Deser zostawiliśmy na później.
Do Val d'Orci jedzie się przez Pienzę. Plac przed Duomo był nie do poznania, sceneria z poprzedniego pobytu (plac do toczenia serem) zamieniła się ogród. Usiadłam z psami i zażywałam słonecznej kąpieli.
W cieniu już nie było tak przyjemnie. Potem jeszcze połaziliśmy po miasteczku rozglądając się po przygotowanych prezentacjach kwiatowych,
oraz po rzekłabym prezentacjach polnych. Te drugie to stały element panoramy wokół Pienzy, zmienia się tylko kolorystyka. Nic, tylko oddychać!
Właściwie to Pienza mogłaby wystarczyć za wspomniany wcześniej deser. Malutka, ale przemiła mieścina. Koniecznie polecam zaglądać w zakamarki, na wewnętrzne podwórka, do zaułków, przyglądanie się detalom.
Przesympatyczne prezentowały się stare uchwyty do wiązania koni. Istna galeria!
Na jednym z dziedzińców usłyszałam nagle po polsku czyjąś chęć zakupienia psiaków, odwróciłam się powoli i powiedziałam „nie sprzedam”. Najpierw była konsternacja a potem dużo śmiechu.
Druso spotkał kuzyna. W końcu mógł się wyleczyć z kompleksów tłuściocha, jego rówieśnik to dopiero kulka, o wiele bardziej pomarszczona.
Czas na deser! Druso z zaciekawieniem wyglądał przez okno auta.
Nieważna colomba (typowo wielkanocny wypiek), ważne otoczenie w jakim zasiedliśmy.
Cappella di Vitaleta. To właśnie jest deser. Klasyka i stereotyp Toskanii, ale jakże piękny!
Starałam się choć trochę z tego przenieść na papier.
Zadziwiające jest to, że tak znana z widokówek budowla ofiarowuje spokój, niczym niezmącony.
Gdy byliśmy tam we wrześniu z Marianką, żywej duszy nie spotkaliśmy. Tym razem na chwilę podeszła jedna para, a gdy wracaliśmy spotkaliśmy następną dwójkę. Tylko tyle. Podejrzewam, że trudno doń trafić. Drogowskazy prowadzące do Kaplicy znajdują się dużo dalej, aż za San Qurico. Gdyby znowu nie moja ciekawskość nie odkrylibyśmy krótszej trasy. Udało nam się ją znaleźć dzięki temu, że nie wróciliśmy, tylko pojechaliśmy dalej i o dziwo wyjechaliśmy na znaną nam drogę, ale jakże bliżej, tylko 3,5 km od Pienzy.
Czasami słowa komentarzy gdzieś mi się przypominają w ciągu dnia i robię coś z myślą o Was, Drodzy Czytelnicy. I tak ostatnio zjadłam pół kromki chleba toskańskiego (nie lubi ę niesolonego), z myślą o Majanie, a zdjęcia psów z wczorajszej wycieczki zainspirowała Pani Kinga z Krakowa.
A maki? No cóż, jak na lekarstwo!
Chyba jeszcze nie czas na nie, mimo, że w pobliżu domu pysznie się czerwienią.
Patrząc na Twoje psiaki aż by się chciało zmodyfikować dawną funkcję ślicznych uchwytów dla koni. Wystarczy nieco dłuższa smycz i piesek zastąpi konia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło
czasem myślę że nie potrzebnie się tak trudzę i kulam te 2 tys km , przecież znam te miejsca z autopsji a wydaje mi się że tak pięknych jak Ty je przedstawiasz nigdy ich nie widziałem
OdpowiedzUsuńbuuuuu
może pora zmienić jesień na wiosnę
A TY coraz piękniejsza :))
OdpowiedzUsuńZgadzam się z przedmówczynią! Kwitnie Pani pośród tych pięknych widoków.
OdpowiedzUsuńNo i dzięki za psiska! One zawsze bardzo malowniczo wpasowują się w krajobraz.
Uwielbiam Pani zdjęcia, już sama nie potrafię powiedzieć, czy bardziej lubię zdjęcia detali (ach, te uchwyty dla koni! - a wcześniej zachwyciły mnie sieneńskie chiocciole, choć sama jestem fanką gęsi), czy też krajobrazy, zwłaszcza te z najbardziej toskańskiej Val d'Orcia. Wszystkie są po prostu cudne.
Kinga z Krakowa
Dziękuję za tę wycieczkę, za piękne zdjęcia (te detale!), za opis i rysunki!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serecznie.
Boższsz,
OdpowiedzUsuńJakież to bajecznie pięknie ...
Małgosiu jesteś niesamowita wiesz! Przedstawiasz te wszysktie miejsca, cudowne piękne, a mnie się łza kręci w oku, bo chce tam być, oj bardzo.
OdpowiedzUsuńPiękne są te uchwyty do koni, super! Nie widziałam jeszcze czegoś takiego.
Wspaniałe widoki! Ach.. popatrzę jeszcze i jeszcze .
I dziękuję za chlebek toskański zjedzony specjalnie dla mnie :) BUźka :***
W Bazylikacie juz kwitna.
OdpowiedzUsuńZdjecia jak zwykle piekne.
Linn
Pienza! Pienza! Niech zyje Pienza!Pieję, żeby nie powiedzieć pienzę z zachwytu jak widzę to,co widzę!Nawet psy i konie mają lepiej w Toskanii hihi.Nie było tam jakiś uchwytów dla Marianek żeby mogły się tam jakś przykuć i zostać na dłużej?Niesamowite to miasteczko i te okolice. Kwicymy z radosci, zachwytu i tęsknoty. Nie mogę wprost uwierzyć, że dotyałam i tych murów i tych muraw!
OdpowiedzUsuńMałgosiu! Jak jak do nas do Umbrii przyjedziesz, to ja Ci pokaże całe dywany maków!Buźka!
OdpowiedzUsuń