niedziela, 4 stycznia 2009

ZIMA, ZIMA, ZIMA

Ale nie u nas, ufff!!! Za to u Rysia jak najbardziej. Wybraliśmy się więc na obiecaną Julci wyprawę. Zaczęliśmy od poszukiwań stacji benzynowej z obłsugą, by zakupić łancuchy na koła. Z letnimi oponami, to moglibyśmy tylko z daleka podziwiać ośnieżone szczyty. Tak więc po przejechaniu drogi czystym asfaltem przednie koła zyskały kolorowe, ażurowe ubranka. Ale zanim to nastąpiło jechaliśmy i jechaliśmy, a śniegu nie było widać. Nagle, po przejechaniu długiego tunelu, aura zmieniła się diametralnie, wkoło biało, ze skał zwisały olbrzymie sople. Niesamowita różnica temperatur, startując z parkingu na termometrze w samochodzie mieliśmy 18 stopni Celsjusza, dojechaliśmy do 0! Wracaliśmy przy -3. Julka z niewiarygodą energią zaatakowała śnieg, czy to ślizgami, czy własnym ciałem. Stałam tylko z boku i dość jeszcze osłabiona chorobą nie odważyłam się na białe szaleństwo, za to wujek dzielnie dotrzymywał kroku swojej siostrzenicy.

Ja rozglądąłam się "obiektywnie" po okolicy. Domyślam się, że śnieg w Polsce nie robi wielkiego wrażenia, ale jak tak sobie pomyślę, że to Toskania, tylko godzinę drogi od domu, to te ilości bieli są jakieś czarodziejskie.





A ten zestaw: drzewa, źleby, góry i te geometryczne układy! Co na to powiecie?


Ze swoim naturalnym uporem to chyby wszyscy z wycieczki moglibyśmy dołączyć do napotkanych dwóch przysłowiowych uparciuchów:


Potem poszlismy do pięknie prezentującego się w śnieżnej oprawie kościoła





i obejrzeliśmy żłóbek:




Wyprawę zakończyliśmy ciepłym poczęstunkiem na plebanii.

Julka wracała bardzo senna i zaniepokojona, czy zdąży na wieczorynkę. Zdążyła!

Dzisiaj ranek przywitał nas -4 stopniami, pomyślałam, że już po cytrynce, ale chyba jakoś się uchowała. W końcu wylądowała w domu. Ma szansę się poprawić i zacząć w końcu owocować, bo jak nie, ..., nie wiem, ile takie przymrozki potrwają. Dzisiaj spakowaliśmy Julkę i odwieźliśmy na lotnisko. Trochę ambarasu jest z samodzielnym wysłanem dziecka, ale w końcu udało się ją "nadać" na samolot. Szczęśliwa i cała jest już pod opieką rodziców, a nasze psiaki zyskały więcej wytchnienia, zwłaszcza Druso, którego Julcia bardzo "mocno" sobie upodobała, czasami mu wyłupiaste oczka zupełnie wyskakiwały z łebka. Julka oprócz swoich ubrań i paru zabawek zabrała też kilka rysunków wykonanych pod moja opieką. Ma dziewczyna zadatki, sami zobaczcie, jak artystycznie się prezentowała przy sztalugach.



1 komentarz:

  1. Jak pięknie.

    U nas też śnieżek niezły tylko czas jakoś źle zagospodarowany i nie ma jak iść pojeździć.

    OdpowiedzUsuń