niedziela, 1 listopada 2015

ZATRZYMANY ŚWIAT

Niedawno zwiedziłam (wraz z Città Nascosta) sekcję botaniczno-archiwalną Muzeum Historii Naturalnej. Nie patrzcie na papiery przy bramie, pewnie akurat był dzień wywożenia makulatury.

To był opowiedziany przez z pasją świat, który oparł się komputeryzacji i ciągle, mimo zatrzymania w czasie, funkcjonuje.
Czy robiliście kiedykolwiek zielnik? Ja byłam w matematyczno-fizycznej klasie, więc nie miałam rozszerzonej biologii, ale moja siostra i owszem. Pamiętam więc te zwożone rośliny z wakacji, niemałym poświęceniem zdobyte, wysuszone i opisane, potem uporządkowane w formie albumu. Wiekopomne dzieło!
Siostrzyczko, co się z nim stało?
Florencki instytut ma kolekcję budzącą zachwyt wszystkich botaników. Dla zwykłego zjadacza chleba to zbiór ususzonych, mało atrakcyjnych roślin, ale naukowcy z całego świata są w stałym kontakcie z florenckimi botanikami. Opisane karty można wypożyczać, wysyła się je w specjalnych opakowaniach. Taka trochę inna biblioteka.

Może się okazać, że wypożyczona roślina wraca jakoby nie ta sama. Książkę powinnismy oddać w stanie niezmienionym, zwłaszcza nie mamy wpływu na jej  tytuł i treść. W przypadku kart zielnika zdarza się, że jakiś botanik odsyła je wraz z propozycją korekty, precyzyjnieszej, a wręcz odmiennej systematyzacji.
To są największe zbiory tego rodzaju we Włoszech, wśród nich są podkolekcje rzadkości wielkiej, na światowym poziomie, historyczne, do wglądu jedynie na miejscu, począwszy od zielnika Cesalpino z XVI wieku, poprzez zbiory Philipa Barkera Webba (XVIII/XIXw.), czy Odoardo Beccariego (XIX/XXw.).
Dzięki zielnikom można zobaczyć niektóre rośliny, które już wyginęły. Bada się też porównawczo skład roślin obecnie rosnących w danym miejscu, by dowiedzieć się, jak zanieczyszczenia atmosferyczne wpłynęły na kondycję lokalnej flory.
Skąd w ogóle takie miejsce we Florencji?
Musimy sięgnąć do XVIII i władcy Toskanii Piotra Leopolda II Habsburga Lotaryńskiego.  Zaraz po objęciu toskańskiego tronu, w 1765 roku, ufundował Muzeum Historii Naturalnej, którego główna siedziba (La Specola) znajduje się na Via Romana, kawałek za Palazzo Pitti. W skład muzeum wchodzą różne sekcje, m.in. zoologia, paleontologia, geologia, mineralogia, antropologia, no, i botanika.
Tak jak niektóre części muzeum, zwłaszcza La Specola są zwyczajnie dostępne, tak do pomieszczeń botanicznych (położonych przy Via Giorgio La Pira) można wejść za uprzednią rezerwacją, gdyż odbywa się tu zwyczajna działalność naukowa i miejsce nie jest przystosowane do zwiedzania.
Mnie się bardzo spodobała ta atmosfera laboratorium, pewien nieporządek, pozostawione na wierzchu akurat badane obiekty, częściowo założone nowe karty.

Tak, tak. Zielnik jest ciągle funkcjonującą formą pomocy naukowej, której nie zastąpi żaden komputer. Do Florencji docierają więc nowe rośliny. Ostatnio przysłano ponad 100 odmian orchidei, które przed skatalogowaniem zostają poddane kwarantannie w ... zamrażarce. Podobnie traktuje się karty wracające ze świata. Powód? Robactwo, wszędobylskie, niszczycielskie, niebezpieczne dla tak kruchych i cennych zbiorów. Nasza oprowadzająca mówiła, że dawniej część zbiorów niemal się ruszała. Wytruto je strasznymi truciznami, co niestety, spowodowało, że nie da się już odtworzyć rośliny na podstawie zachowanych nasion.
Zawsze darzę sentymentem meble laboratoryjne, pełne słoiczków, próbek drewna, duże stoły i lady. Właściwie niewiele się zmieniło od czasu dawnej fotografii, brakuje głównie ruchomych mebli oraz starej balustrady.

