Teraz pomieszam w czasie, a co! Pogoda może, to i ja przestanę pilnować porządku i chronologii. Wracamy więc do niedzieli 7 marca. Tym razem wycieczkę poprzedziło dość drobiazgowe przygotowanie. Szperałam po wszelkich dostępnych mi książkach i przewodnikach, by znaleźć informacje o jedynie dwóch kościołach: Santa Maria del Carmine oraz Santo Spirito.
Wybraliśmy się zaraz po Mszy św. połączonej z rekolekcjami. Byliśmy bez obiadu. Pierwszym punktem musowo musiała być jakaś jadłodajna instytucja. Zaparkowaliśmy pechowo w takim miejscu, że trudno było znaleźć jakikolwiek czynny wyszynk. Z ulgą znaleziony otwarty lokal niestety miał wszystko zarezerwowane, a tak pięknie kusił zapachami. W końcu trafiliśmy na dość pustą pizzerię z przedziwnym wystrojem wskazującym na powiązania z Neapolem. Nawet balkonik z gaciami znalazł się jako wystrój. Tak też powiązane było menu, albo pizza (ale nie popołudniu), albo stwory morskie, na które jakoś nie mieliśmy ochoty. Krzysztof w końcu skusił się na wstążki z sosem grzybowym a ja nieszczęśliwie na eskalopki w sosie cytrynowym. To chyba pierwsze zastosowanie mojej ulubionej cytryny, które nie wejdzie do preferowanych smaków z wykorzystaniem cudownie żółtego owocu. Podczas posiłku byliśmy świadkiem rozmowy zbłąkanego samotnego Japończyka nie znającego żadnego słowa po włosku z kelnerką mówiącą oczywiście jedynie w ojczystym języku. Właściwie to skłamałabym, że Japończyk nie znał ani słowa, ciągle, niczym mantrę powtarzał "spagieti" z akcentem na ostatnią sylabę. I tu się dogadali, ale potem zaczęły się schody, bo z jakim sosem. Mnie rozczuliła przyjmująca zamówienie tłumacząca mu, że sos fasolowy nie pasuje do spaghetti. Przeca to nawet mówiącemu po włosku obcokrajowcowi jest trudno pojąć. Nie od razu daje się rozróżnić, które sosy są bardziej lub mniej przylepne, które stosuje się do makaronów płaskich, przestrzennych a które do klasycznego spaghetti. Jaki makaron w końcu i z jakim sosem dostał Japończyk? Nie wiem, właśnie wychodziliśmy zamieniać się w turystów.
Zaczęliśmy od Kościoła Santa Maria del Carmine, a właściwie tylko jego jednej kaplicy, do której dociera się w przedziwny sposób. Po prawej stronie fasady wchodzi się w bramę, którą grodzi buda z panią wyznaczającą godzinę zwiedzania. Myśmy nie musieli czekać, wszak to nie sezon, ale warto wiedzieć, gdy się chce tam wejść wtedy, gdy tłumy turystów zalewają Florencję. Rezerwację przeprowadza się telefonicznie (055.2768558 ), albo osobiście, ale raczej nie ma co liczyć na bezpośrednie powiązanie z nią wizyty. Do kaplicy jednorazowo wpuszcza się 20 osób i pozwala się na zwiedzanie jedynie przez 15 minut.
No właśnie co znajduje się w Kaplicy Brancaccich? Na jej ścianach spotykają się trzy nazwiska: Masolini, Masaccio i Lippi - autorzy niezwykłego cyklu fresków. Czemu trzy nazwiska? Masaccio był asystentem Masoliniego, gdy ten został wezwany do Budapesztu, jako oficjalny malarz dworu węgierskiego. Gdy wrócił do Florencji, mógł się już jedynie uczyć od Masaccia, tak uczeń przerósł mistrza. Niestety uczeń długo nie pożył i w wieku 28 lat (inne źródła nawet piszą o 26 latach) zmarł. Masolino pojechał do Rzymu i tam został. Prace zostały przerwane jeszcze z innego powodu, donator (Brancacci) naraził się Medyceuszom i został skazany na wygnanie. A jednak ktoś dokończył dzieła. Długo nie spostrzegano różnicy stylu, tak znakomicie Lippi wpisał się w prace swoich poprzedników.
Kiedyś opisywałam wizytę w opactwie Monte Oliveto Maggiore i rewelacyjne freski Sodomy oraz Signorellego. Teraz cofamy się w czasie. Stajemy przed malunkami, przed którymi stawali też i Raffaello, Leonardo da Vinci czy Michał Anioł. Vasari powiedział o tych dziełach, że "wszyscy sławni malarze i rzeźbiarze następnych pokoleń uczyli się i prowadzili studia w tej kaplicy". To przełomowe podejście do malarstwa, początki renesansu. Nie powiem, że nie lubię malarstwa średniowiecznego, wręcz przeciwnie, ale realizm, perspektywa, wnikliwa obserwacja postaci, zindywidualizowanie rysów, mnóstwo ludzkich emocji też wzbudzają we mnie dreszcze najdelikatniejszej radości z obcowania z pięknem.
Głównym bohaterem fresków jest św. Piotr (rozpoznawalny dzięki pomarańczowej szacie), ale co zadziwiające, najsłynniejszym bodajże fragmentem cyklu jest wypędzenie z raju Masaccia z przejmującym grymasem Ewy. Ileż bólu i rozpaczy z powodu własnego błędu. To przewidywanie, co ich czeka, poczucie straty, nieodwracalnej zmiany. Ciarki po plecach przechodzą wielkim chłodem. Chłodne jest też niebo, na którym silnie wybija sęi czerwona szata Archanioła.
Kiedy już się napatrzę na wypędzonych, zaczynam rozglądać się po kaplicy. Dokładnie naprzeciw położona jest scena kuszenia Masoliniego. Jakże odmienna, olbrzymi kontrast. Niemal sielankowa scena, tylko co tam robi wąż z ludzką głową? No i ten wzrok z jakim spoglądają na siebie Ewa i Adam, mało miłosny, nieprawdaż?
Przeskoczyłam na drugą stronę kaplicy, a przewodniki "rozpisują" ją na kwatery pasmowo, najpierw góra, potem dół. No to wracam do drugiej sceny znanej pod nazwą "Grosz czynszowy" albo "Płacenie daniny". Jak to często bywa jedna płaszczyzna zawiera trzy sceny rozłożone w czasie. Pośrodku duża grupa Jezusa z uczniami spotyka pod bramami Kafarnaum poborcę podatkowego. Jezus odsyła Piotra nad brzeg jeziora Genezaret, by z pyszczka ryby wyjął potrzebne dwie drahmy. Ciekawe, że scena samego cudu jest niepozorna, cofnięta z lewej strony na dalszy plan. Z prawej natomiast do przodu wysuwa się płacenie daniny.
Na tym samym poziomie, ale na sąsiedniej ścianie po dwóch stronach ołtarza Masalino namalował "Nauczanie św. Piotra" a Masaccio "Chrzest neofitów". Skromniejsze sceny, obydwie rozgrywają się u podnóża gór, o które wszak w Toskanii nietrudno.
Nie miał chwili wytchnienia św. Piotr, już czekają na niego inne ważne zadania: uzdrowić kalekę i wskrzesić Tabitę. Jeśli dwa wydarzenia, to kwatera fresku musi być większa od dwóch poprzednich. Przeszliśmy już na trzecią zamalowaną ścianę. Olbrzymie malowidło wybitnie podzielone na dwie sceny łączą przedziwnie i finezyjnie ubrani mężczyźni po samym środku. Wielkie cuda na pierwszym planie, ale na drugim zwyczajna codzienność, ale nie biblijna, być może florencka, na pewno miejska. W oknach wzruszające detale: koszyk, ubrania, pościel, klatka na ptaki a nawet uwiązana małpka.
Gdy wzrok wraca na pierwszy plan, czuję się zaskoczona zaglądaniem do domu Tabity. Przedziwne miejsce, takie z innej opowieści.
Kolejną sceną jest właśnie kuszenie, więc wracam na przeciwną ścianę i wiodę wzrokiem po dolnym pasie.
Zaczyna się sceną legendą "Odwiedzinami św Pawła u św. Piotra w więzieniu". Zaraz obok namalowano z wielkim rozmachem symultanicznie rozgrywające się wydarzenia: Wskrzeszenie syna namiestnika z Antiochii oraz św. Piotra nauczającego z katedry. Święty tak się zasłużył cudem uczynionym synowi Teofila, że mieszkańcy postanowili zbudować katedrę, czyli tron, z którego miał nauczać Piotr. Czy coś Wam przypomina ten układ? Mnie się od razu skojarzył z dotykanym przez miliony pielgrzymów i turystów brązowym posągiem pierwszego papieża w Bazylice Watykańskiej. Ponoć nawet na tym fresku Masaccio namalował siebie dotykającego św. Piotra, ale Lippi uznał to za niestosowne i przemalował układ ramienia.
Przechodzimy do dwóch mniejszych scen "Uzdrawiania cieniem" oraz " Rozdawania jałmużny". W pierwszej pojawiają się niezwykle realistycznie przedstawieni kalecy żebracy. Mam wrażenie, że idę florencką ulicą i napotykam tę scenę. To odczucie potęgują domy stojące przy ulicy, na pierwszym z nich charakterystyczne dla palazzi florenckich boniowanie a dalej pewien element architektury, o którym napiszę niebawem w odrębnym wpisie. Masaccio nie tylko obłaskawił umiejętność zindywidualizowanego portretowania, ale jakoby klatka po klatce, niczym w filmie, pokazał przebieg cudu. Pierwszy kaleki, na którego padł uzdrawiający cień stoi już z dziękczynnie złożonymi dłońmi, drugi podnosi się a trzeci to nawet chyba nie wie, co go za chwilę spotka.
