niedziela, 8 marca 2009

MIMOZAMI JESIEŃ SIĘ ZACZYNA



Pewnie myślicie, że mnię mózg zaatakowało. A ja sobie nucę Niemena i myślę, że 8 marca to dobry dzień, by podzielić się wynikami drobnego śledztwa, o czym to Pan Czesław śpiewał. Dzień nie bez przyczyny wybrany na dywagacje, bo jak już rok temu pisałam, na Dzień Kobiet w toskańskim powietrzu unosi się zapach mimozy. No właśnie! We Włoszech mimozami to wiosna się zaczyna. Ale po wytrwałym poszukiwaniu odkryłam, że ani wiosna w Toskanii ani jesień w Polsce nie zaczyna się mimozami, bo mimoza, ta czuła na dotyk jest tropikalną rośliną o fioletowych kwiatach. Zajrzyjcie tu.No więc o czym śpiewa piosenka?Ano w Polsce faktycznie jest roślina, na którą kiedyś o wiele powszechniej mówiło się „mimoza”- to nawłoć kanadyjska.
A od czego zaczyna się wiosna w Toskanii? To już zupełnie inna roślina, a raczej drzewo akacji srebrzystej. Ma żółte kwiaty, jak nawłoć. Ot i całe dochodzenie.

A mnie wczoraj zamiast kwiatków spotkało coś bardziej żółtego. Słońce!
A słońce + ciepło + niedziela + wolne = wycieczka!
Pozostając w ciepłej tonacji barw nazwijmy wycieczkę tytułem znanej piosenki „Fields of gold”Już nie pamiętam od kiedy ta piosenka wiąże mi się skojarzeniowo z Toskanią. I to wcale niedokładnie ze względu na tekst. Może chodzi o to, że Toskania jest regionem, który mógłby niemal być podmiotem lirycznym tej piosenki? Jest czymś, co się wspomina, czymś czym się żyje, czymś za czym się tęskni? Powyższego video nie widziałam, kiedy w mojej pamięci wydrukowało się to wieczne skojarzenie.
No więc dokąd pojechaliśmy? Pól jęczmienia to tu nie uświadczysz, nie pola pszenicy nas też przyciągnęły. Obecnie to byłyby raczej pola zieleni, a nie złota.
A bo my śladem wykonawcy ruszyliśmy.
Czasami wpadamy na pomysł, by pojechać tam, gdzie kręcono "toskański" film, bądź tam gdzie pochowano bohaterów z filmu. No to czemu nie pojechać i rozejrzeć się po okolicy, w której swoją posiadłość ma mój bezwzględnie ulubiony piosenkarz? Zweryfikować wyobrażenia?

Ruszyliśmy na skraj Regionu Chianti, nieopodal Figline Valdarno.
Aby móc spokojnie porozglądać się po okolicy zaczęliśmy wycieczkę od zatrzymania się kulinarnego, zaraz za zjazdem z autostrady w Incisa. Za pierwszym podejściem nie znaleźliśmy wolnych stolików, ale drugi raz był ostatnim i bardzo trafionym, bo trattoria "Tramaglino" nakarmi pysznie każdego wędrowca.


Kuchnia i atmosfera domowa, ale na poziomie siegającym ideału. Nasze żołądki ledwie pomieściły przystawki (bruschetta i crostini ciemne) i drugie danie (krojony stek z rukolą i parmezanem oraz mięso z dzika w winnym sosie). Wszystko oprawione wybornym Montepulciano sfuso (z beczki) podanym w firmowym dzbanku.


Wyborne też stały się nasze humory, przedtem były bardzo dobre :)
Przejeżdżając przez Figline nie oparliśmy się pokusie zobaczenia centrum miasteczka. Założeniem naszym były tym razem jakieś widoczki, gdzieś po drodze toskańskie lokum Stinga, ale czyż takie mury nie kuszą?

Właśnie kończyła się sjesta. Kusiły więc i kramy rozstawione na głównym placu.


Dobrze, że bylismy po obiedzie, mogliśmy więc odważnie przejść koło bajecznych serów, pachnących słodyczy, nadziewanyh rodzynkami olbrzymich chlebów i wielobarwnych suszów owocowych.

Zaczynaliśmy coraz bardziej łakomie patrzeć na kramy ze starociami, ale przypomniałam sobie, że to, jak by nie było, początek marca i nie za dużo czasu nam zostało na krajoznawczą wycieczkę.
Omal nie przejechaliśy dojazdu do posiadłości Stinga
Oczywiście do samej posiadłości nie da się dojechać, brzydki szlaban grodzi cudowną aleję starych cyprysów.

Wkoło jeszcze nie przejawiające pobudki winnice i wiecznozielone gaje oliwne; zapewne część z nich należy do piosenkarza, bo na stronie Il Palagio jest zaprezentowana produkcja, którą całą sprzedają do Harrodsa w Londynie.

Budynek ciekawy, aż mi zgrzytem widelca po szybie wydaje się być fat, że jest tam centrum jogi, o zgrozo! z ćwiczeniami w byłej kaplicy.


Jakoś mi nie odpowiadało bycie paparazzi, w końcu niech sobie tam żyją. Ciekawiła mnie okolica. Czemu Sting z żoną wybrali akurat to miejsce? Nie jest to wielce urocza, pocztówkowa Toskania. Mało w niej sielskości. A może to kwestia pory roku, że miejsce wydało mi się surowe; a plebania pobliskiego kościoła, smętna, opuszczona tylko to wrażenie potęgowała? Taki smutny widok, że nawet nie przyszło mi na myśl zdjęcia zrobić.
To chyba jednak pora roku. Bo przecież gdy tylko spojrzałam na przydrożne irysy, poczułam słodki zapach kwitnących drzew, wypatrzyłam stado cyprysów a w oczach zażółciła się forsycja, już mi się bardziej błogo na duszy zrobiło.


Potem krętą drogą, poprzez surowe dzikie pagórki, dojechaliśmy do Greve in Chianti.


Mnóstwo ludzi na spacerze, motocykliści wyściubili nosy na swoich rumakach, wszyscy poczuli wiosnę. Przysiedliśmy na chwilę przy herbacie, porozglądaliśmy się po placu, zadziwilismy się pieczołowitością odnowienia kościoła, pozaglądaliśmy do sklepów.

I znowu Mitoraj, i znowu wielka donica. Miłe ślady wspomnień poprzednich pobytów.

Od razu widać, że to królestwo Czarnego Koguta, czyli Chianti Classico.
Ale kto zgadnie, cóż to za abstrakcyjne formy?
Szyneczki najprzedniejsze! Do których przekonywałam się powoli, acz skutecznie. Pyszne!
Zapalono lampy, na plecach słychać było chłodny oddech zachodzącego słońca.
Wróciliśmy do domu, nieodmiennie zachwyceni Toskanią:
Post Scriptum
Zaczęłam pisać o wycieczce od piosenki Stinga. Na koniec, w adekwatnym wykonaniu, pozostając w pobliżu, "Chleb anielski" (Panis Angelicus) - tak też kojarzę to moje miejsce na ziemi.

9 komentarzy:

  1. piękna ta ostatnia fotka - taki podpis pod wycieczką z cyklu: Udział wzięli...
    A jeśli chodzi o chatę Stinga, to zgadzam się z twierdzeniam, że w Toskanii są ładniejsze i bardziej sielskie miejsca (znawczyni wielka się odezwała hihhi).U nas też juz czuć wiosnę w powietrzu choć straszą nas jeszcze śniegiem z deszczem i jakimiś przymrozkami.Wierzyć w to? Lepiej nie. Prosimy słać nam słoneczko

    OdpowiedzUsuń
  2. poproszę o kolejną z cyklu filmowe o "Angielskiego Pacjenta " :)))
    ____

    a ja też !!! i też dzięki Wam nieodmiennie zachwycona Toskanią ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za piękną wycieczkę:zdjęcia,muzykę:).Ech,tęsknota tą za Toskanią mym sercem zawładnęła.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli chodzi o ostatni utwór: wg mnie najpiękniej wykonuje go (anielskim głosem) Renee Fleming na płycie zatytułowanej " The Sacred Songs" - polecam. Jeśli chodzi o nawłoć przywleczoną z Kanady to uznawana jest za roślinę niebezpiecznie ekspansywną i rzeczywiście w Polsce zajmuje coraz większe obszary. A wiosenna Toskania taka cudowna...Podziwiam zdjęcia. Zuzanna

    OdpowiedzUsuń
  5. Gosiu, dzięki za "mimozy" i Stinga. Piękne zdjęcia, piękna muzyka - po prostu wielowątkowo bella Toscana!

    OdpowiedzUsuń
  6. ale macie tam ślicznie:):):) pomijając dość egzotyczne zestawienie Pavarottiego ze Stingiem bardzo podobał mi się delikatny akompaniamencik na gitarce - dzięki temu Maestro nie mógł się nadzierać i również zaśpiewał delikatnie (jak na niego). A Sting, miałem wrażenie, że był cały zes..... z powagi sytuacji:):):) No i midzio Wasze ostatnie zdjęcie:)

    OdpowiedzUsuń
  7. super:)))
    ale co to ja czytam, po wnku się prowadzi? a nununu!;)

    OdpowiedzUsuń
  8. a Sting to może tak skromnie chciał właśnie na uboczu i bez ektrawagancji ? ;)
    fajne są te Twoje wycieczki... :)

    nominowałem cię w kreativ blogger - zapraszam do zabawy :))

    OdpowiedzUsuń
  9. Podobają mi się Twoje wycieczki Małgosiu, robisz śliczne zdjęcia:) Dom Stinga w sumie podoba mi się :) Fajnie,ze tam ma chatę !
    Ja czytam teraz "Bella Toskania" i zachwycam się wszystkim, co wyczytam w ksiązce.
    Poza tym obejrzałam w koncu "Pod słoncem Toskanii", piękne widoki! :))
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń