Dni snują się miło. Tydzień zaczęliśmy od przeglądu technicznego pomieszczeń, gdzie za 11 dni będziemy lokować naszych oczekiwanych gości. Z racji, że na naszej plebanii jeszcze odbywa się katecheza, goście zamieszkają na drugiej. Myślałam, że jest w bardziej opłakanym stanie. Jakoś da się ludzi położyć:) Oczywiście jak zawsze Opatrzność czuwa i w drodze powrotnej spotkaliśmy człowieka, który te naprawy ma wykonać. Mam nadzieję, że zrozumiał termin "dwa tygodnie".
Ta droga powrotna bardzo się wydłużyła. Najpierw Krzysztof pokazał mi niewielkie Petrole, gdzie mieszka moja nowo poznana koleżanka, przemiła Ania. Tam spotkaliśmy jej teściową, która jest niezwykłą gadułą, ledwie stawiliśmy jej czoła i nie daliśmy się wciągnąć do domu na pogawędkę, bo chyba cały dzień by nam zeszedł w tym paese. Proboszcz w nagrodę za wizytację parafii został obdarowany butlą wina domowej produkcji. Miranda namówiła nas, żebyśmy wstąpili do fabryczki i odwiedzili jej synową, czyli Anię. I tu właśnie wyszło pod jakimi to dobrymi skrzydłami mieszkamy, zaraz obok zakładu Krzysztof przyuważył wspomnianego pana od napraw. On więc poszedł ustalić z nim front robót, a ja choć na chwilę zwiedziłam miejsce ciężkiej pracy Ani. Aniu! Jestem pod wielkim wrażeniem dla Twojej pracowitości i zacięcia.
Nie ma to jak pracować dla dobrego proboszcza, podczas ustalania prac wyjrzała żona pana fachowca i podarowała Krzysztofowi przepyszny ser i przesmakowity chleb z Pulii.
Ostatnie dni co chwila obfitują w podarunki żywnościowe, bo wszak trwa kolęda. Nawet przysłowiowe jajka od kur znalazły się wśród tych dóbr.
Ja z kolei częściej przebywam w pracowni, ciągle doskonaląc pomysł na świece komunijne. Efekty zcaczynają mi się podobać i jestem bliska celu.
Dzisiaj do popołudnia zrobiłam przerwę w pracach, bo ...
Kiedyś dostałam miłego maila od wtedy jeszcze Pani Ewy, obecnie Ewy, która trafiła na mojego bloga i akurat szykowała się do toskańskiej podróży. No i tak się wszystko pięknie ułożyło, że mogłam dzisiaj ją, wraz z mężem i zaprzyjaźnionym księdzem (pracującym we Włoszech), ugościć iście włoskim obiadem. Zero poloników, te były w prezentach od wspaniałych gości, mniam! Podałam typowo toskańskie przystawki, krem z zielonych szparagów, gnocchi (czyt. niokki) z sosem z gorgonzoli oraz polędwicę wołową z rukolą. Na deser colomba oraz ciasto przyniesione przez Krzysztofa z wczorajszej kolędy. Trunkami zarządzał Krzysztof.
Ewa jako moja czytelniczka pamiętała zmagania z fiołkami, mogła więc spróbować efektu. Nie była nim zachwycona, jako i ja, ani to kolor ładny ani smak zbytnio dobry, ale przynajmniej sprawdziła to organoleptycznie.
Wizyta przemiła, szkoda że tak krótka, mam nadzieję na rewizytę w Polsce, gdy zajadę na wakacje. A więc dziękuję Ewo i do zobaczenia! W końcu, gdy wrócisz do Polski, przeczytasz te słowa :)
Wracam do świeczek.
Oj,"zazdraszczam" tego spotkania!Co do fiołków,szkoda ze okazały się tak oporne na ten spirytus:).
OdpowiedzUsuń