prawdopodobne, że po prawej stronie sceny widzimy konkretnego, żyjącego w tamtych czasach, szlachcica w czarnej szacie, stojącego tyłem do widza. Stoi przy bogato zdobionym łożu, na którego tkaninie widać symbol Ospedale del Ceppo - kwitnący pniak oraz znak florenckiego szpitala Santa Maria Nuova.  Zapewne jesteśmy świadkami ofiarowania daru w postaci wielkiego łoża, wielkiego i bogatego, zdobnego we wstążki, przykrytego kapą ze złotym obramowaniem.

W tym samym panelu widać dwóch pielęgniarzy. Dzięki Buglioniemu możemy dokładnie wyobrazić sobie, jak chodzili ubrani. Ciekawa jest ich nazwa we włoskim języku - "pappini" - papeczki, czyli ci, którzy przygotowywali pożywienie (papki) dla chorych.

Scenę pierwszą od drugiej oddziela cnota kardynalna Roztropność - kobieca postać, która z tyłu głowy ma męską twarz, co dobrze odzwierciedla powiedzenie "mieć oczy dookoła głowy".

Roztropność i we włoskim i polskim jest rodzaju żeńskiego, może dlatego druga twarz jest męska, by uświadomić panom, że to też ich dotyczy? Kobieta patrzy w lustro, ale nie podziwia siebie, tylko musi mieć świadomość siebie samej, kim jest, dlaczego coś robi. Poza tym w lustrze może zobaczyć, co się dzieje za jej plecami. W ręce trzyma wijącego się węża, w nawiązaniu do św. Mateusza "Bądźcie roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie".  Wydłużona sylwetka, wręcz przypominająca modelki, jeszcze bardziej oddziela alegorię od ludzkich sylwetek ze scen życia powszedniego obok. Fascynujące, ile można powiedzieć tylko na temat tej jednej postaci. Muszę się powstrzymywać, by nie zatrzymać się w tym miejscu.

Przechodzimy do trzeciej tablicy -  "Chorych nawiedzać".

To sztandarowa scena, wszak jesteśmy przed szpitalem. W tamtych czasach szpitalnictwo ciągle jeszcze było domeną kościelną, stąd właśnie postaci religijne przewijające się przez sceny, wydawać by się mogło, świeckiego życia. Wcześniej w Pistoi (jak i w innych miastach) w ogóle nie było rozbudowanych struktur szpitalnych. Potrzebujący trafiali do niewielkich oratoriów, kościółków, przy których były jakieś salki, w których można było otrzymać pomoc. Tych w Pistoi było około 20. Pierwszym zadaniem, jakie sobie stawiano, nie było wcale leczenie ciała, ale duszy. 
I znowu postać Buonafede znajduje się niemal w centrum panelu.
Po lewej stronie lekarz chwyta chorego za rękę. Zobaczcie, jak leżący obawiając się bólu, zaczyna drugą ręką ściskać prześcieradło. A to pewnie tylko badanie pulsu. Człowiek trzymający naczynie z żółtą cieszą to "laborant". Pobrał mocz do badania, a badano go wzrokiem, węchem i ... smakiem. Brrr!

Po drugiej stronie scena nie jest tak czytelna. gdyż brakuje narzędzia, którym posługiwał się lekarz. Coś tam prawdopodobnie było. Teraz to możemy sobie dywagować, czy odwszawiają pacjenta, czy też robią jakąś poważniejszą operację. Chociaż mało prawdopodobne jest, by pomocnik, podtrzymywał chorego podczas odwszawiania. Więc jednak coś bolesnego? Strach pomyśleć, co. 

Nad łóżkami są tabliczki z ziołami i numeracją. Nawet ten niewielki detal jest świadkiem czasu przechodzenia z numeracji rzymskiej na arabską. Zioła, być może, miały zwalczać nieprzyjemne zapachy. 

I znowu postać rozdzielająca sceny, tym razem jest to cnota teologalna (zwana Boską) - Wiara

Reprezentuje ją młoda kobieta trzymająca w rękach kielich i krzyż - symbole Męki Pańskiej. Krzyż jest drewniany. Nie wiadomo, kiedy, podczas prac konserwatorskich wymieniono terakotowy na drewniany. 

"Więźniów pocieszać". Widzimy dwie twarze wygladające zza krat. Tuż pod więzieniem siedzi na ziemi Chrystus, jedyny raz pojawiający się jako osoba, co jeszcze bardziej czytelnie wyjaśnia patrzącym słowa z Ewangelii: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili.


Dwóch więźniów może odnosić się też do pistojskiej tradycji uwalniania dwóch osadzonych z okazji święta patrona miasta św. Jakuba. 
Trudno jednoznacznie określić, kim jest diakon w zielonej dalmatyce prowadzący za rękę Leonarda Buonafede. Podejrzewa się, że to św. Leonardo patron uwięzionych, ale i patron osobisty Buonafede. 

Z prawej strony sceny szpitalni pracownicy nadciągają z pożywieniem. Ten z zawiniątkiem chyba nie dowierza, że ma tam zanieść pakunek?

W Pistoi czasami jeszcze je się "więźnia" - to postrach dla wszystkich niemiłośników flaków, do których i ja się zaliczam. Nawet amatorzy flaków tutaj potrafią poddać się bez walki. Carcerato to rodzaj papki z czerstwego chleba i wszelakich wołowych wnętrzności. Byłam raz na obiedzie, gdzie podano taką potrawę, w ramach zaspokojenia ciekawości Krzysztofa. Na szczęście gospodarze zdawali sobie sprawę z tego, że są jeszcze ludzie o wrażliwszym przełyku i nie namawiali mnie nawet do degustacji. Pryncypał, o dziwo :), nie został fanem carcerato. Gdybym wiedziała, że dotąd więźniowie muszą to jeść, chyba sama chwyciłabym za zawiniątko i pobiegła ulżyć w podwójnej niedoli osadzonego.
fot. Nicolò Begliomini

I znowu sceny rozdziela figura cnoty Boskiej - Miłości

A że cnota najważniejsza to, ulokowana jest w centrum fryzu. Często przedstawia się ją jako kobietę opiekującą się co najmniej dwojgiem dzieci

Przechodzimy do najbardziej dojmującego (z ludzkiego punktu widzenia) chrześcijańskiego obowiązku "Umarłych pogrzebać"

 Po lewej widzimy grabarza podtrzymującego zwłoki, które za chwilę opuści do grobu. 

Z tyłu szpitala był kiedyś cmentarz i takie obrazy zapewne oglądano tam wiele razy. 
fot. Nicolò Begliomini

Zwróćcie uwagę na płaskie potraktowanie głowy grabarza. Zaraz obok jest jeszcze wyrzeźbiona w podobny sposób druga postać. Podejrzewa się, że to spłaszczenie, dużo gorsza "ręka", mogło być wynikiem pracy ucznia. Ale patrząc na finecyjnie wyrzeźbioną brodę myślę, że może to jednak tylko gra przestrzeni, dodanie następnego planu?
Pracownik szpitala, we fioletowej szacie, nie za bardzo chce się przyglądać scenie, ale nie widać po nim emocji, być może odwraca głowę, żeby nie czuć odoru zwłok. Mam wrażenie, że wykrzywia minę z obrzydzenia.
W środku Leonardo Buonafede (odpowiednio do okazji okryty czarnym płaszczem) wdaje się w konwersację z mniszką należącą do mało znanego u nas i już nieistniejącego zakonu Jezuatek (Służek  Jezusa) zwanych Biedaczynami. To one czyniły posługi pielęgniarskie, zwłaszcza w żeńskiej części pistojskiego szpitala. I tu trzeba albo dobrego zoomu, albo lornetki, by zobaczyć łzy spływające po twarzy mniszki. 

Nad leżącą na marach osobą modli się ksiądz i trzech ministrantów. Rozpoznajemy z łatwością trybularz, którym okadzane są zwłoki, ale co trzyma w ręce stojący przy głowie zmarłego? Wygląda jak gąbka osadzona na patyku. Gąbka mogła być nasączona święconą wodą. Ale po co robić taką konstrukcję, gdy w użyciu były kropidła? Być może był to rodzaj myjki, bo wtedy też obmywano zmarłych. 

Dobrze jest mieć "Nadzieję" po poprzedniej scenie. 

Nie dziwi więc obecność trzeciej cnoty teologalnej. Chcę myśleć, że dlatego zwrócona jest ku pochówkowi, by wskazać na nadzieję, z jaką powinniśmy chować zmarłych i umierać. 

Dopiero teraz pojawia się pierwszy w kanonie miłosiernych uczynków - "Głodnych nakarmić"


Scena znowu jest podzielona na dwie części. Po lewej widzimy posiłek w szpitalu, rozpoznawalnym po białych ścianach. Leonardo Buonafede prowadzi obdartego, niemal bezzębnego biedaczynę do stołu, za którym zasiadło trzech mężczyzn. Jedzą chleb i kurczaka. Nawet na moich zdjęciach zrobionych z dołu widać chudzielca na talerzu. Od razu człowiek przypomina sobie gumowe kurczaki z chęcią używane przez komików. 

Z kolei po prawej stronie dwóch pappini wraz jakimś ważniejszym pracownikiem szpitala, stoją przed wejściem do tej instytucji i rozdają pożywienie. Większość figur żebrzących nie jest zbyt dobrze opracowana, ale dzięki temu wyraźnie widać dziecko w poszarpanym ubraniu, które ciągnie połę płaszcza rozdającego dary. Matka usiłuje odciągnąć synka, ale jak widać, nic się nie dzieje, nikt nie ma pretensji, że dzieciak tak się zachowuje. Zaraz za nimi wyciąga ręce niewidomy, tak jak i reszta, w poszarpanej odzieży. "Jestem też tutaj, dajcie mi cokolwiek".  Nie wiadomo, czy to kwestia barwnej kompozycji, czy też żółta barwa oznacza Żyda, a właśnie żółty był wtedy przypisany tej grupie narodowościowej. 

Tutaj trzeba wspomnieć samego artystę, który tworząc tę scenę na pewno nie myślał, że umrze w wieku 82 lat, całkiem ślepy. W ogóle smutna jest jego kariera, a raczej jej upadek. Santi Buglioni ukończył fryz, gdy miał 30 lat. Wykonał jeszcze wiele pięknych rzeźb, z których np. Madonna z Dzieciątkiem jest w Luwrze. Ale w połowie XVI wieku zapotrzebowanie na majolikę zaczęło spadać,  więc rozdrabniał się po małych wiejskich kościółkach, czekając na zapłatę. Na koniec wypalał cegły na podłogi do Palazzo Vecchio, gdzie dotąd można je znaleźć. 

Tym razem przerywnikiem jest figuracja cnoty kardynalnej - "Sprawiedliwość", często przedstawiana na sądowych budynkach, albo miejscach, gdzie tworzono prawo. Co robi na szpitalu? Nakazuje traktować pacjentów sprawiedliwie?

I znowu jest to młoda kobieta, odziana w elegancką zbroję i okryta niebieskm płaszczem z zieloną podbitką. Pochyliła głowę w dól, a szpadę trzyma ostrzem ku górze. Na pewno w lewej ręce trzymała wagę, ale  ...

Kończymy cykl sceną "Spragnionych napoić".


Wyraźnie widać odmienną stylistykę, barwy i stan całości. 
Santi Buglioni nie dokończył fryzu. Ciekawe, bo nie znalazłam informacji, dlaczego. Mogę snuć domysły na podstawie tego, że pod koniec prac, a  był to czas słynnego złupienia Rzymu, Leonardo Buonafede dostał propozycję objęcia dalekiego biskupstwa w Vieste (Puglia). Mnich, mecenas sztuki opuścił więc Pistoię i prawdopodobnie nikt nie zadbał o dokończenie fryzu. Po kilkudziesięciu latach powstała siódma scena, już innego autorstwa. Santi Buglioni coś tam zamierzał, bo w 1936 roku, w miejscu gdzie były piece do wypalania gliny, znaleziono  wypalone fragmenty do ostatniego panelu.  
Kto więc wyrzeźbił scenę z podawaniem napojów spragnionym? Dziesięć lat po śmierci mistrza, wykonał ją Filippo di Lorenzo Paladini, lokalny malarz i rzeźbiarz.
Nawet przy mniejszych jego zdolnościach możemy rozpoznać, że zmienił się szef szpitala. W zupełnie białym habicie widzimy Bartolomeo Montechiariego. 

Paladini bezlitośnie zaludnił scenę, co, przy niezaradnym szkliweniu, czyni ją mniej przejrzystą. Owo szkliwienie powoduje w oku mętlik, sprawia wrażenie wypłowiałego, albo wręcz pomalowania farbami na zimno. Kiedyś właśnie myślałam, że to brak szkliwa i że stan ostatniej sceny wynika z faktu pomalowania terakoty farbami, w czym utwierdzały mnie różne źródła pisane. Myliłam się, bo tam jest szkliwo, co widać dopiero po odczyszczeniu. Niestety, jak już wspomniałam, Santi Buglioni wykradzioną przez wujka formułę zabrał ze sobą do grobu i Paladini nie był w stanie jej odtworzyć. Położył za cienkie warstwy, przez które prześwituje terakota, co zabrało barwom świetlistość i niasycenie. Filippo nie poradził też sobie z formą - widać to bardzo na przykładzie stóp, za małych, a czasami wręcz karykaturalnych w skrócie perspektywicznym. Ciekawostką są miseczki, użył prawdziwych. 

Pozostaje jeszcze wspomnieć o innych elementach ozdobnych na loggi.
Na tej samej wysokości, co fryz są cytaty z Pisma św. :
BEATI MUNDO CORDE QM (Błogosławieni czystego serca, albowiem ...) - to na tym krótszym boku
BEATI MISERICODES QM (Błogosławieni miłosierni, albowiem ...) - z lewej
QM IPSI DEU VIDEBUNT (... albowiem oni oglądać Boga będą) - z prawej - od razu widać, że autorem nie był Santi Buglioni, tylko Paladini. 

