piątek, 5 marca 2010

AROMATYCZNE DOBREGO ZAKOŃCZENIE

Muszę zdążyć zapisać dokończenie ostatniej wyprawy, bo się niedziele na siebie nałożą i już się z żadnej chronologii nie wywinę. 

Pisaliście w komentarzach o smrodzie siarkowych źródeł. Otóż te w Bagni di Petriolo były zupełnie znośne i to do tego stopnia, że po wysuszeniu ponoć nie zalatywało ode mnie zbukami. Tak twierdził Krzysztof, który jako i ja miał ochotę przedłużyć czas poza domem. Rozejrzeliśmy się po mapie, żadnego przewodnika nie wzięliśmy i wybór nasz padł na :

Chyba po raz pierwszy zajechaliśmy do niej zjazdem południowym więc mogłam zachwycić się sielską okolicą niemal do samej bramy (Porta Tufi) towarzyszącą przyjezdnym. 

 

Parking o nazwie "Il Campo" od razu wskazał kierunek spaceru. Właściwie nie trzeba mnie już przekonywać do sieneńskich uliczek. Oczywiście do spaceru nimi. Bo z zamieszkaniem tam miałabym chyba nadal klaustrofobiczno-socjalny problem. Ale tak na niedzielne popołudnie? Ależ owszem, ależ tak :)

Jak olbrzymi drogowskaz prowadziła nad Torre del Mangia.

Pomyślałby człowiek, że o tej porze roku na placu nikt nie siedzi. I pomyliłby się niecnota! Otóż nie tylko zmęczeni turyści upodobali sobie muszlę Il Campo.  To po prostu idealny amfiteatr, w którym spektakl rozgrywa się całymi dniami  nocami. Jakoś nie chciało mi się przysiąść, dość się wysiedziałam w gorących źródłach, teraz chwyciłam za aparat i myszkowałam po detalach. Krzysztof w tym czasie zaczął się snuć za aromatem kawy. 

Zaczęłam od marmurowego tabernakulum zwanego  Capella di Piazza (czyli placową kaplicą). Ta niezwykła budowla spoczywa u stóp wieży i rozpoczęto stawiać ją w 1352 roku ku czci Maryi Dziewicy jako wotum za ocalenie przed zarazą z 1348 roku. Oczywiście nie wszystkie elementy konstrukcji powstały w tym czasie. Prosty dach zastąpiło sklepienie już o renesansowym charakterze, wybudowane wiek później.
Jak magnes przyciągały mnie do kaplicy jej gotyckie dekoracje rzeźbiarskie: rwące się do lotu maski ludzkie i zwierzęce, postacie wtopione w gąszcz akantu zdobiącego kapitele, czy, niegdyś z pewnym powodzeniem przeze mnie uprawiane, Arytmetyka i Geometria, teraz i u mnie skamieniałe jako i te na przednich płaszczyznach kaplicy.

Równie interesujące były te mało posągowe, ale jakże sympatyczne sylwetki sieneńskich obywateli, którzy przysiedli tu w trakcie obowiązkowej passeggiaty. Moim ulubieńcem z miejsca stał się pan w białym płaszczu i obłędnych pastelowo-niebieskich skarpetkach. 

 

Młodsi, jeśli nie na samym placu, to zasiadali na balkonach.

I tak zupełnie bez określonego porządku rozglądałam się po Il Campo. W końcu bez problemu można było podejść i obfotografować szczegół po szczególe Fonte Gaia. Wodę do tej niezwykłej fontanny sprowadzono z odległych od Sieny o 20 km wzgórz, prace przy tym przedsięwzięciu trwały ponoć osiem lat! Pierwsze  zdobienia nie zachowały się do dziś, w 1419 roku zastąpiło je dzieło Jacopo della Quercia. Jak wiele tak cennych rzeźb, tak i te oryginalne przechowywane są w Muzeum Ospedale Santa Maria della Scala. Co oczywiście nie zabiera uroku pozostawionym na placu kopiom. Nie będę się rozpisywać nad programem ikonograficznym Fontanny, bo i nie robiłam tego na miejscu, delektując się tak swobodnym do niej dostępem.

W końcu wrócił z baru mój chlebodawca i razem zajrzeliśmy na dziedziniec Palazzo Publico. Nawet tutaj wieża dumnie wyznaczała patrzącym kierunek.


A potem śladami aromatu kawy Krzysztof zaciągnął mnie na kawę do baru. Tak, tak! Właściwie to nie musiał mnie zaciągać, bo już od kilu dni w końcu uległam i dałam się skusić wspaniale pachnącemu napojowi, okazało się też że i wspaniale smakującemu. Nie piszę tu o cappuccino czasami dotąd pijanemu, ale o espresso, bywa, że z lekka przybrudzonym mlekiem. Dzięki opilstwu kawowemu Krzysztofa mogę z czystym sumieniem polecić Bar Palio, w którym pyszna kawa była o 40 centów tańsza od trunku w barze obok. Oczywiście na stojąco, przy ladzie. 

I to nie koniec aromatycznego spaceru. Ruszyliśmy uliczkami Sieny, a a nie tłumnie wyszli z domów pachnący dobrymi kosmetykami Włosi. Należałam do zupełnej mniejszości lawirując w tłumie z aparatem fotograficznym.

 

 

Na kogo więc liczyła skrzypaczka czy złoty mim-filmowiec? 

 

 

Pozaglądaliśmy do niepozornych i z większym rozmachem zbudowanych świątyń. Tym razem zupełnie ominąwszy katedrę i Kościół San Domenico. Zaczęliśmy od niewielkiego kościołka, do którego przyciągnął nas patron świątyni - św. Krzysztof. Jest to jedna z najstarszych świątyń w Sienie, ale po silnym trzęsieniu ziemi nieszczęśliwie zyskał neoklasyczny wystrój fasady i unowocześnienia wewnątrz. I tu nawet kilka perełek  zatrzymało oko:

    

Naprzeciw kościoła stoi oryginalny, wbrew przeciwnościom losu i katastrofom żywiołowym, Palazzo Tolomei z 1270 roku. Ach! Te okna!

 

Chwilę zadumałam się przed najstarszym bodajże bankiem na świecie - Monte dei Paschi di Siena, założonym w 1472 i funkcjonującym nieprzerwanie po dziś dzień. Nie piszę o efektownym z gotykizującą fasadą budynku mieszczącym się na Piazza Salimbeni, ale o instytucji zajmującej się tak długo finansami. Co za ciągłość dziejowa! 

  

A potem wróciliśmy do uliczki wiodącej ku kościołowi San Franceso. A że nie idzie tak spokojnie przejść? No przecież trzeba zajrzeć to tu, to tam.

Na piękną klatkę schodową. 

Do kościoła Św. Elżbiety kryjącego zwłoki błogosławionej Saviny Petrilli.

 
W końcu niespodziewanie za łukiem łączącym budynki otwiera się duży plac z bardzo dużym kościołem.

 

Fasada neogotycka kryje dosyć pustą i ponurą przestrzeń.

 

Dopiero po powrocie do domu zrozumiałam skąd taki a nie inny wystrój, a raczej jego brak. Otóż wyczytałam, że w XVII wieku pożar strawił niemal doszczętnie wnętrze tej XV wiecznej świątyni, a jej nieliczne zachowane skarby przeniesiono do Pinakoteki Sieneńskiej zostawiając na pocieszenie dwa freski Lorenzettiego. Trudno jednak wyłowić je z mroków bocznych kaplic. 

A jeśli już o mrokach mowa, tonie mogło zabraknąć spojrzenia na lampy. Oto następne do mojej kolekcji:

Zupełnie zapomniałabym o zwierzu sieneńskim przypominającym o założycielach miasta - Rzymianach.

Siena tego dnia to jeszcze jeden, trudno uchwytny zapach wiosny. Mimo wielkich oporów aury i flora i ludzie starają się przywołać tę cudowną porę roku. Cudem ocalała przed mrozami mimoza cieszyła słodkim miodowym zapachem, stokrotka tylko cieszyła oko. Bratki nic sobie nie robiły z braku słońca, własny żółty strój im wystarczył. Sztuczne tulipany zdały się być krzykiem rozpaczy. Sama nie wiem, jak określić czyn panów jedzących lody (niestety zdjęcie nie należy do najostrzejszych) - bohaterstwo? Wystawy sklepowe kusiły wiosnę swoim wystrojem. Kiedyż, ach kiedyż?

Jeszcze trzeba poczekać pocieszając się ciepłymi wieczornymi barwami Il Campo.

13 komentarzy:

  1. Gochna! Co za uczta!!! Jak miło powspominać... Na mnie Siena zrobiła piorunujące wrażenie. Dziękuję :) A.G-S

    OdpowiedzUsuń
  2. Och! Ja nie wiem, jak Ty to robisz, ale te składanki zdjęć są zawsze takie wysmakowane. Pewnie, że koloryt Sieny sprzyja takim właściwie dwukolorowym kompozycjom, o Twoim talencie fotograficznym też już nam tu wiadomo. Biel, ten dziwny sieneński brąz z kroplą błękitu! Nic, tylko podziwiać. No i ta umiejętność kadrowania fotografowanych obiektów a potem ich łączenie w jedną całość. Masz dar, dziewczyno! I jeszcze te ostatnie, wieczorne zdjęcia złoto-błękitne - chyba mi się dziś Siena przyśni!
    Dobranoc wszystkim :)
    Kinga z Krakowa
    P.S. A bar Palio znam, bo też tam piłam kawę! I potwierdzam, że warto :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za wiosenną wycieczkę po Sienie!Jak zawsze zachwyca mnie Twoja umiejętność widzenia ,wyławiania spośród tysięcy detali tych najciekawszych ,wysmakowanych szczegółów.No a wieczorna Siena -nasycony błękit ze złotem i czerwienią -niesamowite...
    Pozdrawiam gorąco z zimowej(wciąż niestety!) Gdyni:))
    Gdynianka

    OdpowiedzUsuń
  4. Słyszałam ostatnio madre zdanie..."marzenia sie spełniaja tylko trzeba je realizowac"

    OdpowiedzUsuń
  5. Siena .... tak. Kawa pod dachami Sieny.. Kolory. Wieczorny gwar. Bajka

    OdpowiedzUsuń
  6. Pięknie, pięknie,pięknie! Nie byłam jeszcze w Sienie, marzy mi się bardzo. Mam nadzieje,ze kiedyś mi się uda.
    Wiesz, momentami na zdjęciach Siena przypomina mi Perugię:)

    Pozdrawiam Małgosiu!:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Widać, że kąpiele w gorących źródłach bardzo Ci Małgosiu posłużyły, bo wycieczka cudna. Jak ja bym przysiadła na takim krzesełku w kawiarnianym ogródku. U nas powrót zimy, a już tak dobrze się zapowiadało.
    Pachnący Włosi, ale dlaczego wszyscy w takich ciemnych kolorach. Czerń jest elegancka, ale wyobrażam sobie ile by mogli dodać barwy swoimi strojami.
    Wiosna w strojach tylko w witrynach sklepowych i w skarpetkach pana w białym płaszczyku.
    Pozdrowienia z Mazur.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie była jeszcze/mam nadzieję że kiedyś/w Siennie.Dziękuję za tą miłą podróż:)))

    OdpowiedzUsuń
  9. Ta kafejka z balkonem to jedne z ciekawszych miejsc w Sienie.Ten balkon zawsze jest pelny.A co sie musi dizc podczes palio?!Piekne foto,Pani Malgosiu.Az mam ochte pospacerowac po tym piknym miescie.Ja niestety skusilam sie na ta mini wiosne,na lody i dzis bol gardla:(Udanej niedzieli,czekam na nastepne,zaskakujace informacje o okolicach w ktorych zyjemy;)

    OdpowiedzUsuń
  10. ech ta Siena :)))dumna i elegancka.....
    o moje serce wciąż walczy z Florencją , wystaczy znaleźć się w jednej z nich a całkiem traci się głowę :) tym razem za pomocą wspaniałej fotografii !

    OdpowiedzUsuń
  11. W zeszlym roku czasu nie starczylo ale w tym Siena jest na liscie miejsc obowiazkowo do odwiedzenia. Chce sie wdrapac na wieze (raptem 504 schodki) choc wczoraj kiedy sie winda zepsula zaczelam sie mocno nad tym zastanawiac ;)DUBLINIA

    OdpowiedzUsuń
  12. Siena jest bezpośrednim powodem mojej "toskańskiej choroby", była pierwsza na trasie i ... skradła mi serce na zawsze.
    Dziękuję Małgosiu za tę wspaniałą wycieczkę, gdzieś obok baru Palio jadłam swietne gelato :)
    Pozdrawiam
    Eugenia

    OdpowiedzUsuń
  13. Czy Joanna z Mazur mieszka nad Krutynią?

    OdpowiedzUsuń