Wybrałam się do Florencji. Plan był dwuczęściowy: Uffizi i spacer.
W muzeum chciałam tylko rozejrzeć się po salach z ulubionym malarstwem średniowiecznym i protorenesansem (między innymi z Giotto, Cimabue, Ucello, Lippim) i coś poszkicować. Poszukałam dogodnego miejsca do rysowania, no i oczywiście obrazu, wobec którego odważyłabym się wziąć ołówek do ręki. Wybrałam „Madonnę ze Świętą Anną” (zwaną też „Anną Samotrzeć z Pięcioma Aniołami”) Masaccio. Nie chodziło mi o wierną kopię, gdyż, jak zwykle, przy przeskalowaniu na kartkę z bloku rysunkowego istnieje problem zbyt grubego narzędzia, zwłaszcza gdy oryginał jest dość duży. Dlatego skupiłam się na rysunkowej analizie obrazu.
Przy okazji poczyniłam też obserwacje socjologiczno-nacjonalistyczne. Otóż ciekawe było zachowanie zwiedzających grup wobec osoby siedzącej na podłodze przed obrazem i rysującej go. Japończycy grzecznie rozstawili się po bokach, byle mi nie przesłonić widoku. Włosi (interesujący męski zestaw) zapytali czy mogą zasłonić. Amerykanie omal mnie nie zdeptali. Stereotypy?Moja szlachetna końcówka pleców zaczęła mnie już tak boleć, że dłużej nie wytrzymałam i pokornie musiałam przerwać.
Nie zwiedzałam więcej żadnych sal, jedynie ni mogłam się oprzeć zaglądnięciu do Caravaggio, którego kopię „Meduzy” kiedyś namalowałam.
Szłam do wyjścia pustymi korytarzami, zazwyczaj przeznaczanymi na wystawy tymczasowe. Po drodze spotkałam przystojnego pracownika Muzeum. Grzecznie mu odpowiedziałam dzień dobry, a on to uznał za zachętę do rozmowy i, co śmieszniejsze, do umówienia się na randkę. Ubawiłam się sytuacją, gdyż zazwyczaj zwiedzam w towarzystwie Krzysztofa, więc takie propozycje mi się nie zdarzają. Oczywiście nie skorzystałam z propozycji. Ale miło mi było, bo mam mniemanie, że już raczej wyrosłam z wieku, w którym bywa się zaczepianą. Może jednak we Włoszech ta granica jest mocno przesunięta?
Potem zaczęłam „Florencką włóczęgę”, zgodnie z włoskim tytułem niepozornej książeczki. Są w niej opisane różne anegdoty, legendy, ciekawostki związane z miejscami, detalami spotykanymi podczas spacerowania historycznym centrum. Nie wszystkie obiekty udało mi się znaleźć, nie do wszystkich dotarłam, ale pisania uzbierało się tyle, że chyba przejrzyściej będzie zrobić osobną serię wpisów, co jeszcze dziś zacznę czynić.
A w tym wpisie tylko parę migawek ze spaceru. Najpierw florenckie uchwyty do wiązania koni.
Ale nie wszyscy reagują równą szczęśliwością.
Trochę już się udręczyłam miastem pełnym ludzi, więc poszłam na Piazza Santa Maria Novella. Miałam półtorej godziny do pociągu więc poniekąd klamrą zakończyłam te osiem godzin we Florencji. usiadłam i … złapałam znowu za ołówek. Tym razem rozgryzałam architektoniczne tajniki fasady Albertiego.
Piękne szkice w ołówku!!!Szczerze podziwiam,bo ja niestety w tej materii-kompletne beztalencie jestem:(
OdpowiedzUsuńA ja się pytam - czemu nie????
OdpowiedzUsuń(to a' proposito propozycji randkowej).
I - jak dobrze rozumiem tę radość odkrywania szczegółów podczas kopiowania obrazów!
Kinga z Krakowa
ja jak Joanna ledwie ołówek trzymam więc muszę się zachwycić Twoimi rysunkami , miło mi że zajęłaś się moją świętą patronką :)
OdpowiedzUsuńa co do pracownika muzeum skoro był przystojny to może warto tam wrócić ? a barman ? o nim nic nie wiadomo
Małgosiu, jesteś niesamowita, wiesz?! Cudownie rysujesz, cudownie fotografujesz i masz dar opowiadania! :)))
OdpowiedzUsuń