czwartek, 6 listopada 2008

I JESZCZE JEDEN CMENTARZ

Ach jak ja lubię taki domowy zaciszny spokój. Dokończyłam świeczkę zaczętą we wtorekj i jeszcze jedną zrobiłam. Niestety technika jest czasochłonna, dłubię powolutku. Zdjęcia wrzucę popołudniem. Przed obiadem wybraliśmy się na następny cmentarz. Tym razem nie chodziło o jakieś wybitne walory estetyczne, ale o to, kto jest na nim pochowany. Odwiedziliśmy grób poprzedniego proboszcza naszej parafii, który został pochowany obok swojej gosposi, zmarłej 20 lat przed nim.

   

Myślę, że ciężko było mu w sędziwym wieku przyzwyczajać się do nowych codzienności. Niezwykłe miałam odczucia stojąc tam przed ścianą i modląc się za zmarłych, mieszkańców naszego obecnie domu. Tym bardziej, że faktycznie potwierdziła się opinia wielu parafian, że Krzysiu jest podobnego typu antropologicznego, co Don Bertini. Rozejrzeliśmy się jeszcze po grobach. Nie podejrzewałam, że tak niedaleko od nas (po drugiej stronie Pistoi) spotkamy jeszcze inne rozwiązania nagrobków. Mozaiki, jako elementy zdobnicze, malutkie formy architektoniczne, wielki kamień na grobie.

Wędkarz zdawał mi się jakiś nie na miejscu wobec śmierci, ale może tam pochowany z większym zapałem łowił ryby, niż przejmował się tym, co dalej. Z ledwościa doszukałam się malutkiej firgurki świadczącej jednak o katolickim pochówku.

Mnie chyba najbardziej zadziwiło olbrzymie zdjęcie dokładnie wielkością dopasowane do otworu w ścianie. Byłam świadkiem, jak starsza pani podeszła i tutejszym zwyczajem ucałowała wizerunek, to dość charakterystyczny sposób: najpierw całuje się palce a potem dotyka do przedmiotu, zdjęcia, itp. Ta olbrzymia fotografia nie była wyjątkiem na cmentarzu.

Już myślałam, że nic mnie nie zaskoczy, odwróciłam się, by jeszcze spojrzeć na plac z pochówkami ziemnymi, a tam inna kobieta serdecznie obcałowała bezpośrednio ustami także dość dużą fotografię mężczyzny. Poczułam się niestosownie, jak bym podglądała intymną scenę. Ale to Italia, wylewność ma tu dużo dalej przesunięte granice.

Pierwszy raz spotkałam się też z systemem kotar, zapewne chroniących przed działaniem letniego słońca. To dzisiejsze było przyjaźnie ciepłe (około 20 stopni), więc kotary pozostały zsunięte.


Po obiedzie zdecydowanie zakończyliśmy sezon letni, wiem, wiem, trochę nam refleks siadł, ale jakoś tak zeszło. Owo zakończenie polegało na zdjęciu tkaninowych ścianek i daszku z altanki. Przy okazji, jak już tak się rozciepliło, pozbierałam orzechy. Krzysztof spłukał je ze skórek przy pomocy strumienia wody o wysokim ciśnieniu, wytwarzanego przez maszynę pożyczoną od Fabio. Rozłożyłam je na stole w ogrodzie licząc na dobrą pogodę, żeby pięknie obeschły. Nie spodziewałam się, że tyle owoców wydało nasze drzewo. W sam raz na Święta! A może lepiej było zaczekać z tym zakończeniem sezonu? Ech! Wiem, wiem nawet to ładnie świecące słońce nie dało zapomnieć, że to listopad.

2 komentarze:

  1. "sezon letni" jak to ładnie brzmi w listopadzie

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do samych cmentarzy to nie wiem czemu jakoś kolorowe zdjęcia mi niezbyt pasują. Jak dla mnie zbyt są rozpraszające i może zbyt "żywe" jak na cmentarz.

    OdpowiedzUsuń