środa, 10 września 2008

SEROWA WYPRAWA

W niedzielę znowu kierunek Val d’Orcia.
Ale nie starymi śladami. Niby niemal te same miejsca, ale tylko widziane przejazdem.
Zaczęliśmy od Pienzy, podążając za informacją o święcie sera owczego. Weszliśmy przez ciekawą bramę i od razu otoczył nas zapach przepysznych serów.
Co chwilę kusiły stoiska z krągłymi pięknościami, a to świeżymi, a to sezonowanymi, a to trzymanymi w popiele, w liściach…
Trzeba było się opanować przy degustacji, boć to ciężkie pożywienie. Za to mocno odciąża kieszeń.
Do serów podczepiły się i inne stoiska:
Na głównym placu przed katedrą panoszyła się orkiestra dęta i czirliderki. Takie jakieś amerykańskie to było i nie pasowało do renesansowej harmonii rodzinnego miasta Piusa II. Poszliśmy więc poszukać widoków, zalecanych niemal w każdym przewodniku. Faktycznie! Miasto sprawia wrażenie wielkiego amfiteatru, w którym my jako widzowie patrzymy na aktorskie popisy krajobrazu, a w roli głównej rozległe ścierniska, cyprysy, kamienne domki i skromnie reprezentowane winnice.
Tła dopełniały pagórki z wielką Monte Amiata na horyzoncie.
Nie tylko my wyruszyliśmy podziwiać widoki:
Sama Pienza może kusić spokojem i niewielkim rozmiarem starego miasta oraz, jak zwykle, skarbami ukrytymi w murach. Tym razem zajrzeliśmy tylko do katedry. Pusta, budząca niepokój swoimi spękaniami z powodu złego, zbyt miękkiego podłoża, na jakim ją pobudowano.
Mimo że powstała za przyczyną renesansowego papieża Piusa II sklepiona gotykiem i wyposażona w pięć błyszczących pięknem i złotem obrazów ołtarzowych ze szkoły sieneńskiej.
Trzeba będzie tu wrócić, gdy ulice opustoszeją i spokojnie pozwiedzać. Tym razem przecież chodziło o to, żeby zobaczyć, jak potrafią się bawić Toskańczycy. Nasi goście byli zaskoczeni widząc tyle osób bawiących się przy jednym toczonym serze, a powiedzenie "śmieje się jak głupi do sera” zyskało tu zupełnie inny wymiar. To wszystko bez kropli alkoholu! Pewnie potem najlepsza dzielnica uczciła jakoś swoje zwycięstwo, ale sam konkurs przebiegał "na sucho", a jednak w coraz gorętszej atmosferze.
Toczenie owczego sera do celu to niełatwa sprawa, a przecież bawią się w nie ludzie słusznego wieku, nie tylko "młodzieniaszki".
Gomółka o nierównych bokach, więc trzeba z dużym wyczuciem puścić go po łuku do celu. Prawdziwy serling (to określenie ukuł Krzysztof w miejsce bowlingu). Mimo, wydawać by się mogło, zwyczajnej punktacji przy rzutach do celu, nie mogłam się zorientować w systemie naliczania punktów. Raz naliczano zawodnikom tylko punkty widoczne na rozrysowanych kręgach, innym razem podwajano im ilość.
Czas pozwalał na kontynuowanie wycieczki. Szkoda pokonywać odległą trasę z domu tylko do jednego miejsca.
Z Pienzy pojechaliśmy w kierunku San Quirico d’Orcia, wypatrując po drodze najbardziej znanego motywu z wszelkich kalendarzy, pocztówek itp., a mianowicie Cappella di Vitaleta. Szukaliśmy dojazdu, zjechaliśmy na boczną drogę, która wedug nas prowadziła ku kaplicy. Zatrzymaliśmy się "w pięknych okolicznościach przyrody".
Zaczepiony mieszkaniec, powiedział: "Panie wszyscy tu jadą, ale tędy się nia da", po czym wyjaśnił i trafiliśmy bezbłędnie do ... zaskakującej bramy. Stała sobie kilkaset metrów od miejsca i grodziła bezpośredni dojazd. Nie było problemu, ruszyliśmy pieszo.
No nie wszyscy szli pieszo, niektórzy wesoło sobie gaworzyli z wysokości.
Zastanawialiśmy się tylko nad celowością tej przeszkody. Pomyślałam, że może ktoś chciał ciszy w domu obok kaplicy? A może bardzo świadomie zadbano o widok od strony asfaltowej drogi pomiędzy Pienzą a San Quirico? No bo jak by wyglądały auta bezpośrednio pod tym małym cudem? A tak to nic nie szpeciło wspaniałego krajobrazu i nawet ci, którzy nie trafili bezpośrednio na miejsce mogli zrobić wspaniałą fotografię. Chętnych do objęcia włości w posiadanie nie trzeba było szukać:
Informacje w przewodnikach, w internecie nader skąpe. Znalazłam tylko powiązanie tej kaplicy z kościółkiem w niedalekim San Quirico. Otóż prawdopodobnie z niej przeniesiono do San Quirico piękną majolikową „Madonnę” Andrea Della Robbia (albo z jego warsztatu), stąd pełna nazwa Cappella della Madonna di Vitaleta, gdzie Vitaleta oznacza obszar geograficzny o tej nazwie. Wnioskować więc należy, że malutki budynek kaplicy powstał najpóźniej tuż przed powstaniem rzeźby, czyli w XVI wieku. Pierwszy zachowany dokument dotyczy 1590 roku.
Zresztą, co się będę rozpisywać, tu należy patrzeć i chłonąć potęgę krajobrazu wpisanego całym obszarem na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
O zachodzącym słońcu podjechaliśmy jeszcze do Montalcino. Samo miasteczko położone na wzgórzu przywitało nas już w stroju wieczorowym. Światła lamp powoli odsłaniały jego uroki, śliczne zaułki, zamek na wzgórzu czy niezwykle położony ratusz.
Tym razem zamiast pokrzepić się Brunello, winem z górnej półki toskańskich win, rozsławiającym ten region, my skromnie zamówiliśmy w barze herbatę z cytryną oraz poprosiliśmy o zrobienie kanapki. Kanapka to na wyrost określenie, gdyż były to plastry prosciutto włożone pomiędzy dwie pajdy niesolonego toskańskiego chleba. Ale ten smak! Byłam głodna i usiłowałam się ratować przed narastającym bólem głowy. Niestety nie pomogło, ale nawet mocne cierpienie nie zaciemniło wspaniałych wrażeń kubkom smakowym. Ciekawostką może być, że gdy weszliśmy do baru nie było w nim widać nic do zjedzenia, poza resztkami jakichś słodkości. Zapytaliśmy się, czy mogą nam zrobić coś w stylu kanapki. Oczywiście! Czemu nie? Pani, jako pierwsza spośród spotkanych Włoszek, przy nas najpierw włożyła do dzbaneczków torebki z herbatą a potem je zalała. Nasze zaskoczenie wytłumaczyła, że gdy była młodsza pracowała u jakiejś Francuzki w hotelu i ta ją uczuliła na konieczność dobrego zaparzenia herbaty. Wyszliśmy z baru dziękując za uratowanie życia, prowadzący byli wyraźnie zadowoleni. Zawsze pozytywnie mnie zdumiewa łatwość nawiązania kontaktu z klientem, szast prast i już znasz kawałek historii życia obsługującego.
Ból głowy nie pozwolił mi na bieżąco zapisać wrażeń z wycieczki, a potem, jak to zwykle bywa, nazbiera się parę innych spraw i oto zrobiła się środa rano a ja, zamiast kończyć przecier pomidorowy, przyszłam choć trochę nadrobić zaległości.
A oto bohaterowie wycieczki (nie licząc fotografa):

2 komentarze:

  1. witam,
    wybieram sie do toskani i chciałabym dotrzeć do kapliczki, czy mogłaby Pani pomóc w jej lokalizacji,
    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wkleiłam mapkę z książki na forum http://forum.toskania.matyjaszczyk.com/viewtopic.php?f=15&t=899
      pozdrawiam MM

      Usuń