Jestem zmęczona, ale i mocno zadowolona. Niedziela najpierw dała wytchnienie a potem wpędziła mnie w sen. O tym jednak później. Wróćmy do soboty. Do popołudnia kończyłam następny obrazek z serii „Klasyczna Toskania”. Tym razem cel był wyrazisty, ciekawa tylko jestem skutków. Otóż wspominałam parę razy, że pracuję nad dużym projektem. Mogę już chyba uchylić rąbka tajemnicy. Od paru miesięcy pracowałam nad przetworzeniem zapisków z pierwszego roku pobytu w postać książki. Praca czasami żmudna i nudna a czasami bardzo nerwowa. Ten drugi stan pojawił się, gdy odkryłam, że straciłam wszystkie zdjęcia z pierwszego roku. Na szczęście dużą ich część udało mi się własnym kosztem odzyskać i wybrane przesłać do wydawnictwa „Feeria”, które w styczniu zgłosiło się do mnie z propozycją wydania książki. Przygoda ciekawa, nowe doświadczenia i duża niewiadoma. Czekam właśnie na próbny wydruk (do autorskiej korekty) i decyzję wydawnictwa co do okładki. To był chyba najtrudniejszy punkt pertraktacji. Z trudem przyjęłam racje co do ich projektu, chciałabym tylko, żeby zamienili zdjęcie na obrazek. Ale czy tak się stanie? Na razie pokażę Wam obrazek.
A jutro wysyłam w końcu dopieszczoną i podpisaną umowę.
Potem miałam jeszcze bardziej fascynujące popołudnie. Otóż nowo poznany w środę Krzysztof tego zabrał mnie do pewnej galerii w Pistoi prowadzonej przez jego znajomych. Byli bardzo zainteresowani moją sztuką użytkową. Otrzymałam solidną porcję „głasków” i zapowiedź współpracy. W związku z tym na wrzesień mam przygotować propozycję handlową. Niby termin wydaje się odległy, ale mam kilka przeszkód. Najpierw przygotowanie gotowych obiektów. Biorąc pod uwagę, że w sierpniu na niemal trzy tygodnie wyjeżdżam do Polski, to czas wykonania kurczy się do czterech tygodni. Mało, jeśli wziąć pod uwagę przygotowanie przedmiotów, projekty i ich realizację i często długi czas wykończenia (np. lakierowanie). Tu jeszcze i tak panuję nad sytuacją, ale ustalenie cen to dla mnie koszmar. W Polsce już trochę czułam rynek i wiedziałam, ile mogę zażądać za swoją pracę a i tak nie przychodziło mi to łatwo. Ale tutaj?
Po wizycie w galerii pospacerowaliśmy z Krzysztofem (określmy go „bis” dla rozróżnienia) i synem właścicieli galerii. Przysiedliśmy na cappuccino i gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy. Wróciłam do domu pełna wrażeń i bólu głowy. A jeszcze nie czas było zakończyć dzień, bo czekał na mnie sztandar sąsiedniej parafii anonsujący festę. Miałam pomóc im poprawić literki, no to poprawiłam i ledwie żywa zaległam w łóżku.
Niedziela bardzo spokojna, w kontraście do mocno wietrznej soboty. Wichura przewróciła nam altankę ogrodową, ale przegnała nużące upały. W oczekiwaniu na Krzysztofa, który o 18.00 miał ochrzcić dzieciątko robiłam nie wiem co. Chyba przebąblowałam ten czas, bo nie mogę sobie przypomnieć ani skrawka czynności oprócz obiadu i sjesty. Za to potem zabraliśmy Tatę na obiecane lody w Cutigliano. Przezornie zjadam tabletkę zapobiegającą chorobie lokomocyjnej, budzącej się u mnie podczas solidnej dawki zakrętów. Tata tylko się dziwił po co informacja, że np. przez najbliższe 3 km będą zakręty, nie lepiej to było napisać „ciągle zakręty?”. Dotarliśmy do Cutigliano w porze włoskiej kolacji, więc niewielu przechodniów można było spotkać na ulicy.
Przynajmniej spokojnie porozglądałam się po miasteczku robiąc między innymi zaległe zdjęcia loggi .
Pogapiłam się na wystawy "kupując" część przedmiotów za szybą.
W ramach kolacji uraczyliśmy się kanapką z mortadelą zakupioną w sklepie spożywczym i przyrządzoną przez nieszczęśliwą ekspedientkę, która musiała opóźnić swoją kolację. Popiliśmy herbatą i kawą (to tylko Krzysztof) w barze na drugim krańcu miasteczka. Zapomniałam dodać, że tym razem wzięliśmy na spacer osiem łap, niech i one miały coś z niedzieli.
Tabletka na nudności okazała się tak skuteczną, że niewiele więcej pamiętam, ogarnęła mnie senność. Wróciliśmy do domu, jakoś trafiłam do łóżka i zasnęłam o 22.00. Nie pamiętam tak wczesnej godziny zaśnięcia. Chyba więcej nie posłużę się tym środkiem, muszę poszukać czegoś innego na chorobę lokomocyjną, inaczej góry będę musiała skreślić z turystycznej listy. Że też mnie dopadło!