Fryz flankują imponujące Harpie z herbem szpitala, czyli ożywionym liśćmi pniakiem. 

To jeszcze nie wszystko. 
W końcu mogę spokojnie napisać nazwisko Della Robbia, bo właśnie autorstwa Giovanniego są piękne medaliony, przypominające położeniem te z florenckiego Szpitala Niewiniątek, lecz o wiele bardziej rozbudowane. Kilka jest połówkowych, co wynika z architektury, a więc po kolei: symbole dwóch szpitali pistojskiego Ceppo i florenckiego Santa Maria Nuova, herb Pistoi (biało-czerwona szachownica), ponownie herb Ospedale del Ceppo (który pojawia się jeszcze na krótszym prawym boku loggi), Zwiastowanie NMP, Wniebowzięcie NMP, Nawiedzenie św. Elżbiety, herb Medyceuszy (Pistoia musiała nieźle szemrać na ten widok), i na końcu znowu połowa medalionu z herbem Pistoi. 

Czuję już, że Was nieźle zanudziłam, a każdy z herbów powinien mieć swoją opowieść, powinnam zwrócić uwagę na cudowne detale. Girlandy są tak wspaniale rzeźbione, że aż czuć świeżość roślin w nich przedstawionych. Ciągle mnie zadziwiają spotykane w tego typu girlandach ... ogórki. Ze świecą w ręku teraz szukać ich wśród tutejszych warzyw, a w Polsce są tak bardzo popularne, czy to do octu, czy do kiszenia. Rozpołowiony granat sprawia, że szukam łyżeczki by wyjeść jego nasiona. 
Cierpliwe oczy wypatrzą jaszczurkę, ślimaka i kraba, między innymi wsród liści girlandy w scenie Wniebowzięcia. Zachwycają mnie trzy niewielkie lilijki na górnej kuli w herbie medycejskim. 
Ten pietyzm, ta pasja! 
Przypominają mi się słowa śp. Mamy, która na widok włoskiej architektury powiedziała: "Wiesz córuś, kiedyś to się ludziom chciało."

Oglądanie takich dzieł bardzo mnie motywuje. Nie tylko do tego, by szczegółowo o nich pisać, przez szacunek do twórców, ale też, by samej "bardziej chcieć".  


13 komentarzy:

  1. Napracowałaś się. Dziękuję za kolejny wspaniały tekst,zdjęcia oraz pięknie i szczegółowo opisane kolejne miejsce na Ziemi.
    Twoja Mama mówi aniołom : są jeszcze ludzie, którym się chce, wśród nich jest moja córka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mądra ta Twoja mama była-kiedyś to się ludziom chciało...I to jak pięknie się chciało! Ale teraz tez się chce-np.Tobie napisać taki obszerny tekst.Bardzo mi się podoba!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zawsze ją podziwiałam, że taka prosta kobieta, a mądrości mogli by jej inteligenci zazdrościć.

      Usuń
  3. Toz to dzisiaj prawdziwa praca naukowa!
    Podziwiam i dziekuje
    A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to się uśmiałam - ja i naukowiec. To raczej zachwyt i chęć dzielenia się nie pozwalała mi potraktować tematu po łebkach. Dziękuję za uznanie i docenienie pracy :)

      Usuń
  4. ale cudo i jeszcze jak świetnie opisane, czytałam z zapartym tchem głównie te opisy czemu ktoś ma taką a nie inną minę i kim mógł być :D ekstra !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, zależało mi na jak najciekwaszym opisaniu. Dziękuję.

      Usuń
  5. Dołączam do grona zachwyconych.
    Bardzo ciekawy wpis: piękne zdjęcia i wciagająca treść.
    Teraz będę podziwiała majoliki z jeszcze większą uwagą, bogatsza o dziś zdobytą wiedzę.
    Dziękuje, pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy, Brenda

    OdpowiedzUsuń
  6. Pistoia po tak ciekawej opowieści trafia na listę "must go" :) Te kolorowe majoliki dają wyobrażenie o tym, czym były rzeźby z marmuru, które znamy jako białe... przecież malowano je, by wyglądały "jak żywe"...
    Pasjonująca opowieść, nic, tylko dziękować za staranność i urodę opracowania!
    Pozdrawiam, Aldona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby tylko rzeźby, cały starożytny Rzym był barwny :) Cieszę się bardzo, że skorzystasz z artykułu. Pozdrawiam znad porannej ... herbaty :)

      Usuń