Kilka miesięcy temu zakupiłam wraz z Krzysztofem obiad w enotece I Lecci w Montespertoli. Trudność w realizacji vouchera polegała na ograniczeniu do niedzielnego obiadu, gdyż do wyboru był sobotni obiad, kolacja, albo niedzielny obiad. Tylko wtedy mają otwarte. A skoro już jechać na obrzeża Chianti, to przecież trzeba uskutecznić jakąś wycieczkę, a więc mieć pewną pogodę i wolne całe niedzielne popołudnie, o co ostatnio u Krzysztofa trudno. Aaaa i jeszcze rezerwacja musi przebiec pomyślnie.
Wszystko się udało zebrać w jedno ostatniej niedzieli. Zaraz po Mszy św. wyruszyliśmy w kierunku Montespertoli.
Pogoda była tak przyjemna, że zostaliśmy na dworze, nie korzystając z dobrodziejstwa klimatyzacji. Czasami tylko silniejszy poryw wiatru usiłował zabrać nam serwetki.
Kelnerka na przywitanie powiedziała, że nie mają karty dań - hurra! - a niedzielne menu ułożono na życzenie biesiadującej we wnętrzu rodziny pierwszokomunijnego dziecka. Tak, tak w czerwcu Pierwsza Komunia św. Kiedyś była ściśle powiązana z Bożym Ciałem, ale chyba ludzie nie mogli się doczekać i teraz często spotyka się tę uroczystość w maju.
Wróćmy jednak do menu:
Przystawki:
wspaniała prosciutto
schiacciata
bakłażan w oleju
sałatka kaszowa (tak mogę nazwać?), na ciepło kasza, surowe pomidory, ser, chyba mozarella rozpływająca się lekko od ciepłej kaszy, suto posiekana bazylia i świeżo zmielony pieprz, oliwa - ach!
Przebojem jednak okazała się inna potrawa, co dziwne podana jako przystawka, choć najczęściej trafiam na nią jako na deser, a mianowicie ser z marmoladą. Ser - pecorino - ale marmolada - trzy podejścia robiłam, aż zgadłam, za co zostałam nagrodzona przez kelnerkę brawami. Otóż marmolada była z ... bakłażanu! Produkcji teściowej owej kelnerki.
Pierwsze:
Lasagna
Drugie:
schab ze śliwką i cebulą oraz pieczone ziemniaki
Deser:
kruche ciasto z owocami i wyborne vinsanto
Krzysztof zakończył podwójną kawą, ja - podwójnym żalem, że kawy nie pijam :)
W wszystko to w cudnie ścielącej się okolicy.
Właściwie to można by zakończyć wyprawę, ale słońce, ale niedaleko do wyszukanego kiedyś przeze mnie obiektu.
Najpierw jednak niezwykle malownicze szlaki bocznymi trasami. Błogo się robi w oczach.
Tuż przed dotarciem do celu spotkał swój swego:
W końcu zaparkowaliśmy pod Badia a Passigano. Jej nazwa przemknęła mi przy okazji Antinorich i widzianego dziedzińca ich palazzo we Florencji. W pobliżu Passignano mają 215 hektarów winnic.
Samo opactwo jest ponoć ciągle w użyciu mnichów vallombrozjańskich, niedostępne zwykłym śmiertelnikom.
Pomyślałam jednak, żeby sobie pędzlem pooglądać widoczki i "zewnętrze" klasztoru. Miałam ochotę właśnie nie na ołówek, a pędzel. Ławeczka pod jedną z wież czekała wybitnie na mnie, czyż nie? Przyjemności siedzenia pod wiekowymi cyprysami nie zepsuł mi brak możliwości zwiedzenia obiektu.
Dawno już nie posługiwałam się tą techniką, więc pierwszego szkicu w ogóle nie pokażę, a drugi z lekką dozą nieśmiałości :)
Machałam pędzlami, Krzysztof czytał, gdy na dole alei prowadzącej na plac z moją ławeczką zaczęła zbierać się jakaś grupka ludzi. W końcu pojawił się wśród nich krzyż i z Różańcem ruszyli w naszym kierunku.
W oczekiwaniu na ich przyjście zgrzytnęły drzwi zamkniętego dotąd kościoła, co czym prędzej wykorzystał Krzysztof i aparatem fotograficznym wyprzedził idących .
Wystrój niestety nie sięga korzeni powstania opactwa (XI wieku), za to wypełniają go zgrabne XVI wieczne freski. Niewiele czasu było na obejrzenie kościoła klasztornego pod patronatem św. Michała Archanioła, bo aleja wszak długa nie była. Jednak i ja zdążyłam zajrzeć.
I co robić z tak pięknie trwającym dniem? Może by tak dalej przed siebie? No to ruszyliśmy drogą, która bez wyraźnego drogowskazu prowadziła gdzieś przed siebie.
Asfalt się skończył, przed nami szutrowa strada bianca. Jedziemy, a jakże! Gdzieś nawet pojawił się drogowskaz, że do Greve in Chianti pozostało 8 km. To może by tak zamiast kolacji zakończyć dzień lodami na placu? Ale droga się mocno skomplikowała, przy kapliczce już nie było drogowskazów, więc wybraliśmy tak jakoś naturalnie prawą drogę. No i się wpakowaliśmy. Chyba nawet terenowym autem nie dałoby rady przejechać. Droga zamieniła się w wyschnięte koryto górskiego potoku. Pokornie włączyliśmy GPS, ale twardo jako cel podaliśmy Greve. Okazało się, że kapliczka była dobrym punktem, tylko należało skręcić w lewo.
Dotarliśmy do porządnego asfaltu, jedziemy, jedziemy. Właściwie powinniśmy być już w Greve, gdy zatrzymało nas inne miasteczko. Ja tam nie potrzebowałam nawet tego podwójnego czerwonego, bo już mi kubki wzrokowe podrażnił widok domów przyrośniętych do siebie, wciśniętych wysoko na wzgórze.
To było Montefioralle, frazione Greve in Chianti. Małe borgo, na którym swoją pieczęć odcisnęło średniowiecze. Zwarte, obronne, urocze, na mały spacer.
Nawet jakiś wyszynk się znalazł, ale lodziarni nie było, więc koniec końców ... Greve in Chianti i pyszne malinowe lody polane brzoskwiniowym likierem (to ja łasuch, bo Krzysztof jakieś skromne śmietankowe bez dodatków, dziwny jakiś, hi hi hi).
To była doskonała niedziela!
trasa wycieczki
Cały czas nie mogę wyjść z podziwu patrząc na te małe, jakże stare miejscowości włoskie:):):) Przeurocze:) pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńO jaka pyszna wycieczka, aż piszczę na widok tych cudnych wąskich uliczek, a byłam tak blisko, jak mogłam ominąć Montefioralle:)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Eugenia
Ano, zadawałam sobie to samo pytanie wędrując po Montefioralle. Ale sprawa jest prosta, ono leży przy bocznej drodze, którą dotąd nigdy nie jechałam.
OdpowiedzUsuńTak to była doskonała niedziela! Jak wspaniale, że wróciliście do niedzielnych wycieczek. To ogromna przyjemność móc Twoimi, Waszymi śladami podążać /w wyobraźni../. Osioł milutki, kiedyś taki idąc do oślicy wyszedł nam na drogę..
OdpowiedzUsuńUrzekła mnie Twoja praca nowa/dawna technika - akwarela? tusz? ślicznie oddałaś klimat murów. Niesamowite te wiekowe cyprysy, kogo gościły pod konarami...
No, żeby tak o świątobliwej osobie pisać!!! :))))). Serdecznie pozdrawiam tak spostponowanego Księdza Krzysztofa! :)
OdpowiedzUsuńAkwarelki próbuj dalej, zawsze mi strasznie imponują uliczni malarze, którzy uprawiają tę (trudną!) technikę.
Widoki z góry prawie jak zza murów San Gimignano.
Kinga z Krakowa
Świetny ten szkic-mam wrażenie,że to idealna technika dla Ciebie.Buziaczki.
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńbardzo piękna słoneczno-świetlista akwarela!
Trasa bardzo mi bliska bo kiedyś mieszkałam w frazione di Montagnana w Montespertoli! A Montefioralle i Badia a Pasignano uwielbiam, Badia a Pasignano polecam sczegolnie na wiosnę gdy są maki i jeszcze bardziej o zachodzie jesienią gdy złocą się i czerwienią winnice z których magicznie wyłania się Badia.
w owej kaszowj sałatce dopatruję się farro czyli mało znanego w Polsce orkiszu ( jeszcze mniej znane polskie nazwy chyba to pszenica orkisz czy szpelc; po włosku zresztą oprócz nazwy farro - nie mylić z faro.... używa się też słowa spelta, które w angielskim właśnie się zachowało w postaci spelt i tym naszym staropolskim szpelcu). Ponoć św. Hildegarda uważała orkisz za bardzo zdrowy, którego nie powinno zabraknąc w diecie, a był to też pokarm dla gladiatorów....
ja lubię chleb orkiszowy i mieszanki z ryżem lub inymi zbożami, na pewno takie można zakupić we Włoszech.
Pozdrawiam,
m
kurcze ale sielanka!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że szkic się podoba. Szkic, jak słusznie zauważyła Monika. To nie jest typowa akwarelka, tylko rozwodnione, czasami lawowane (czyli mokre w mokre)akryle.
OdpowiedzUsuńKingo masz duży plus u pryncypała :)
I jeszcze osobno chciałam dodać, że świadomie użyłam określenia sałatka kaszowa. Prz całym szacunku do Twojej wiedzy Małgosiu (ciągle żałuję,że nie kontynuujesz swojego bloga podróżniczego), nie pierwszy raz poczułam się pouczana przez Ciebie, co pewnie mało kto lubi. Chcę podkreślić, że pisząc dany wpis rozmyślam zawsze nad jego treścią, większość postów to trudne decyzje zrezygnowania z pewnego zakresu wiedzy, w celu zachowania spójności, pewnej linii myślowej, z braku czasu na zbyt drobiazgowe zapisy. Oczywiście znam pojęcie orkisz, ale nie ono było dla mnie istotne w tym dniu. Chciałam przekazać własne wrażenia, moje poczucie radości z cudownie przeżytego dnia :)
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że własnie takie subiektywne zapiski są najwartościowsze. Oddają ulotny nastrój chwili, zapach i smak /coś smakuje mydło choć nim nigdy nie było/, pachnie jak plaża, choć to skwer w dużym mieści. Zapamiętujemy kolory, kształty.. wczytuję się w Twoje słowa Małgosiu, i odnajduję Twój świat a ja stoję z boku i się tym napawam! Pisz tak dalej!
OdpowiedzUsuńMałgosiu, przepraszam jeśli odczułaś to jako pouczanie, może tak wychodzi ze mnie ścisły umysł fizyka... że lubię nazywać rzeczy po imieniu a ponieważ ostatnio właśnie w Krakowie dotarło do mnie jak mało to znane u nas jest jadło, dlatego nazwałam je po imieniu....
OdpowiedzUsuńblogu swojego nigdy nie prowadziłam był to jedynie nędzny spisik odwiedzonych włoskich miejsc, nic poza tym, wykorzystujący jedynie gotowy produkt "bloga"
Twój blog to jedyny jaki czytuję, ze względu na włoskie, a sczególnie toskańskie klimaty, miło jest mi poczytać o miejscach, które znam i o tych, które planuję obejrzeć, jak i o tych o których istnieniu nie wiedziałam a Ty mnie do obejrzenia swoim opisem zachęcisz. To,że nie piszę w ogóle albo bardzo rzadko: och jakie to ładne och jakie to piękne to dlatego, że wydaje mi się to oczywiste, przykro mi więc gdy mały komentarz do Twojego wpisu traktujesz jak pouczanie, by najmniej takiego zamiaru nie miałam....
m
a tak w ogóle to nawet pewności nie mam, że to była kasza orkiszowa, troszkę jasna.... jak na orkisz? może kamut? a może swojski pęcak....
OdpowiedzUsuńfakt nieważne w opisie,
ale dla mnie o tyle intersujące, że właściwie to Słowianie postrzegani są jako jadający kasze, no i owszem mamy i jadamy ich trochę. Podróżując po Włoszech było zaskakujące dla mnie, że właśnie tam, w kraju makaronu i ryżu, poznałam wiele nowych i nieznanych dla mnie wcześniej kasz. Tak samo Włochom zawdzięczam moją kulinarną edukację "fasokową". A właściwie Toskańczycy są tu mistrzami i jakże celne określenie dla nich uknuła reszta Włoch: "mangiafagioli" .
Pozdrawiam,
m
Rozsmakowałam się w opowieści, zdjęciach, menu.Zachwycam się akwarelą.Podziwiam i już.Dodatkowo szeptem dodaję, że mam przepis na dżem, który można zrobić z bakłażana lub z cukinii ( prosty ale z dobrym efektem) oraz przepis na podanie bakłażana "dostany" z Brazylii.Jakby co to migiem piszę.
OdpowiedzUsuńDawaj czym prędzej ten przepis, żebyś Ty widziała, jak ja się skręcałam, żeby dojść do podstawy dla tej marmolady,przeszłam od pomidorów ,przez seler naciowy. W tym roku posadziłam chyba z 6 krzaczków bakłażanów, więc przepis będzie jak znalazł :) Zresztą cukinie też tupią na grządce.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję się bez bicia, że jestem w pracy. Przepis zalega w zeszycie w domu.Po powrocie zasiądę i napiszę.
OdpowiedzUsuńpiekne zdjęcia,wielkie cyprysy są wspaniałe a o krajobrazach nie wspomnę.
OdpowiedzUsuńciekawe życie ,zazdroszczę pasji...ja oklapłam.pozdrawiam.Magda
Ależ piękne te wiekowe cyprysy!
OdpowiedzUsuńA cóż można pisać oglądając tak wspaniałe zdjęcia: och jaka piękna ta Toskania!
OdpowiedzUsuńA ja mogę prosić o ten przepis?
OdpowiedzUsuńOrkisz w Polsce znany i stosowany jest od lat. Są nawet diety orkiszowe:-) pyszne pieczywo a i bardzo często spotykam go jako dodatek do sałatek. Bardzo lubię makaron orkiszowy.Uprażony wrzucam do jogurtu. Kupić można go w każdym markecie a nie jak kiedyś tylko w sklepach ze zdrową żywnością. To tak na marginesie dla informacji Pani Małgosi Kistryn.
OdpowiedzUsuńfarro oppure orzo...bardziej orzo
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńnie twierdziłam, że w Polsce nie można kupić! Wręcz przeciwnie pisałam, że chlebek orkiszowy lubię... i muesli takie jest i wiele innych produktów co nie zmienia faktu,że jest "statystycznie" rzadko jadany.... stąd też ostania inicjatywa w Tyńcu, w tamtym tygodniu ponoć chciano nas Polaków zachęcić do jadania orkiszu.
Pisząc w komentarzu, że wygląda mi kaszka na orkisz myślałam, że co najwyżej pozytywną dyskusję wywołam a tu takie niezdrowe emocje....
Pozdrawiam,
m
Uprzejmie donoszę, że po wielu bojach z przeglądarkami, udało mi się zamieścić na moim blogu przepisy.W razie jakby coś proszę o uwagi i podpowiedzi,
OdpowiedzUsuńRetromigosiu już pędzę,ale i tu dziękuję za przepisy :)
OdpowiedzUsuńA co do kwestii nieszczęsnego orkiszu, nie chodziło mi konkretnie o orkisz. Chodzi mi o ideę bloga, konkretnie tego bloga, po co go założyłam, dlaczego dalej go prowadzę? Czy komentarze są potrzebne? Jakie? Czy ich brak zmieniłby treść bloga? Co one dają innym czytelnikom? Jak ja się z nimi czuję? Co mi daje radość pisania?
Przede wszystkim to jest dziennik, mój osobisty dziennik, do którego czytania z chęcią zapraszam innych, bo Toskania jest wielką moją pasją. To jest miejsce, gdzie dzielę się tym z innymi.
A więc głównie wrażenia, obserwacje, okraszone wiedzą,niekoniecznie akademicką :) Staram się,jak mogę, by blog był atrakcyjny i dla czytelników, ale i dla mnie :) To moje miejsce porządkowania własnych myśli, pamięć zewnętrzna, "zbiornik" niektórych doświadczeń, radość, która nie może mnie zniewolić. Jeśli się to Wam podoba, to ja jestem bardzo zadowolona. Choć podkreślę,że głównie ja jestem bohaterem tego bloga, Toskanię pokazuję przez pryzmat własnej osobowości. Napisanie tych słów wcale nie było łatwe, ale nie czarujmy się, tego typu blog głównie wyraża jego autora,jego egocentryzm, jego patrzenie na świat.
Witam,właśnie zaczełam dzień od kawy i bloga Pani Małgosi.podoba mi sie to,ze tak szczegółowo opisuje Pani codziennosć.
OdpowiedzUsuńNiby zwyczajna a jednak inna .
Zdjęcia są przepiękne,oddają klimat otoczenia.
Ma Pani wielkie szczęćie móc zyć
i pracowac w tak pięknym kraju.
Jestem ciekawa jak prace w ogrodzie?
pozdrawiam.
Magda
Sześć lat później: jest w Polsce wielka moda na orkisz, jest bardzo zalecany, pojawia się w co drugim fajnym przepisie i uchodziwszy nogi za mąką orkiszową, odkryłam, że mogę ją kupić w sklepie na rogu... :) Przeczytałam o "kaszowej sałatce" i od razu zachciało mi się ją zrobić i zjeść :) To jest wpływ dobrego bloga, pani Małgorzato: zaraz by człek chciał dołączyć, coś zrobić, coś od siebie dodać, coś mu się z skojarzy i napisze - nie zastanawiając się, jak pani to odbierze i że może wcale nie będzie pani zachwycona... muszę bardziej się pilnować, zabierając głos. A na razie tak mi się podoba, że on mnie inspiruje, że dzięki pani postom chce mi się coś jeszcze przeczytać i napisać... mam nadzieję, że tym Pietro Carino, czyli Piotrem Przystojniakiem, nie strzeliłem wcześniej jak kulą w płot, bo przecież na pewno i pani o nim wiedziała! A u mnie radość z odkrycia, jakbym Amerykę odkryła... "sio na własnego bloga, sio!" - proszę w razie czego rzucić, a nawet samo "sio" :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Aldona
Pani Aldono, ja już zupełnie zapomniałam, jakie to emocje może wywołać zwykły orkisz :) Wszystko dzięki Pani powrotom :)
Usuń