Walczę dzielnie, ale w związku z chorobą nie oddalałam się z domu dalej niż do furtki ogrodu, po której drugiej stronie odnalazłam wczoraj Druso. Nie wiedzieć jak się tam znalazł, ale widać że był równie przejęty co i ja, zatrwożona poszukiwaniem psa po całym domostwie. Prawdopodobnie Krzysztof odprowadzając naszego gościa Jarka nie przymknął furtki i nie zauważył małego uciekiniera. Uspokojona jego odnalezieniem mogłam wrócić do domowości.
Malowałam dalej obraz a dzisiaj od rana zajęłam się przygotowaniami do przyjazdu gości z Polski. Byłam więc w pralni samoobsługowej, by wyprać kołdry a potem pojechaliśmy posprzątać nieużywane przez wiele lat mieszkanko na starej plebanii w Montagnanie. Mam nadzieję, że skromne warunki zadowolą moich przyjaciół.
Trochę się umordowałam, bo zdrówko ciągle nie do końca słonecznie toskańskie. Odpoczywam, nawet nie maluję. Trochę czasu spędziłam na przygotowaniu zamówienia na kwiaty do dekoracji komunijnej. Niby nic, ale... Najpierw dokończyłam projekt, potem polskie nazwy kwiatów wyszukiwałam we włoskiej albo łacińskiej a dopiero potem włoskiej wersji. Wszystko to dla pewności okrasiłam fotografiami, żeby na pewno być zrozumianą przez kwiaciarza. Jutro trzeba u niego zamówić, by w następną sobotę odebrać świeże kwiaty.
Wracam więc do „Florenckiej włóczęgi”. Materiału starczyłoby na dużo dłuższą chorobę, ale mam nadzieję że i bez niej dam radę podzielić się z Wami spacerem z małą książeczką. Chorobie więc mówimy stanowcze „nie” i wędrujemy do Duomo. Ale to w osobnym wpisie.
Małgosiu ! może pora skorzystać z pomocy medyka w takim nawale obowiązków trudno pozbyć się choróbska , weź zwolnienie i wróć do malowania wszak to dla Ciebie najlepsze lekarstwo :)
OdpowiedzUsuńA goście niech sobie sami posprzątają , kwiatami też może niech zajmą się jacyś ludzie bezpośrednio zainteresowani w końcu do tej piątki dzieci jest aż dwudziestu rodziców !
No i Druso powsinoga niech przestanie się włóczyć , pewnie wyruszył w poszukiwaniu truskawek .
Zdrowia , spokoju i czasu dla siebie i nas :)))
oj nie, nie!!!!Malgosia musi dopatrzec sama wszystkiego..... i wowczas jest szansa na szybki powrot do zdrowia:)kwiaty tezzzzzzz,to wcale dla oka Mistrza nie taka blaha znow sprawa,moglaby doznac jakiegos wstrzasu....,gdyby moze nie dwudziestu(zakladam,ze kazde dziecko ma dwoje rodzicow!),ale dzisiecioro osob, o roznych gustach przyozdobilo kwiatami kosciol.......Malgosiu,trzymaj sie dzielnie na finiszu juz pewnie chorobska!!!!!cmok:)
OdpowiedzUsuńWitam i przede wszystkim zdrówka życzę pani Małgosiu. Dziś w Krakowie paskudna pogoda więc od rana czytam Pani bloga! Wczoraj przypadkiem tu trafiłam i oderwać się nie mogę. Tęsknię za Toskanią! W poprzednim wcieleniu pewnie byłam Włoszką i mieszkałam w któryms z małych toskańskich miasteczek. Kiedyś na pewno kupię małe mieszkanko w okolicy Cortony, może Arezzo... A dziś mam Pani piękne zdjęcia i notki z bloga. Bardzo dziękuję za ciekawą lekturę. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńBeata
myślę że toskańskie dzieciaczki też mają rodzicow chrzestnych ,
OdpowiedzUsuńcztery razy pięć równa się dwadzieścia
a co do reszty to może Eluśka masz rację :)))
ciekawe co myśli sama zainteresowana
Gosia nie choruj! Druso nie uciekaj!Gdzie bedzie Ci lepiej, hę?!
OdpowiedzUsuń