Parokrotnie byłam wywoływana do odpowiedzi na temat książki „Toskania i okolice”. W końcu obiecałam się odezwać, ale po ukończeniu lektury przez Panią Kingę, która dała znać, że już przeczytała.
Cały czas mam nieodparte wrażenie, że już gdzieś się na ten temat wypowiadałam, że komuś maila o tym pisałam, ale ni w ząb nie mogę znaleźć. Więc zaczynam. Zaznaczam jeszcze, że moja opinia wyrobiona na podstawie pierwszego wydania jest subiektywna oraz, że zapewne zupełnie inaczej odebrałam tę książkę tuż po zakupie, że teraz nie czytałam jej jako osoba przyjeżdżająca tu na wakacje, że … jest już trzecie wydanie, nie wiem, na ile poprawione.
Słowo-wytrych „subiektywny” utrudnia rozeznanie wartości książki, jest jej plusem i minusem jednocześnie. Plusem, bo próbuje się odżegnać od bycia zwyczajowym przewodnikiem. Plusem, bo rzeczywiście ma sporą dawkę wypowiedzi osobistych. Plusem, bo próbuje wyłamać się z turystycznych schematów. Plusem, bo zaraża zafascynowaniem Toskanią, w czym absolutnie popieram autorkę.
Czy jeszcze jakieś plusy spostrzegłam? Ma dobry format, można ją zabrać ze sobą w podróż. Ośmiela ludzi do podróżowania bez biur podróży i bez znajomości włoskiego. Jest na pewno zachętą do spotkania z Toskanią.
Cały czas męczę się jednak, jak się nie stać zbyt drobiazgową w przedstawieniu mankamentów książki? Te niestety jakoś zdominowały moje myśli po jej kolejnym przeczytaniu.
Właściwie pierwszy duży minus zauważa sie jeszcze przed czytaniem, bo pierwsze wrażenie jest wrażeniem estetycznym. Domyślam się, że koszt wydania zmusił do wybrania takiej a nie innej jakości zdjęć. Nie mogę jednak tego przełknąć i już chyba lepiej, żeby ich w ogóle nie było.
Najpierw wzięłam książkę do ręki i, tak jak to zrobiłam z przewodnikiem Pascala, przeanalizowałam ją po kolei. Potem jednak spróbowałam dojść do jakiejś syntezy. Mam parę punktów:
- Po pierwsze subiektywizm dał Pani Marii Goławskiej pewną bezkarność w robieniu uogólnień. Czasami odnosiłam wrażenie, że niepotrzebnie ubiera pewne słowa w uniwersalne prawdy, lepiej pozostać przy własnym doświadczeniu. Zdaję sobie sprawę z tego, że i moje dwuletnie doświadczenie zamieszkania tutaj, plus poprzednie pobyty turystyczne, też dały mi możliwość tylko cząstkowego poznania Toskanii.
- Po drugie zmierziło mnie posiłkowanie się ogólnodostępnymi informacjami. Właśnie to stoi w dużym kontraście do subiektywizmu, przez co też i styl jest niejednorodny, bo raz mamy żywy tekst autorki a obok suche informacje typu przewodnikowego. Może tak bardzo by mi to nie przeszkadzało, ale właśnie ów subiektywizm zobowiązuje, a nie tylko usprawiedliwia.
- „Okolice” w tej książce są bardzo szeroko rozumiane, bo zaczynają się na Wenecji by wychynąć do Umbrii i Lacjum. Odnoszę więc wrażenie, że autorka nie umiała się do końca zdecydować na Toskanię i nawrzucała wiele do jednego worka.
- Podobnie rzecz ma się z tematami niepotrzebnie poruszonymi, jak chociażby informacje o języku włoskim. Absolutnie nie uważam nieznajomości języka (do czego autorka się przyznaje) za coś zdrożnego, tylko po co wtedy o nim pisać? Przez to pojawiają się pewne niejasności, które nawet mi słabo władającej językiem wpadły w oko. Zdarzyły się więc Pani Goławskiej lapsusy typu wymowa „bagno” jako banjo a nie bańjo, nie spotkałam się też nigdy z określeniem vino della casa, mimo że poprawne, wszędzie się mówi vino di casa. Głoskę „h” Toskańczycy jak najbardziej wymawiają, ale faktycznie nie tam gdzie występuje litera „h” jeno to, co w języku włoskim wymawia się jako „k” zapisane literą „c”. Np. cocomero (arbuz) powiedzą chrapliwym hohomero. Palazzo nigdy tu nie oznacza pałacu, to raczej coś w rodzaju kamienicy, czasami bardzo okazałej, a to co my rozumiemy przez pałac nazwie się tu villa. Autorka pisze zadziwiona, że poprosiła o ryby a podano jej owoce morza. Już to kiedyś wyjaśniałam. Żeby mieć pewność trzeba poprosić albo o „pesce grande” albo o „pesce, pesce”.
- Nie kierowałabym się też pewnymi wskazówkami podróżniczymi, bo nieprawdą np. jest że z centralnej Polski jedzie się tutaj dwa dni. Z Poznania dojeżdżałam w 16 godzin. Jak się ktoś uprze to i tydzień można jechać.
- Jęknęłam, gdy przeczytałam dział o jedzeniu. No po prostu nie da się nie pisać o tutejszych mięsach, szynkach! O pysznych wątróbkowych crostini, tak charakterystycznych dla Toskanii przystawkach, już mi ślinka cieknie. Z całym szacunkiem dla wegetarian, ale to bardzo zubaża i zakłamuje obraz kuchni toskańskiej. Sama autorka miesza pojęcia kawiarni i baru, ale o kawiarniach w Italii już kiedyś pisałam w poście „Kawiarniane życie”. Dodam też, że owo słone ciepłe ciasto podawane jeszcze przed złożeniem zamówienia to schiacciata, znana w innych regionach jako focaccia.
- A zwiedzanie. Hmm? Oczywiście nie wszyscy muszą się fascynować historią sztuki, więc odpadną im muzea i wszechobecna stara architektura. Toskania może dać turystom bardzo wiele, bez zabytków czy dzieł. Tylko jakoś tak mi się smutno zrobiło, gdy czytałam o Uffizi, albo o „sztucznym” Monteriggioni czy Certaldo. Co to znaczy „sztuczne”?
- Rzeczywiście zgodzę się z autorką, że dobrze jest pisać sobie notki podczas zwiedzania. Znam takich turystów. Widziałam nawet przecudną mapę ideową wakacji w Toskanii. Była jakże autentyczna i jak najbardziej subiektywna. Bez tego robi się pobieżnie, temat ześlizguje się z zainteresowania czytelnika a ja czuję się trochę wyprowadzona w pole.
Wybaczcie, że się tak rozpisałam, ale chciałam nie być gołosłowną. Gdybym miała na nowo nabierać smaku na Toskanię to już raczej zrobiłabym to, tak jak za pierwszym razem, z książkami Frances Mayes.
Podsumowaniem mogą być słowa jednej z czytelniczek napisane po lekturze książki:
Jestem pewna, że nikt kto odbędzie jedną choć podróż do Toskanii, po nią [książkę] nie sięgnie nigdy więcej, potem ma się wrażenie że tam po prostu nic nie ma ………….
sztuczny to jest Biskupin ! a nie
OdpowiedzUsuńCertaldo , Monteriggioni .....
Certaldo :)moje pierwsze toskańskie miasteczko -ciasteczko ....
_________________
Frances Mayes też już nie chcę !!!
zresztą szczerze nigdy specjalnie mnie pociągała
książka Pani Goławskiej w moim przypadku odegrała rolę zapalnika
______________
a najlepszego toskańskiego smaczka
nabieram buszując po tym blogu !
no i wracając do własnych wspomnień :)
czego wszystkim życzę !
Baaardzo mi się podobały książki F. Mayes. Te opisy po prostu super! Pierwsza część może ciekawsza, ale w drugiej było więcej opisów miejsc , które odwiedziłam. Powiem Ci Małgosiu,że nawet łezkę uroniłam kilkakrotnie czytając o tych miejscach.
OdpowiedzUsuńFilm "Pod słoncem Toskanii" bardzo mi się podobał,ale książka zdecydowanie lepsza.
Co do książki, o której piszesz, nie miałam przyjemności jej czytać jeszcze.
Mam "Dziennik Toskanski"pani T.Capponi-Borawskiej. Będę czytać:)
Pozdrawiam i zyczę miłego dnia.
A jak zdrówko?