Po prawej stronie ołtarza także florencka ulica, na której święci Piotr i Jan rozdają jałmużnę. Tak bardzo znałam już dużo wcześniej matkę trzymającą dziecko na ręku, że wobec fresku stanęłam i zapomniałam skąd ją znam. Męczę się od tego czasu i ani w ząb nie mogę sobie przypomnieć.
I oto czwarta duża kwatera po lewej "Ukrzyżowanie św. Piotra" a po prawej "Dysputa świętego z Szymonem" albo według innego przewodnika "Skazanie na śmierć przez cesarza Nerona". Zaskakująca ta rozbieżność w tytułach, w większości źródeł jednak przeważa dyskusja, a że przed Neronem... Fascynująca jest nie tylko obecność dwóch odległych od siebie wydarzeń w jednym malowidle, ale nawet obecność ubiorów z różnych epok. Święty ewidentnie przywdział szaty starożytne, ale dużo postaci jest w ubiorach renesansowych. I tym razem, tak jak w scenie powyżej jest coś, co zadziwiająco łączy te sceny ze sobą. Tam dwóch mężczyzn spacerujących po placu a tu w centrum kompozycji jest brama z sielskim toskańskim krajobrazem.
Ostatnim freskiem mieszczącym się w łuku wejściowym do kaplicy jest "Uwolnienie świętego Piotra z więzienia". Anioł wyprowadzający więźnia wpatruje się w niego bardzo uważnie. Piotr w tej sytuacji zdaje się mieć więcej do powiedzenia.
Po wielkiej uczcie trzeba odpocząć. Usiadłam na ławeczce przed kaplicą i patrzyłam sobie na nią z rozrzewnieniem. Spokojnie bez pospiechu cuda na wyciągnięcie ręki. No i w tym wszystkim zapomniałabym umieścić niefortunnego obrazu w samym ołtarzu kaplicowym. Niefortunnego, bo nie daje rady konkurować ze ścianami pokrytymi freskami. Przyglądałam się zwiedzającym, niektórzy profesjonalnie nawet w lornetki się zaopatrzyli, ale może one zbyt mocno powiększały i ten świetny obraz nie miał szans na ich spojrzenie. Nikt też nie zadzierał głowy do góry, by zobaczyć misterny iluzjonizm wyłaniający się z sufitu.
Starłam się jak mogłam zdążyć do tej niedzieli z całą wyprawą, ale nie udało się. Na parę dni musi wystarczyć tylko to.
c.d.n.
Nie :(udało mi się dostać do słynnej kaplicy Santa Maria del Carmine więc cieszy mi się gęba z powodu Twojej fascynującej opowieści no i czekam na opowiadanie o Santo Spirito w którym miałm przyjemność być :)
OdpowiedzUsuńZ wielką chęcią i zainteresowaniem Cię czytam Małgosiu. Chciałabym kiedys odwiedzić te piękne miejsca.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko:)
Świetną wycieczkę odbyłaś za 3 lata!!! (widziałaś datę?).
OdpowiedzUsuńCieszę się z takich opowieści, pokazują laikowi, na co patrzeć. Nie byłam w środku, mam na dzieję, że kiedyś mi sie to uda - dzięki za przewodnictwo.
Codo, cuda. Dziękuję za wycieczkę, do miejsca którego nie mogłam zobaczyć.
OdpowiedzUsuńTy, to masz życie! Takie cuda oglądać na "żywo"!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Joanna z północy
Kolejna uczta dla oczu! No i ten opis - dzięki temu mogę oglądać to wszystko z większym zrozumieniem i radością!!
OdpowiedzUsuńDzięki!
Gdynianka
Witam,
OdpowiedzUsuńa teraz już nie ma filmu przy zwiedzaniu kaplicy w Santa Maria del Carmine? Muszę powiedzieć, że mimo kiepskiego nastawienia co do oglądnia dodatkowo filmu zrobił na mnie duże wrażenie, był bardzo sugestywny a i nieźle przygotował na późniejsze oglądanie już na żywo samych malowideł, pozdrawiam,
m
Pieknie opisalas kaplice i freski!
OdpowiedzUsuńW wielu miejskach one wlasnie dominuja obok innych dziel, ze czlowiek nie wie na co patrzec, co wartosciowsze, obrazy? rzezby? freski??
Wzrok wedruje wiec na prawo, lewo, nie zastanawiajac sie nad mimi glebiej, a chyba warto sie blizej przyjrzec niektorym i zastanowic co przedsztawiaja, jednak bez przygotowania jest to niezwykle trudne.
Zupełnie zgadzam się z Wildrose. Oglądamy i chłoniemy całokształt. Teraz możemy zatrzymać się na każdej z przedstawionych scen. Pewnie będę tu wracać.
OdpowiedzUsuńKapitalny ten blog :D. Pozdrawiam i bede tutaj wracac!
OdpowiedzUsuń