Drugiego listopada, poza grobem Igora Mitoraja, chciałam pomodlić się w jeszcze innym miejscu, które obficie spłynęło krwią najniewinniejszych. Pierwszy raz usłyszałam o Sant'Anna in Stazzema w 2007 roku, przy okazji kręcenia filmu przez Spike'a Lee pt. "Cud w Sant'Anna". Z tamtą znajomością włoskiego nie rozumiałam, w czym rzecz, skąd wzburzenie, gdy w 2008 roku film wszedł na ekrany. Ani nie mogłam obejrzeć filmu ze zrozumieniem, ani poszukać wiadomości o samej wiosce.
Pamięć odkurzyła książka "Ukryta Toskania" (skądinąd strasznie nierówno napisana, szkoda tu poświęcać więcej czasu na jej recenzję).
Sant'Anna to mała osada, wysoko w górach nad Pietrasantą. Właściwie nie tworzy zwartej zabudowy, jest systemem grup budynków rozsianych po górach.
Niby tylko 11 kilometrów, a jedzie się tam pół godziny. Droga jest niezwykle urocza i widokowa, prowadzi przez gaje oliwne usłane siatkami na zbiór oliwek.
Wszystko w oprawie jesiennej, barwnej.
W czasie wojny do Sant'Anna wiodły tylko mulattiery, czyli ścieżki, którymi przeprowadzono muła, osła, można było iść nimi pieszo. Obecnie głównym traktem jest asfaltowa droga, z której zapewne korzystają i piesi, bo co pewien czas zdarza się ławeczka.
Dojeżdżamy na duży plac, w pobliżu małego cmentarza. Zajrzałam, ale tam nie ma śladów tragedii, która rozegrała się tu 71 lat temu.
Kawałek od cmentarza stoi budynek, dziwnie współczesny, pomyliłam go z innym, do którego potem dotrzemy. Ten to jakiś ośrodek, rodzaj muzeum, miejsce działań na rzecz pokoju i upamiętnienia ruchu oporu. Wszystko zamknięte na cztery spusty, bałagan na tyłach, nigdzie śladu po mieszkańcach Sant' Anna.
Wracamy na plac, gdzie dostrzegam na kapliczce tablicę informującą, że plac nosi imię najmłodszej zabitej wtedy osoby.
Wtedy? Zabitej?
Wyobraźcie sobie 12 sierpnia, zapewne upalny.
Stromą i wąską ścieżką (nie wygodną drogą asfaltową, którą jechaliśmy) wczesnym rankiem do Sant'Anny wspinają się Niemcy prowadzeni przez włoskich faszystów. Sami by tam nie trafii, a jeśli już, nie znaliby wszystkich ścieżek, które mogłyby stanowić drogę ucieczki. Niemcy później twierdzili, że chcieli zlikwidować partyzantów, ale nie mogli zastać ich w wiosce, bo to nie był teren ich działań. Sant'Annę i okolice nazywano nawet białą strefą, czyli taką, w której spokojnie mogła znaleźć schronienie cywilna ludność. I tak było, na miejscu znajdowało się wiele osób pochodzących nawet z bardzo odległych miasteczek. Niemcy i przebrani za nich włoscy faszyści prowadzą ze sobą cywilów, głównie matki z dziećmi i starców, gromadzą ich na placu przed niewielkim kościołem pod wezwaniem właśnie Świętej Anny - epicentrum wydarzeń tego dnia. Ludzie myślą, że to raczej zwykła łapanka, że będą brać kogoś do prac nad wzmacnianiem linii frontu.
Okazuje się, że niby chodzi o ujawnienie miejsca pobytu ruchu oporu. Świadkowie, którzy przeżyli masakrę, twierdzą, że od początku intencją oprawców było zabicie ludzi, bez względu na to, czy ujawniliby miejsce pobytu partyzantów, czy nie.
Przed placem jest też ksiądz, Innocento Lazzeri, znalazł się w Sant'Anna (filii swojej parafii), by schronić się w niej z parafianami z wioski poniżej.
12 sierpnia błaga Niemców, by zabili jego, a nie wszystkich niewinnych zgromadzonych na placu. Ludzie orientują się, że czeka ich śmierć, jeszcze krzyczą, proszą o łaskę dla dzieci, potem za namową księdza cichną, klekają i modlą się. Ten moment bardzo zapamiętał jeden z oprawców, wzruszył się wspominając go podczas procesu w 2004 roku! Miał czelność.
Ksiądz, oczywiście, ginie, ale już zaraz po tym, a może i równocześnie z jego śmiercią, SSmani otwierają ogień w kierunku około 130 osób. Strzały z karabinu maszynowego szybko powalają grupę na ziemię, ale to nie wystarcza. Z kościoła wynoszą ławki, z domostw przynoszą materace i podpalają ciała miotaczami ognia. Ponoć niektóre ofiary jeszcze żyły, gdy to następuje. A na koniec urządzają sobie w tym miejscu imprezę przy muzyce.
Ze względu na spalenie ciał, trudno dojść, ile osób zginęło w tej masakrze. Mówi się o liczbie 130 osób. Dodajcie do tego jeszcze około 320 osób zabitych w rozsianych wokoło domostwach, dlatego mówiąc o rzezi w Sant'Anna wymienia się 560 ofiar.
I teraz powoli dochodzę do tytułu, a potem jeszcze skojarzeń z paryską masakrą.
Jeśli dobrze się przyjrzeć różnym pamiątkowym tablicom, to nie pojawia się w nich określenie oprawców jako Niemców, bywa nawet, że i nie ma nazistów jako winowajców, najmłodszą ofiarę zabrała "wojna".
Już 10 lat po tej straszliwej historii Anglicy określili przywódców kierujących akcjami likwidacji ludności cywilnej, że to byli owszem ich wrogowie, że walczyli po dwóch stronach frontu, ale że to byli świetni, dobrze wyszkoleni żołnierze i nie mogli się dopuścić takich czynów.
Nikt z uczestników wydarzeń (po stronie niemieckiej i włoskich faszystów) nie przeszedł przez bramy więzienia. Wyrok skazujący zapadł po ponad 60 latach, gdy wszyscy mieli już ponad 80 lat i byli raczej budzącymi litość staruszkami.
Do procesu w ogóle doszło, bo w 1994 w jakimś zakurzonym zakątku rzymskiej prefektury odkryto szafę pełną nazwisk niemieckich prześladowców, z dokładną rozpiską poszczególnych miejsc rzezi ludności cywilnej. Mebel ten nazwano "szafą wstydu", bo niewygodna niektórym stała tak kilkadziesiąt lat.
Ale w interesie tych osób nie było dojście do prawdy, bo przecież z kolei Niemcy mieli zapewne nazwiska Włochów stojących podczas wojny po złej stronie, kolaborujących z Niemcami, walczących w ich mundurach.
Tragedią Sant'Anny jest nie tylko rzeź ludności cywilnej, ale i wciągnięcie jej w politykę.
Na miejscu wybudowano Muzeum Historii Ruchu Oporu. A ja się pytam, gdzie byli wtedy partyzanci? Na pewno nie wśród ofiar. I to im się poświęca muzeum, w którym są też i pamiątki po rzezi? Jednak uważam, że to mocno niestosowne.
Nawet reakcje ludzi na film Spike Lee skupiły się głównie na przedstawieniu w złym świetle ruchu oporu. Pomijając, że więcej w tym filmie jest o rasistowskiej segregacji w amerykańskim wojsku (co mia piernik do wiatraka?), to już o Sant'Anna in Stazzema jest w nim najmniej. Reżyser butnie odpowiadał na zarzuty, że wszak to jego prawo, licencia poetica. Nie rozumiał, że powinien, rozmawiać z ocalałymi świadkami, że nie uznaje wyroku Włoskiego Sądu oznajmiającego, że cała wina leży po stronie Niemców (Choć tego nie jestem pewna, czy nie nazwano ich tylko nazistami), że skalał pamięć ofiar.
Trafiliśmy do Sant'Anna na kilka chwil przed Mszą św. ku pamięci ofiar.
Mogliśmy zajrzeć do wnętrza, dzięki czemu zobaczyłam, że poruszająca tablica jest już głębiej w prezbiterium, kiedyś była w nawie. Sama nie wiedziałam, czy mogę tam wejść, ale akurat kręcił się jakiś organizator uroczystości i mi pozwolił. Tablica jest niezwykłym dowodem pamięci pewnej kobiety Leopoldy Bartolucci, to dzięki niej zachowały się wizerunki wielu ofiar poniżej 16 roku życia, zabitych tego dnia (i pod kościołem i w okolicy). Uderzające jest też umieszczenie na niej zdjęć kobiet w ciąży z podaniem, w którym były miesiącu.
Przyznam, że wszystko razem wywarło na mnie bardzo smutne wrażenie, takie wydzieranie na siłę przynależnej pamięci i szacunku dla ofiar. Zniszczone różne tablice, brak tej najważniejszej, ze spisem nazwisk, bo wiatr ją przewrócił w marcu i dotąd nie wróciła na miejsce.
Pewien gest pracownicy muzeum dotknął mnie do żywego, jakbym była kimś z rodziny poległych. Otóż, gdy już ludzie (troszkę staruszków i przedstawicieli władzy, żadnej szkoły, żadnej młodzieży) zaczęli wchodzić do kościoła, ona odwróciła się i poszła do muzeum. Jej plecy były bardzo bolesne. Przecież to nie o jej wyznanie chodzi, albo o niewyznanie, lecz o szacunek, o godność należną osobom, o których zapewne opowiada z rzadka pojawiającym się tam turystom.
Osoby udające się na liturgię szły przez plac, który kiedyś tak bardzo przesiąknął cierpieniem i śmiercią.
Nie wiedząc, jak wygląda miejsce samego pochówku, myślałam, że kupię przy cmentarzu jakiś kwiat, znicz. Nic z tego.
Do ossarium z pomnikiem można dojść pieszo (spora wyprawa), albo autem (trzeba wtedy z głównego placu przy wjeździe do Sant'Anna kierować się w prawo, a potem zawsze w lewo, bardzo wąską asfaltową drogą, przekroczyć bramę i jechać dalej, aż dotrze się do dość szerokiego parkingu.
I tam, zupełnie odcięci od świata leżą Ci, o których usiłuje się zapomnieć.
Na koniec tego smutnego artykułu powiem, dlaczego skojarzyłam go z tragicznym piątkiem w Paryżu.
Obawiam się, że polityka zagmatwa każdą śmierć, że drobne i wielkie niedomówienia, nienazywanie rzeczy po imieniu, sprowadzą na nas jeszcze większe nieszczęście, niż zapomnienie. Nie będzie komu zapomnieć. Nikt też nie poniesie kary. Nie chcę tu się wielce rozpisywać na temat postawy i polityków i mediów, ja się jej po prostu boję.
R.I.P.
Im dalej mój wzrok przesuwał się wzdłuz linijek tekstu,tym bardziej robiło mi się smutno. R.I.P
OdpowiedzUsuńTo dobrze, bo to słuszna reakcja.
UsuńPiękny, wzruszający i smutny wpis. I Twoja refleksja na zakończenie o nienazywaniu rzeczy po imieniu boleśnie prawdziwa. Ściskam
OdpowiedzUsuńTak, bo słowa tak dużo potrafią, także boleśnie.
UsuńSmutna historia...
OdpowiedzUsuńBardzo.
Usuńaż niemożliwe, że coś podobnego w sensie tego traktowania miejsca zbrodni jest we Włoszech :((( smutek i żal ....
OdpowiedzUsuńCo do Paryża uważam tak samo Pani Małgosiu ... też jestem pełna obaw ...
Widać są takie miejsca, z którymi ludziom niewygodnie, by je pamiętać.
UsuńBardzo, bardzo smutne. Szokujące, że nawet po takiej tragicznej śmierci ofiarom nie oddaje się "sprawiedliwości". Że polityka zwycięża nad zwykłą ludzką przyzwoitością... I faktycznie nic się chyba w tym temacie nie zmienia:(
OdpowiedzUsuńTrudno ciągle mieć nadzieję, że są uczciwi politycy.