A dzisiejszy dzień był bardzo pracowitym dniem dla wszystkich obecnych mieszkańców plebanii chodzących na dwóch nogach. Tata z Krzysztofem walczyli w ogrodzie a ja w pracowni. Jestem na początku procesu, więc nie mam co pokazywać. Trzeba pomyśleć nad jakąś wycieczką, bo przecież nie można tylko pracować, nieprawdaż?
książka! gratulacje!! :))
OdpowiedzUsuńSzczęśliwa kobieto! realizujesz marzenia... do tego ta Toskania. Gratuluję.
OdpowiedzUsuńnareszcie :)
OdpowiedzUsuńoj dzieje się u Ciebie , dzieje !!!!
moja wyobraźnia już dawno położyła Twoją książkę na mojej półce , tylko okładka wciąż się zmienia ;))))))
obrazek marzenie .....
pięknie , pięknie ale co będzie z moim ulubionym blogiem ? widzę poważne zagrożenia
wycieczka :) jestem na tak !!!!
Małgosiu, jestem jak zawsze zauroczona i pełna podziwu!:)
OdpowiedzUsuńMówisz książka - wow, super! Mocno kibicuję i mam nadzieję przeczytać :)
Nie mogę się wprost doczekać.
Obrazek jest piękny! :)
Nie mogłam wytrzymać i musiałam podczas urlopu wpaść do Ciebie :)
Serio,a jak bedzie ksiażka, to o blogu nie zapomnisz prawda?
Buźka:**
Czekam z wielką ciekawością na książkę,obrazek piękny:)))
OdpowiedzUsuńGratulacje !
OdpowiedzUsuńBlog czytam od kilku miesięcy, z przyjemnością sięgnę po książkę - będę mogła czytać na balkonie, gdzie brak dostępu do netu ;).
ja tez robię miejsce na półce, a obrazek ?....cóż....jedno z piękniejszych toskańskich wspomnień-ten bezkres, te pastelowe pola dookoła i ta cisza...
OdpowiedzUsuńFantastyczny blog i to kiedy wlasnie wrocilam z Pizy dostalam link od znajomej na swoim blogu, ze jest taki o Toskanii!
OdpowiedzUsuńSuper, wiosna wybieramy sie na dluzsze zwiedzanie, lazenie i delektowanie tym rejonem, do tego czasu zatem zdaze wszystko co piszesz przeczytac i co robisz, obejrzec, bo nie powiem, zeby nie podobaly mi sie Twoje wyroby artystyczne. Sa swietne!
Obrazek toskanski - bardzo mi sie podoba takze, pomysl na ksiazke pewnie udany, musze tylko nadrobic zaleglosci w czytaniu.
Pozdrawiam z Campanii :)
gratulacje,wielkie gratulacje Malgosiu!!!!!realizuj sie!!!ksiazka-super!!!obrazek-powalający!!!!
OdpowiedzUsuńtrzymam kciuki-swoją wartosc znasz!!!!:)
A tytuł jaki będzie? :)
OdpowiedzUsuń...a to było tak: a może na wakacje do Włoch? O, jest ciekawa oferta w ... Ale gdzie to jest? W Toskanii? Toskania fajne miejsce chyba, trzebaby się dowiedzieć więcej... klik, klik w Google a tu jakiś "zapiśnik"... no to zajrzyjmy...hmmmm, gdzie tu jest początek?
OdpowiedzUsuńNo i zaczęło się ... dwa tygodnie czytania... wciągnęło mnie jak najlepsza książka... dlaczego te strony tak powoli się otwierają?
No i już po wakacjach...w niektórych miejscach byłam, lody jadłam, wino piłam...
Super, że będzie książka, choć niesie ona za sobą pewne niebezpieczeństwo dla autorki: jak kiedyś będę w Toskanii (a będę!) to nie powstrzymam się od "wpadnięcia" (?!) po autograf - a takich jak ja może być więcej!!!
pozdrawiam serdecznie, Maria
Dawno mnie tu nie było. Urlop w moich ukochanych Tatrach. Kiedyś przyjdzie czas na Toskanię. Teraz nadrabiam zaległości w czytaniu i widzę Małgosiu, że nawet na chwilę nie można Cię tu zostawić, bo zaraz tyle się dzieje. Myślę, że jeszcze trochę to potrwa, ale już się cieszę na książkę. Kibicuję Ci w negocjacjach z wydawnictwem. Obrazek cudny. Tylko ta trzytygodniowa przerwa...jak ją przetrwać?
OdpowiedzUsuńMam stresującą pracę ... gdyby nie Pani blog, do którego ukradkiem zaglądam, musiałabym chyba skorzystać z porad psychologa :D
OdpowiedzUsuń