Ja przeczytałam już przewodnik, który sprowokował tę dyskusję i wypada mi się po części zgodzić z osobą, która "Przewodnik subiektywny" trochę skrytykowała. Jest kilka takich miejsc w książce, które skłoniły mnie do pytania: skoro tak tam męcząco, to po co tam jeździcie? Siena - męcząca i zatłoczona, najważniejsza galeria sztuki we Florencji - duszna, San Gimingano - też jakieś nie takie, Certaldo - sztuczne... Wrócę do tego przewodnika, by wypunktować te wszystkie "męczące" miejsca (było ich moim zdaniem naprawdę wiele, tak, że w końcu zaczęło mnie to nieco drażnić). Ale za to podobają mi się opisy miejscowych tradycji, o których zwykłe przewodniki zazwyczaj informują bardzo skrótowo. Zdjęcia - faktycznie nienadzwyczajne, za to podoba mi się wielka sympatia autorów dla kotów, choć sama jestem psiarą. A książki Mayes właśnie sobie odświeżam. Dla mnie, zodiakalnego Raka, takie budowanie i urządzanie domu, nadawanie mu własnego stylu, zapachu, koloru - to sam smak.
OdpowiedzUsuńKinga z Krakowa
Ojej będę musiała spróbować nawrócić się na F.Mayes , no nie wiem co mnie od niej tak odpycha , zazdrość ? chyba nie
OdpowiedzUsuńtak na prawdę to najbardziej nie podoba mi się film " Pod słońcem Toskanii " ten to dopiero wydaje mi się sztuczny :((( / znów się narażę /
Toskania jest tak piękna że tylko trochę za dużo cukru i kicz gotowy , zdecydowanie najlepiej wygląda w oryginale .
Komentarz Kigi stanowi kapitalne dopowiedzenie i potwierdzenie powyższego posta .
Toskańskich miast zatłoczonych , sztucznych , męczących - nie znam !!!
na miano nieciekawego , no nawet brzydkiego zasłużyć może jedynie Livorno co potwierdza Małgosia .
A koty rzeczywiście jakieś takie bardziej sympatyczne chyba bardziej
nasycone słońcem
Czy mowa jest o "Toskania i Umbria. Przewodnik subiektywny" Anny Marii Goławskiej i Grzegorza Lindenberga? Bo aż nie poznaję mojej ulubionej książki :) Właśnie wyszło kolejne wydanie - po raz trzeci bodaj rozszerzone. Pani Anna mówi po włosku, jest też poetką, przed przewodnikiem wydała książkę o Włoszech "Podróż ma południe". Pisze wspaniale. Zawsze zabieram w podróż jej przewodnik, dla mnie dużo lepszy niż jakikolwiek tradycyjny. Potrzebuję takiego osobistego, subiektywnego podejścia... z tego też powodu czytam pani blog :)
OdpowiedzUsuńFrances Mayes nadal lubię i zdarza mi się do niej wracać - nikt równie wrażliwie i ciekawie nie opowiada mi o Fra Angelico, Signiorellim i Sodomie.
A "Dziennik toskański" uważam za słaby (wybacz, Tesso!). I to w porównaniu do pierwszej książki autorki, "Moja kuchnia pachnąca bazylią" - bardziej biograficznej niż "kuchennej". To ta książka i Tessa zmieniły mi gotowanie i życie, "zagnały" do Toskanii - i, zbiegiem okoliczności, jednym z pierwszych widzianych tam miejsc była Villa Calcinaia, a osób - cytowana wciąż kucharka Capponich, Antonia... :)
Mój "pan od włoskiego", native speaker, mówi że "palazzo" to po włosku może być zwykły budynek, nawet blok - no i tak możemy sobie dzielić włos na czworo, gdy poczujemy się nieco złudnie obeznani już z językiem i kulturą ;) I jeszcze: ja też Monteriggioni uważam za sztuczne. Te wylewki z betonu, te stalowe windy na średniowieczne mury, te sklepy wyłącznie dla turystów!
Pozdrawiam, Aldona
Pani Aldono, proszę wziąć pod uwagę realia: ten wpis powstał 8 lat temu, gdy miałam do dyspozycji pierwsze wydanie i to o nim pisałam. A o palazzo właśnie to napisałam, że jest to raczej kamienica. Nie zgodzę się z określaniem sztucznym współczesnych dodatków, coś sztucznego to coś, co (zazwyczaj marnie) naśladuje rzeczywistość, a te chociażby stalowe dodatki są wyraziście nowoczesne. Sklepy? To zrozumiałe, że dla turystów, kto inny miałby w nich kupować? Za mało mieszkańców. No i proszę zauważyć, że nic nie pisałam na temat Pani Anny jako takiej, nie znam jej. Nie wyobrażam sobie, że miałabym ją atakować, bez względu na to, czy zna włoski, czy go nie zna, czy jest poetką, czy nie. W tamtym czasie tak odbierałam ten przewodnik, a teraz już nie wracam do takich pozycji, gdyż posługuję się wielkimi włoskojęzycznymi opracowaniami monograficznymi.
Usuń