Nawet obrazy ciągle wiszą nad półkami, tylko tragiczne oświetlenie nie pozwala w pełni docenić maestrii realistycznego malarstwa botanicznego.

Część obrazów powstała, bagatela!, za czasów Cosimo III Medyceusza (XVII w.), a ich autorem jest nadworny malarz Bartolomeo Bimbi, znany jako twórca olbrzymich dzieł wiszących w medycejskiej willi w Poggio a Caianao. Pisałam kiedyś o nich w artykule o willi.
Na życzenie Leopolda w sekcji botanicznej zawieszono pomniejszone kopie tych niezwykłych przeglądów botanicznych. Ciekawostką może być fakt, że z ponad stu odmian gruszek uprawianych za Cosimo III do naszych czasów przetrwało absolutnie niewiele. Żal! Wyobrażacie sobie mieć szalony wybór gruszek do takiego choćby pecorino?
Wśród mniejszych kolekcji może kogoś zainteresować zbiór kapleuszy z włókien roślinnych czy wachlarzy, owoców z wosku. Ot! Ciekawostki.

Głównym motywem, dla jakiego zorganizowano zwiedzanie była jeszcze jedna kolekcja nad kolekcje, mój osobisty rarytas.
Świat nie wynalazł jeszcze fotografii, o komputerze i animacjach 3D nawet Leonardo nie pomyślał. Ludzie już dużo podróżują, odkryli nowe światy, nowe rośliny. Jak o nich opowiedzieć? Nawet najlepszy akwarelista pozostanie w dwuwymiarze. I tu w sukurs przychodzi zamierająca właśnie tradycja wotów. Pamiętacie te z Poggibonsi? Są papierowe i, o ironio losu, dzięki temu przetrwały.
We Florencji na Via dei Servi działało mnóstwo warsztatów, hmm, jak je nazwać? Nie były to stricte warsztaty świecarskie, to były miejsca, gdzie wytwarzano przedmioty z pszczelego wosku, a rzemieślnika tym się zajmującego nazywano ceraiolo (od cera - wosk). Ów ceraiolo produkował także świece. W mieście było bardzo popularne składanie wotów dziękczynno-przebłagalnych robionych z wosku. Tak więc wszelkie nogi, głowy, tułowia, ręce, uzdrowione, bądź z prośbą o ich uzdrowienie, wędrowały do florenckich kościołów. Wieszano je często pod sufitem, zwłaszcza w pobliskiej Bazylice Santissima Annunziata, w chiostro zwanym wotywnym. Moja wyobraźnia galopuje, gdy pomyślę o gorącym lecie i zlatującej na moją nogę realistycznie wyrzeźbionej w wosku ręce. Już nie wspomnę o zagrożeniu pożarowym.
W 1785 roku książę Piotr Leopold kazał usunąć wota z krużganku, czy z poczucia zagrożenia woskowymi wotami, czy z motywów religijnych (był jansenistą, więc z rozbuchaną religijnością i sztuką XVIII wieku nie było mu po drodze) - nie wiem.
Wosk miał swoje wielkie zastosowanie (i dotąd ma) w rzeźbie, służył jako surowiec, w którym wykonywano trójwymiarowe portrety, słynne były pełnopostaciowe figury kondotierów, łącznie z końmi. Wosku używano też do przygotowania formy odlewniczej.
Dlaczego o tym piszę?
Bo wielką gratką dla osoby wytwarzającej świece, także te naśladujące rzeczywistość, było zobaczenie woskowych modeli roślin.
Stałam z oczami wślepionymi w gabloty, patrzyłam, wpatrywałam się i, gdyby nie własne doświadczenie z parafiną, nie uwierzyłabym, że to wosk.

Pytałam się, poniekąd ze zrozumieniem, o pigmenty, o temperatury przechowywania, o wpływ światła, gdy wyjaśniłam przyczynę swojej ciekawości, oprowadzająca Chiara Nepi zaczęła mówić tylko do mnie. Badania wykazały, że do usztywniania pewnych części użyto metalowych drucików żelaznych i srebrnych, w płatkach czasami wspomagano się jedwabiem maczanym w wosku. Do modelów kaktusowatych używano prawdziwych kolców. Ciągle tylko nie wiem, jak bielili wosk, bo przecież pszczeli ma żółte zabarwienie. Skład chemiczny nie jest do końca rozpoznany. A musi w tym coś być, bo modele nie cierpią na upały, gorzej z niskimi temperaturami, które powodują kruszenie i pękanie płaszczyzn.
Wszystkie rośliny są w estetycznych doniczkach wykonanych przez bardzo uznany zakład produkujący wyroby z porcelany Ginori di Doccia. Doniczki same w sobie są bardzo cenne, a do tego  dodajcie bycie świadkami historii botaniki, gdyż na etykietach wypalono napisy z systematyki wzorującej się na Lineuszu, a było to tylko 20 lat po ogłoszeniu przez szwedzkiego przyrodnika systemu klasyfikacji roślin. Najgorszy los spotkał małe muszelki (także porcelanowe), większość z nich nie dotrwała do naszych czasów. Kładziono je obok rośliny i umieszczano na nich kwiat w przekroju.
Większość sportretowanych roślin pod koniec XVIII wieku była dla Włochów egzotyczna. Gdy Chiara Nepi opowiadała o tym kiedyś autralijskim gościom, ci się świetnie ubawili, bo zobaczyli roslinę będącą u nich niechcianym chwastem.
Ostatnio wystawę wizytował dyrektor francuskiego muzeum historii naturalnej, który przyznał, że ich  woskowe rośliny mogą się schować przy finezji i maestrii tych florenckich.
Nie wiem, nie widziałam, ale bez porównania mogę stwierdzić, że to już nie było zwykłe rzemiosło.
Jest jeszcze jeden aspekt tych zbiorów, ich przeważająca część stoi zakurzona. A że wosk jest tłusty,  nie tak łatwo wyczyścić obiekt. Mycie woskowej rośliny to mrówcza praca, wykonywana pewną ręką, by nie uszkodzić cennych eksponatów. Zobaczcie, ile jeszcze jest przed konserwatorami.

Po tej wizycie powinnam wykasować część zdjęć z moimi świecami :)
Na pocieszenie wszystki, którzy chcieliby zobaczyć ten zbiór na własne oczy, powiem, że w planach jest przeniesienie roślinnych modeli do "La Specola" na Via Romana, tam gdzie są modele anatomiczne. Tych jeszcze nie widziałam.

8 komentarzy:

  1. Niesamowita wycieczka. Zielnik robiłam w szkole średniej - u nas chyba wszystkie profile robiły zielniki. Mój musiałam po pewnym czasie spalić, bo zaczął być żywy...
    Rośliny z wosku zwalają z nóg - w życiu bym nie zgadła, że to nie są naturalne kwiaty!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A moja siostra odpisała mi, że nadal ma tamten zielnik. Jestem w szoku.

      Usuń
  2. Malgosiu,dzieki za tak mily moim zainteresowaniom temat,roslinki zbieram do dzis ,susze i robie z nich laurki dla znajomych na okolicznosciowe uroczystosci,musze sie pochwalic iz jestem doceniana,kazdy kto otrzyma takowa bardzo sie cieszy i dlugo jest wdzieczny,
    A te slicznosci,ktore nam udostepnilas tzn zielnik z wosku to mnie oczarowalo,przepiekne okazy, jakby co...to moge sie najac do czyszczenia !!!!/zarcik/pozdrawiam irena z Poznania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, no, musiałam trafić w jakieś botaniczne zainteresowania :) he, he, ja bym się czyszczenia za żadne pieniądze nie podjęła, chyba bym na zawał zeszła wcześniej.

      Usuń
  3. Małgosiu także robiłam zielnik. Jeszcze może gdzieś leży. Rośliny z wosku powalają!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto, jeśli nie Ty, miał mieć z zielnikiem do czynienia? :)

      Usuń