środa, 23 lipca 2008

~ WYCHODZĘ NA PROSTĄ

Z zaległościami.

Ale ad rem:

Wczoraj wyruszyliśmy na południe Toskanii do mojego kolegi z liceum, z którym znaleźliśmy się przez naszą-klasę. Jest franciszkaninem i w małej polskiej wspólnocie prowadzi sanktuarium. Przemiła wizyta. Spokój miejsca. Mnóstwo prac, i tych duchowych i tych materialnych. Pyszny polski obiadek, ale wino przednie włoskie. Kościół dużo młodszy od naszego (XVIIw.), bo z XX stulecia, ale i tak borykają sie z konserwatorami zabytków. Już ja to widzę, jak u nas kiedyś zaczną się remonty.

Ewidentnie widać różnicę w możliwościach prowadzenia działalności, za, nawet ich malutką grupą, stoi siła wielkiej wspólnoty - kontakty, doświadczenia itp. Księża diecezjalni są w zupełnie innej sytuacji. Do kogo w Polsce mogliby się zwrócić o pomoc? Tym bardziej, że nie są zazwyczaj oddelegowani tutaj przez polskich biskupów (zostają "przepisani" z diecezji polskiej do włoskiej). A kolega i jego współbracia są nadal zakonnikami z Prowincji Polskiej (chyba tak się nazywa ten podział na zakony w danym kraju?).

Pojechaliśmy z prezencikiem w postaci świeczki a wróciliśmy z trzema butelkami skarbu winnego. Ech te mnisze piwniczki! A ja dodatkowo dostałam reprodukcję obrazu ze św. Małgorzatą z Cortony. Może kiedyś o niej napiszę, gdy już nadrobię wszelkie zaległości a dzień będzie wyjątkowo spokojny i nieobfitujący w wydarzenia.

Po wizycie pojechaliśmy do Rocca d'Orcia nadrobić niedopatrzenie z wiosennej wyprawy. Wtedy nie trafiliśmy tam, a paese było właśnie głównym planem filmu "Pod słońce".

Leniwe popołudnie, garstki dzielnych turystów.

Urocze miasteczko naznaczone obecnością Św. Katarzyny ze Sieny. Jedna z głównych uliczek nosi jej imię; gdzieś tablica marmurowa z jej myślą; dom, w którym mieszkała...

Stromizna i różnice wzniesień przyprawiają o zawrót głowy. Tym bardziej, gdy wejdzie się na samą Rocca.

W ruinach obejrzeliśmy wystawę nieżyjącego już lokalnego malarza. Trochę taki naiwny styl , ale bywały obrazki przy których z chęcią dłużej się zatrzymałam.

Zresztą wszystkie niosły sobą ciepło i piękno pobliskiego krajobrazu. A krajobraz jakże się zmienił od wiosny.

Nagle dominujące ugry skoszonych zbóż.

Surrealistycznie wygłądające baloty - klocki dla dzieci olbrzymów.

Zieleni nadal dumnie strzegą cyprysy na czele z najsłynniejszą chyba z wszystkich kalendarzy zygzakową strada bianca.

Jest coś przykuwającego wzrok w tym krajobrazie. Najpierw się zachwycam, ale potem coś mnie niepokoi. Widać za dużo cyprysów, nowe nasadzenia gdzie się da, byle właśnie "zrobić" krajobraz. Narzekam? Brakuje mi też spokojnej srebrnej zieleni gajów oliwnych. Te stanowią mniejszość.

Za to w końcu trafiłam na pełne kwitnienie słoneczników; z tym, że wbrew nazwie włoskiej "obracający się ku słońcu", one wręcz przeciwnie, patrzeć na świetlistą kulę nie mogły. A może tę nazwę należy tłumaczyć "odwracający się od słońca"? Tak czy siak - cudne.

A o dzisiejszym dniu... jutro :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz