wtorek, 25 listopada 2008

TESSUTO DAMASCATO I SZTUKA

Dzisiejszy dzień spędziliśmy w dwóch miejscach związanych ze sztuką. To pierwsze, poranne, na pierwszy rzut oka trudno byłoby skojarzyć z działaniami artystycznymi. Pojechaliśmy do Prato, do olbrzymiej hurtowni materiałów. Wczoraj Krzysztof dostał na nią namiary od Franki. Zadzwonił, ale obsługa twierdziła, że nie sprzedadzą nam tak małej ilości, jaką chcieliśmy. Ale powiedzieli, żeby zadzwonić, gdy wróci szef. A szef bardzo konkretnie, bez włoskiego rozgadywania się, powiedział, że sprzeda i umówił się z Krzysiem na dzisiaj. Weszliśmy do olbrzymiej dwupoziomowej hali.

Krzysztof pyta o właściciela a tu staje przed nim malutki pan, w ocieplanej kurtce i kapelusiku na głowie, wyglądający na eleganta raczej spod budki z piwem, niż właściciela hurtowni. Pan okazał się bardzo uprzejmym i wbrew pozorom po telefonicznej rozmowie, bardzo kontaktowy. Sam nas obsłużył, przy okazji opowiadając do jakich filmów kupowano u niego tkaniny. Z tych bardziej znanych wymienię „Pasję”, „Gladiatora” oraz „Pinokia”. Stąd powiązania z muzą, tą dziesiątą.

Wybór materiałów wywołał u nas oszołomienie. Właściciel sam nie wiedział, ile ich ma na stanie, za to doskonale znał położenie konkretnych gatunków. Zaprowadził nas do „tessuti damascati”, bo to już wiedzieliśmy od paru dni poszukiwań, że takie coś najlepiej nada nam się do obicia mebli. Myśleliśmy, że to nazwa adamaszku, ale już w internecie znalazłam pod tą nazwą wielobarwne żakardy. Wizyta w hurtowni tylko nas w tym utwierdziła. Znaleźliśmy, zakupiliśmy 10 metrów po bardzo atrakcyjnej cenie (zmierzonych na specjalnej maszynie, działającej chyba podobnie jak miernik drogi hamowania używany przez policję). Podobne tkaniny u tapicera są tak co najmniej 4 razy droższe! W dodatku bez problemu sprzedano nam metr aksamitu na obicie klęcznika. Na koniec zostaliśmy poczęstowani kawą. Przemiły właściciel zapraszał nas, jeśli tylko będziemy czegoś potrzebowali. Teraz tylko znaleźć tapicera, co wykona nam prace do Bożego Narodzenia. 

Po drodze jeszcze szybkie zakupy, potem obiad, po obiedzie chwila nie wiem na czym spędzona i wybraliśmy się do Muzeum Diecezjalnego.

Wstyd się przyznać, że to pierwsza wizyta. We Florencji więcej już zwiedziłam, niż tu na miejscu. Muzeum mieści się w XVI wiecznym pałacu należącym kiedyś do rodu Rospigliosi. Najsłynniejszym mieszkańcem tego budynku był papież Klemens IX, będący wcześniej pistojskim biskupem. Sale muzealne można podzielić na dwie grupy, jedna prezentująca apartamenty mieszkalne, druga – eksponaty, głównie z kościołów diecezji Pistoia. W pierwszej części stanęłam osłupiała zobaczywszy łoże z baldachimem. Było mniej więcej wielkości małego lotniskowca. Chyba miałabym trudności z odnalezieniem samej siebie. Obrazy na ścianach niezbyt mnie zachwyciły, nie jestem wielką miłośniczką malarstwa barokowego. Za to piękne sufity, ściany wyłożone właśnie tessuto damascato oraz meble jak najbardziej przyciągały wzrok.

A i tak dłużej siedzieliśmy w części diecezjalnej z zafascynowaniem oglądając gotyckie sprzęty i naczynia liturgiczne, cudne tkaniny w ornatach i malarstwo nie przekraczające wieku XVI. Byliśmy jedynymi zwiedzającymi. Mimo, że „ataczek” zimy się skończył, pogoda dnia powszedniego (9 stopni około17.00) nie zachęcała nikogo z miejscowych, ani tym bardziej turystów, do wizyty w tym skromnym muzeum. Sami po wędrówce zimnymi salami wyszliśmy mocno „zgęziali” i dobiliśmy się jeszcze połażeniem po mieście, a raczej po sklepach. A tak czasami dobrze jest zobaczyć, co za ladą piszczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz