sobota, 18 lipca 2009

NIEZWYCZAJNY PIĄTKOWY WIECZÓR

Tym razem stoję przed bardzo trudnym zadaniem – opisaniem czegoś, co słyszalne, a w drugiej kolejności oglądalne. Zawsze jednak można pisać o wrażeniach i przeżyciach, a tych było w obfitości. Otóż latem cała Toskania jest opanowana przez wszelakiego rodzaju imprezy. Chyba każdy znajdzie coś dla siebie. A to festyny historyczne a to święto czegoś do zjedzenia, a to festiwal teatralny a to … muzyczny. Tym razem postaram się napisać o muzyce. Przedsięwzięcie wariackie dla plastyka. Corocznie w wielu miastach pewne stowarzyszenie muzyczne z Fiesole organizuje spektakle muzyczne w wielu spektakularnych miejscach Toskanii. Zainteresowanych odsyłam na ich stronę.

Trzy lata temu byłam widzem i słuchaczem „Carmen” we florenckich Ogrodach Boboli. W tym roku w tej samej roli wystąpiłam w San Galgano. Współkompanami byli Tata i Krzysztof (jak zwykle schowany za obiektywem).

O San Galgano już pisałam więc tym razem faktycznie skupię się tylko na wczorajszym wieczorze. Przez Internet zarezerwowaliśmy bilety na koncert, podczas którego miało być wykonane „Bolero” Ravela oraz „Carmina Burana” Orffa.

Przezornie wyjechaliśmy dużo wcześniej, dzięki czemu spokojnie zdążyliśmy na czas mimo ślimaczego tempa przy Florencji. I tak dobrze, że nie jechaliśmy w kierunku nad morze, tamten korek miał około 40 km długości! Po zjechaniu na sieneńską superstradę jechaliśmy już uczciwą prędkością.

Ze względu na mniejszą ilość zakrętów wybrałam trasę na Grosseto, z której tylko kilkanaście kilometrów jedzie się wijącą drogą wśród zalesionych bezludnych wzgórz. Jechaliśmy tak zupełnie zupełnie sami, że zaczęłam wątpić, czy w ogóle ktoś będzie na miejscu.

Taaa! Ktoś. Było około 1500 osób, nie licząc orkiestry, chórów i solistów.

Gdy podjeżdżaliśmy na miejsce zaczęłam odczuwać co najmniej niepokój wywołany ciężkimi chmurami na niebie. Faktycznie miałam powód. Przypominam, że San Galgano jest efektowną ruiną bez dachu. Wszystko jednak się udało a krótka przerwa na krótki deszcz tylko dodała przedsięwzięciu dramaturgii. Długo nie zapomnę odwróconego do widowni dyrygenta z rozłożonymi bezradnie rękami. Ale żaden muzyk przy zdrowych zmysłach nie poświęci swojego instrumentu dla jednego występu. Co ciekawe wszystko odbywało się bez nagłośnienia, więc ludzie z tego gestu do nich skierowanego musieli odczytać, że mają czekać aż przestanie padać. No i czekali i się doczekali. O muzyce nie napiszę wiele, bo nie umiem. Byłam bardzo zadowolona, ale mam jedno „ale” : troszkę za cicho. Siedzieliśmy w dość dużej odległości od sceny i nie zawsze czułam się wchłonięta przez muzykę. Lubię też z bliska obserwować muzyków. Tym razem więc słuchałam z ogólnym planem, ale za to jakim! O takiej scenografii mogłabym tylko pomarzyć, gdy prowadziłam zespoły teatralne. Mój ukochany gotyk wydobyty reflektorami i to niebo nad głową, ech!

Dzięki plenerowi w pole widzenia wlatywały ciekawe stworzenia. Najpierw gołąb trzepotem skrzydeł usiłował zagłuszyć delikatne dźwięki początku „Bolera”. Potem z cichca przelatywać zaczęły nietoperze. A już chyba na zamówienie ze studia efektów specjalnych mrugał zapóźniony świetlik, który akurat zaczął swój lot nad głowami widowni pogrążonej w ciemności, gdy na scenie odtwarzano subtelniejsze fragmenty „Carmina Burana”. Oczywiście nie mogło zabraknąć ciem.

Muzycy dostali podwójne oklaski, za wykonanie i wypędzenie deszczu. Odwdzięczyli się bisem z finałowego fragmentu kompozycji Orffa.
Potem pozostało „tylko” zostawić teatralny widok opactwa wyłaniającego się z mroku i wrócić do domu.

Najpierw jeszcze wyjechać z parkingu, z którego wyruszało kilkaset samochodów a potem dotrzeć bez zasypiania na 1.00 do domu. Po czym paść zadowolonym i zasnąć nawet bez przeczytania choćby jednej linijki tekstu w książce, co jest moim wieczornym nawykiem.

8 komentarzy:

  1. aaaaaaaaaaaaaaaaaach mam otwartę buzię - San Galgano, jechaliśmy jechaliśmy i nie dojechaliśmy, a ja wpisałam San Galgano na listę obowiązkowych odwiedzin podczas kolejnego pobytu - wylądowaliśmy po drodze w Saint Antimo i tamte miejsce mnie tak zauroczyło, że trzeba było prawie użyć siły fizycznej, żeby mnie zmusić do powrotu :o) zazdraszczam, pozdrawiam, Ania

    http://en.wikipedia.org/wiki/St._Antimo's_Abbey

    OdpowiedzUsuń
  2. Oooooo, zazdraszczam i ja;-)
    Bolero w takiej scenerii to musi być nie lada uczta.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. zazdraszczam tego koncertu w takiej scenerii:)

    OdpowiedzUsuń
  4. udalo sie Tobie Malgosiu opisac i to, co slyszalne i to,co widzialne!!!!!!!!
    dzieki:)no to bylam na koncercie...:)

    OdpowiedzUsuń
  5. niezwyczajne wieczory u Ciebie są codziennie , a ten to był nadzwyczajny i do tego z tatkiem :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Małgos podobna do Taty jesteś!:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Coś nie tak z pisaniem tych postów, piszę już od nowa trzeci raz i mnie wyrzuca. W skrócie, czy mieszka Pani w pizie na codzien? z checia wymienil bym kilka emaili lub porozmawial, wynieramy si etam z dziewczyn ana przelomi emaja i czerwca, szukamy noclegu - najlepiej typu couchsurfing - czyli z dobroci serca, zasatnawiamy się nad wynajmem autka, skuterka lub roweru? ale jest to chyba dość drogie. i nnnych wskazowek :D
    pozdrawiam i czekam na kontakt
    Filip C.

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam, nie mieszkam w Pizie w ogóle, lecz w Pistoi. Noclegami się nie zajmuję, jedynie dla przyjaciół znajduję kąt :) Myślę, że dużo informacji można znaleźć na forum, do którego link prowadzi z prawej kolumny bloga.

    OdpowiedzUsuń