Jakaś dzielna para walczyła z sennością i deszczem próbując zachować te chwile w pamięci aparatu fotograficznego.
Mimo tak niedogodnych warunków wypatrzyłam coś nowego:
Po pierwsze wspaniałe sylwetki zdobiące baptysterium
Koniecznie muszę kiedyś im się przyjrzeć dokładniej. Nawet ta chwila pomiędzy kroplami deszczu wystarczyła, by dostrzec delikatne pochylenia postaci, lekko skrzywione głowy, nieznaczne obroty tułowia.
A po drugie nad wejściem do kas biletowych bardzo ciekawy zegar, który rozszyfrowując skróty dopiero w domu odczytałam jako różę wiatrów. Choć trochę dziwną bo odwróconą.W barze skusiłam się nawet na cappucino, więc Krzysztof poszedł za ciosem i dzisiaj z rana zaserwował mi macchiato, wypiłam ze smakiem - jakieś zmiany na wiosnę, czy co?
Ale wróćmy do Pizy a raczej do szpitala. Choć nie wiem, czy jest o czym pisać? Takie samo poczucie bezduszności, pacjent pozostawiony sam sobie, nie wiadomo o co chodzi, opóźnienie "jedyne" dwie godziny, nagle każą przejść pod inny gabinet. Dobrze chociaż, że lekarka była przesympatyczna. Mam nadzieję, że też kompetentna. Uspokoiła mnie diagnozą, ale kazała pozostać pod kontrolą. Następne wyniki krwi mogę dostarczyć mailem. Fajowo, co? Choć akurat do Pizy to ja mogę dostarczać wyniki osobiście, byle nie padało i zrobiło się cieplej.
A jest nadzieja na wiosnę. Piza jest położona blisko morza, więc ma jeszcze łagodniejszy klimat, dzięki czemu widziałam w niej kwitnącą magnolię i akację srebrzystą, zwaną mimozą. Musicie jednak uwierzyć na słowo. Zdjęć brak, bo baterie ...
O wiośnie nie świadczą za to inne, mimo że piękne, kwiaty kamelii. Nasza w ty roku zaczęła się stroić już w grudniu, mrozy wybiły jej to z głowy i dopiero teraz pąki nieśmiało zaczynają się rozchylać. Na konsolce postawiłam wazon z czerwonymi kwiatami kamelii (wiem, wyszły różowe), gdyż trzeba było schować kwiaty z kościoła, bo w Wielkim Poście tylko na "różową" niedzielę pojawią się w świątyni.
Ach! Zapomniałam, że miałam podać przepis na dżem pomarańczowy. Właściwie to dokładnego nie podam, bo na oko robiłam. Skórki obrać i oddzielić samiuśką pomarańczową część. Chyba, że ktoś lubi gorycz powodowaną przez białą część. Dodać cytryny, którym także trzeba odkroić białą część od skórki, a miąższ pokroić w kawałki. Do tego cukier. Ok. 400 g na 1 kg owoców, ale lepiej dać mniej i spróbować w trakcie produkcji, ewentualnie dosładzając. Wszystko zagęszczać w garnku, aż skórki zmiękną. Ja ułatwiłam sobie życie i zrobiłam trzy rudny maszyną do pieczenia chleba, na funkcji "dżem". Gorący dżem włożyłam do słoiczków, zakręcone postawiłam do góry nogami i przykryłam ręcznikiem, czekając do zupełnego wystygnięcia. Ponieważ w Polsce na pewno trudniej dostać niepryskane cytrusy, proponuję moczyć same skórki przez np. trzy dni, codziennie zmieniając wodę.
No i jeszcze wyjaśnię, że schab z poprzedniego wpisu był obłożony świeżym laurem i rozmarynem.
fajny taki opustoszały Plac Cudów,nawet w deszczu.Zdrówka życzę!Iwonka
OdpowiedzUsuńŚliczne deszczowe zdjęcia. :)))
OdpowiedzUsuńDżem pomarańczowy, ach jakże ja bym go chętnie zjadła ze świeżą bułeczką:))
Zdrowka Małgosiu! Ściskam:**
Zdrowia i pogody ducha. Piza w deszczu też ładna. Ostatnio wypatrzyłam kilka przepisów na pomarańczowy dżemik, może spróbuję bez skórek? to by był inny smak / dam ociupinkę/ bo w Polsce to na pewno pryskane, a cukier brązowy? Świetny taki pusty Plac Cudów ... . Dziękuję za wycieczkę
OdpowiedzUsuńŻyczę zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia!!!!
OdpowiedzUsuńA ja przepadam za takim cichym zwiedzaniem bez całego tego hałaśliwego, turystycznego zamieszania. Dużo zdrowia.
OdpowiedzUsuńJa zdecydowanie bardziej, niż dżemiku, zazdroszczę Ci kamelii i mimozy - wiosny!!!
OdpowiedzUsuńPiza jak widze o kazdej porze roku jest efektowna a teraz przynajmniej tloku nie ma, bo my w sierpniu na wieze nie weszlismy z powodu dluuugasnej kolejki...
OdpowiedzUsuńA ciekawe jak Twoje wyniki?
Nad Toskanią nawet deszczowe chmury wyglądają pięknie i ta zieleń trawy...
OdpowiedzUsuńSkoro deszcz przyspiesza powstawanie książki- to niech pada:)
Pozdrawiam gorąco
Dorota
Zazdroszczę tych pierwszych oznak wisny. Czekam na nią niecierpliwie. Takie zielone trawniki mi się marzą, a u nas tylko bury topniejacy śnieg.
OdpowiedzUsuńRówniez zycze zdrówka, bo ono jest najwaznejszei najcenniejsze.
OdpowiedzUsuńJa dzis rowniez zwiedzalam :) Pojechalimy dzis na szlak Wicklow i do Glandalough....cudwny zapach trawy i swiezego powietrza. Jednak powrot do zatloczonego Dublina, pelnego halasliwych ludzi biegajacych z wielkimi siatkam,i skutecznie wytacil mnie z blogiego nastroju. Nie ma to jak urok niespiesnego, spokojnego spacerowania i podziwiana :)
Pozrawiam serdecznie, wciaz jeszcze z Zielonej Wyspy.
Czekamy niecierpliwie na wiosnę a tu jeszcze luty i znowu przymrozek. Śniegowe błocko w nocy zamarzło i ciężko chodzić. Marzy się zielona trawa, błękitne niebo i grzejące słoneczko. Dobrze, że to już bliżej niż dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Trzymaj się Małgoś zdrowo
Piękna Piza w każdą pogodę i więcej można zobaczyć ,gdy nie ma tłumów..
OdpowiedzUsuńKapitalny ten dżemik pomarańczowy!Wygląda bardzo smakowicie! Szkoda ,że nie powinnam takich łakoci jeść:(
A co dotyczy lekarzy i tzw organizacji słuzby zdrowia -to nic nowego pod słońcem...
W Trójmieście jednak okazało się że najlepiej leczyć się w Sopocie - niedawno doznałam pozytywnego szoku ,gdy na pytanie jak długo muszę czekać na wizytę u chirurga, odpowiedziano mi - zwyczajnie ,pani przyjdzie,zarejestruje się i lekarz przyjmie! :))
Małgosiu! życzę dużo zdrowia i takich samych możliwości wizyt u lekarzy :)))
Gdynianka
zaniedbuje nas pani ;)
OdpowiedzUsuń