Usuńtakich "szaf wstydu" jest pełno a ile jeszcze nie odkrytych... O takich sprawach trzeba mówić, pisać i trzeba szukać prawdy, sprawiedliwości - choć o tę drugą niestety coraz trudniej. Ja też boję się o los Europy, wolności dzięki której możemy poznawać różne miejsca - także te, o których piszesz. Wczoraj oglądałam wypowiedź człowieka, który analizuje rozwój państwa islamskiego i przeraziła mnie mapa, którą przedstawił, a na której widniała planowana strefa wpływów - mówiąc wprost strefa zawładnięcia. Mam nadzieję, że nie dożyję takich czasów, bo coraz bardziej boli, że pamięć o wojnach, ich okrucieństwach tak łatwo zanika, a ludzkie życie dla pewnych osób nie ma w ogóle znaczenia.
OdpowiedzUsuńWiesz, czasami strasznie się boję, co my zostawiamy następnym pokoleniom? A może już i sami tego doświadczymy, a nawet doświadczamy?
Usuń2 lata temu byliśmy w Civitella in Val di Chiana. Od razu po wejściu na główną piazza zobaczyliśmy duże tablice upamiętniające tragedię z 29 czerwca 1944 r., kiedy to oddziały niemieckie w Civitella i dwóch sąsiednich miejscowościach rozstrzelały bezbronnych ludzi w ich domach i zgromadzonych w kościele na świątecznej Mszy św. Miejscowy ksiądz zostałby oszczędzony, ale postanowił podzielić los swoich parafian. Imieniem tych męczenników została nazwana główna ulica w mieście, przy której jest też Sala della Memoria z podobnymi co w S.Anna pamiątkami, a plac przed kościołem to Piazza Don Alcide Lazzeri, zamordowanego księdza. Czyli - można pamiętać i opowiadać o masakrze nawet wszystkim turystom, którzy zwiedzają Toskanię.
OdpowiedzUsuńZa to wyczytałam w internecie, że dowodzący tym ludobójstwem generał Schmalz został w maju 1945 złapany przez Amerykanów i przekazany włoskim władzom - po czym trybunał wojskowy w Rzymie (w 1950 r.) go UNIEWINNIŁ!!! Kolejna "szafa"? Annamaria
Wiesz, tu niby też są pamiątki, ale pewnie położenie kładzie się cieniem na pamięci. Jednak Civitella jest dużo bliżej cywilizacji.
UsuńPrzerażają mnie takie historie. Zabijanie bezbronnych, a później spokojne życie oprawców do śmierci w spokoju i samozadowoleniu... Jednak jeszcze bardziej przeraża mnie poprawność polityczna Europy i dostosowywanie wielowiekowej tradycji do żądań mniejszościowych grup w imię źle pojmowanej tolerancji... ehh brak słów...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Takie poczucie bezsilności, nieprawdaż?
UsuńKochana Malgosiu, melduje sie. Odbylam nastepna podroz i jak zwykle zlapalam przeziebienie. Cos o tym wiesz.
OdpowiedzUsuńOpisalas przerazajaca historie. Nie da sie ukryc, ze w tych sprawach panowala moda "zamiatania pod dywan". Duzo szczegolow oraz malo chwalebnych historii z cyklu "samo zycie" znajdziesz w ciekawej ksiazce Olivera Schrom'a i Andrea Ropke, pt. Cicha pomoc dla nazistow, tajna dzialalnosc bylych SS-manow i Neonazistow".
Historia Antona Mallotha, brutalnego nadzorcy z Theresienstadt - szokujaca. Nie mowiac juz o organizacji SS Stille Hilfe.. To wszystko daje duzo do myslenia dlaczego tak latwo wyrosly ruchy ekstremistyczne.. Przyklady dalismy MY.
Dziekuje Ci, ze o tym napisalas.
Anonim B
Jesteś! Dużo o Tobie myślałam i w tym miejscu. Książką mnie zainteresowałaś. Poszukam.
OdpowiedzUsuńDobrze to opisałaś, Małgosiu. Książkę mam, czytałam, rzeczywiście nierówna - ale gdyby nie ona, nie dowiedziałabym się o tym miejscu w ogóle. Ta szafa, ta ułomna pamięć to wstyd dla Włochów - nie Spike Lee powinien nakręcić film o ich tragedii. Kiedy czytam takie opowieści, mam wrażenie, że to diabeł hulał, czyste zło, a fakt, że zawsze zostanie świadek, papier, zapomniana szafa lub skrzynka wypływa na światło dzienne - że to palec Boży nie pozwala, by w wiecznej walce dobra ze złe, zwyciężyło to ostatnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, A.