wtorek, 31 marca 2009

DOMOWE DNI

Dni domowe i deszczowe. Leje niemożebnie, aż nam się w jednej części mieszkania awaria prądu zrobiła. Woda znalazła dojście do kabli. Stary dom, stara instalacja, tylko sprzęty kuchenne młodsze. Więc teraz nie za bardzo mam jak z nich korzystać. Ciekawe, co nasz „ulubiony” drogi (dosłownie) elektryk wymyśli.
Wczoraj udało nam się przyłapać chwile bezdeszczowe i poszliśmy z psami na spacer. Bojangles też wykorzystał chwilę i przyłapał nad rzeczką młodą nutrię. Ależ pisku narobiłam, sama nie wiem dlaczego? Ale żal mi się stworka zrobiło, jeszcze łapkami ruszał, ale chyba jednak pies zastosował śmiertelny zgryz.

Rankiem, jeszcze bez deszczu, wzięłam udział w pierwszym włoskim pogrzebie. Jak dotąd czasami coś zaobserwowałam przez okna, albo okienko zaglądające wprost do kościoła. Tym razem umarł staruszek, którego dzieci, wnuki i prawnuki są mi dobrze znane, niektórzy z nich to najbliżsi nasi sąsiedzi, więc trzeba było wejść w lokalną społeczność. W związku z tym nie poczyniłam obserwacji, bo nie po to uczestniczyłam pogrzebie. Jakoś niestosownie by mi było.

Krzysztof chodzi aktualnie z kolędą w swojej drugiej parafii. Już o tym pisałam w zeszłym roku przy okazji Wielkanocy, ale wyjaśnię, że tutaj ten zwyczaj nazywa się „Aqua Santa” i koncentruje się na błogosławieństwie domów, a nawet można napisać szerzej, że na błogosławieństwie budynków, bo wszak i do baru ksiądz zajdzie i do banku,wszędzie ochoczo witany.
Co się taki ksiądz napatrzy na „styl toskański” to chyba nikt inny w życiu tyle nie zobaczy. Potem Krzysztof wraca i, oprócz wrażeń ze spotkania z ludźmi, przynosi następne pomysły do domu i ogrodu.
Dzisiaj jednak chciałam opisać nie dom, ale krótką historyjkę w związku z kolędą.
Montagnana od niedawna jest oficjalnie drugą parafią Krzysztofa, dlatego to jego pierwsza tam Aqua Santa. Nie zna miejscowości, więc były listonosz jeździ wraz z nim i mówi mu, dokąd iść. A i tak zdarzyło się, że Krzysztof nie zauważył pewnych drzwi i już wracał do auta, gdy usłyszał: „A do mnie Pan nie zajdzie?” Zaznaczam, że forma grzecznościowa tłumaczona na "Pan" w języku polskim jest tutaj często stosowana także wobec księży, więc użycie jej nie ma zabarwienia takiego, jak w Polsce. No to wrócił się Krzysztof a kobieta wita go i mówi, że ona jest buddystką, ale przyjmuje, owszem, przyjmuje. Nie, ona nie ma nic przeciw. Zawsze zaprosi. Ona nie jest z tych buddystów, ale tamtych, tych prawdziwych. Żadna z nazw nic Krzysztofowi nie powiedziała. Ale Jezusa obraz ma na ścianie, tak, bo ona uznaje. Ale pomodlić razem z księdzem się nie pomodli ani znaku krzyża nie zrobi, ale proszę, proszę pobłogosławić.
No to Krzysztof zaczyna, robi znak krzyża a ona automatycznie też go czyni. Ot, nawyki!

A ja w tym czasie robiłam świece zamówione do dekoracji. Zbliżam się do finiszu. Takie to domowe dni.

2 komentarze:

  1. Co do nazywania osób duchownych to było to dla mnie ogromne zaskoczenie. Podobno Włosi z taką atencją jak my zwracali się do duchownych 40 lat temu.

    OdpowiedzUsuń
  2. To dla odmiany napisze, że u nas, a przynajmniej u mnie ŚWIECI SŁOŃCE :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń