Ale nie u nas, ufff!!! Za to u Rysia jak najbardziej. Wybraliśmy się więc na obiecaną Julci wyprawę. Zaczęliśmy od poszukiwań stacji benzynowej z obłsugą, by zakupić łancuchy na koła. Z letnimi oponami, to moglibyśmy tylko z daleka podziwiać ośnieżone szczyty. Tak więc po przejechaniu drogi czystym asfaltem przednie koła zyskały kolorowe, ażurowe ubranka. Ale zanim to nastąpiło jechaliśmy i jechaliśmy, a śniegu nie było widać. Nagle, po przejechaniu długiego tunelu, aura zmieniła się diametralnie, wkoło biało, ze skał zwisały olbrzymie sople. Niesamowita różnica temperatur, startując z parkingu na termometrze w samochodzie mieliśmy 18 stopni Celsjusza, dojechaliśmy do 0! Wracaliśmy przy -3. Julka z niewiarygodą energią zaatakowała śnieg, czy to ślizgami, czy własnym ciałem. Stałam tylko z boku i dość jeszcze osłabiona chorobą nie odważyłam się na białe szaleństwo, za to wujek dzielnie dotrzymywał kroku swojej siostrzenicy.
Ja rozglądąłam się "obiektywnie" po okolicy. Domyślam się, że śnieg w Polsce nie robi wielkiego wrażenia, ale jak tak sobie pomyślę, że to Toskania, tylko godzinę drogi od domu, to te ilości bieli są jakieś czarodziejskie.
A ten zestaw: drzewa, źleby, góry i te geometryczne układy! Co na to powiecie?
Ze swoim naturalnym uporem to chyby wszyscy z wycieczki moglibyśmy dołączyć do napotkanych dwóch przysłowiowych uparciuchów:
Potem poszlismy do pięknie prezentującego się w śnieżnej oprawie kościoła
i obejrzeliśmy żłóbek:
Wyprawę zakończyliśmy ciepłym poczęstunkiem na plebanii.
Julka wracała bardzo senna i zaniepokojona, czy zdąży na wieczorynkę. Zdążyła!
Dzisiaj ranek przywitał nas -4 stopniami, pomyślałam, że już po cytrynce, ale chyba jakoś się uchowała. W końcu wylądowała w domu. Ma szansę się poprawić i zacząć w końcu owocować, bo jak nie, ..., nie wiem, ile takie przymrozki potrwają. Dzisiaj spakowaliśmy Julkę i odwieźliśmy na lotnisko. Trochę ambarasu jest z samodzielnym wysłanem dziecka, ale w końcu udało się ją "nadać" na samolot. Szczęśliwa i cała jest już pod opieką rodziców, a nasze psiaki zyskały więcej wytchnienia, zwłaszcza Druso, którego Julcia bardzo "mocno" sobie upodobała, czasami mu wyłupiaste oczka zupełnie wyskakiwały z łebka. Julka oprócz swoich ubrań i paru zabawek zabrała też kilka rysunków wykonanych pod moja opieką. Ma dziewczyna zadatki, sami zobaczcie, jak artystycznie się prezentowała przy sztalugach.
Jak pięknie.
OdpowiedzUsuńU nas też śnieżek niezły tylko czas jakoś źle zagospodarowany i nie ma jak iść pojeździć.