Ruszyliśmy z drobnym kapuśniaczkiem. Niewielki deszcz nie stanowił przeszkody, bo
i tak miałam się zanurzyć w siarczanowej wodzie. Na początku nawet mogłam podziwiać widoki.
Niestety, z kilometra, na kilometr było tylko gorzej. Zaczęło lać na potęgę.
Jak to się stało, że nie zawróciliśmy? Nie mam pojęcia.
Zastanawiałam się, czy spod parasola da się zrobić zdjęcia, no i cieszyłam się, że w ogóle w samochodzie były parasole.
Potem zaczęła się mgła, więc już o zdjęciach nie było mowy. Krzysztof tylko stwierdził, że może dzięki temu będę jedyną kąpiącą się. No to brnęliśmy do przodu.
Po przejechaniu przez najwyższe szczyty widoczność na
drodze poprawiła się. Nadzieja pozwoliła sobie na wyściubienie nosa.
Ale jak odczytać tego stojącego na drodze zwierza? Że upór się opłaca? Że osły
z nas? A w ogóle to osioł, czy muł? Bo nie jestem pewna. Czytałam gdzieś tam o odmianie osła z Maremmy, czy to jego przedstawiciel?
Za osłem, daleko na horyzoncie, chmury ustąpiły słońcu. Hurra!
Dojechaliśmy do punktu zapisanego w GPS jako „Terme di Saturnia”. Taaaaa! Bądź
tu mądry i znajdź słynne ze zdjęć kaskady. Tylko jakieś baseny, owszem wstęp
darmowy, ale ja chciałam do tych ziejących siarką wodospadzików. Pytamy ludzi o
terme libere (ogólnie dostępne, darmowe), najpierw nie zajarzyli, o co chodzi,
ale potem „bing, bang!” – „chcecie jechać do cascatelle?”
Si, Si.
Kto przyjeżdża od strony Saturni, ma jechać dalej, aż go droga doprowadzi do drogowskazu o nazwie „Cascatelle del Gorello”. Zapewne sezon wielki na takie kąpiele to nie był, więc autom wystarczyło pobocze. Widziałam przygotowane miejsca z przeznaczeniem na parking, ale pozamykane.
Nóżkami zaczynam żwawiej przebierać. Do samych kaskad idzie się kilkadziesiąt metrów dalej. Styczeń, temperatura powietrza 11 stopni Celsjusza, wody ok. 36.
Si, Si.
Kto przyjeżdża od strony Saturni, ma jechać dalej, aż go droga doprowadzi do drogowskazu o nazwie „Cascatelle del Gorello”. Zapewne sezon wielki na takie kąpiele to nie był, więc autom wystarczyło pobocze. Widziałam przygotowane miejsca z przeznaczeniem na parking, ale pozamykane.
Nóżkami zaczynam żwawiej przebierać. Do samych kaskad idzie się kilkadziesiąt metrów dalej. Styczeń, temperatura powietrza 11 stopni Celsjusza, wody ok. 36.
Nie jest to tak gorąca woda, jak w Bagni
di Petriolo, ale zmarznąć nie idzie. Poza tym nie usiedziałam za długo pławiąc
się tylko w śmierdzącej i ciepłej wodzie.
Z trudem dotarłam do bardzo silnych strumieni i stamtąd już wyjść nie
chciałam. Przydały mi się butki do chodzenia po kamienistym wybrzeżu, dzięki
większej przyczepności do podłoża udało mi się dojść do miejsca, gdzie czekał
mnie wspaniały masaż!
Najtrudniejsze
było wyjście z wody. Szybko się przebrałam, a nawiew w samochodzie idealnie
sprawdził się w roli suszarki do włosów. Można było więc jeszcze spokojnie
pomyszkować po okolicy.
Najpierw przyjrzeliśmy się położeniu kaskad. Z góry
było widać wyraźnie, że woda doprowadzana jest od strony basenów, do
których na początku zaprowadził nas GPS. W pobliżu rozłożyło się pole golfowe
będące częścią zespołu hotelowo-rekreacyjnego.
Golf raczej nie dla mnie.
Kawałek dalej za punktem widokowym kusiło małe miasteczko o wyraźnie średniowiecznym charakterze. To Montemerano.
Kawałek dalej za punktem widokowym kusiło małe miasteczko o wyraźnie średniowiecznym charakterze. To Montemerano.
Część miejscowości stanowią dużo młodsze budynki, ale centro storico
zadowoli każdego miłośnika małych miasteczek.
Kwiaty przed domami ograniczone porą roku każą się domyślać letnich
szaleństw doniczkowych upraw.
Pierwsze swoje kroki skierowaliśmy do kościoła San
Giorgio. Dopiero teraz do mnie dotarło, czemu w kościele na resztkach fresków
widać smoki. Przecież patronem jest św. Jerzy! Ale wróćmy do wejścia. Z zewnątrz
prosta fasada, łączy się płynnie z murem.
Ciekawe, czy od strony miasteczka pod
oknami przebiegała jakaś platforma obserwacyjna. Zastanawiam się, bo plac przed
kościołem ma taką pochyłość, że u jego szczytu można spokojnie przez te otwory oglądać daleką
panoramę.
W kościele od
razu rzuca się na mnie barok.
Wyglądają przedziwnie te oprawy bocznych ołtarzy oraz
łuku tęczowego. Mam wrażenie, że pojawienie się barokowych wstawek, było tak spontaniczne, że budowniczym nie chciało
się ujednolicić wystroju i pozostały pocięte starsze XV wieczne freski. A może zamalowano
cały kościół, a podczas jakiejś konserwacji odkryto freski i pozostawiono nam
do wzbudzenia żalu za całością? To znaczy ja ten żal odczułam bardzo, gdyż
freski mają bardzo ciekawą tematykę. Właśnie smoki, dziewice, rycerze. A wokół
łuku anioły, zbawieni i potępieni, już w szponach szatana, bardzo
przypominającego słynnego diabła z bolońskiej katedry.
Mam wrażenie, że autorem
fresków był jakiś ówczesny Nikifor, budzą uśmiech i sympatię, mimo swoistego prostego warsztatu.
Oczom własnym nie
dowierzam, gdy dochodzę do prezbiterium, w takiej małej miejscowości w ołtarzu
na kolana powala poliptyk Sano di Pietro.
Niestety tutaj nie było mi dane
podejść tak blisko, jak do innego dzieła tego malarza, wtedy gdy malowałam jego
kopię. Może to i lepiej, bo nie wiem, kiedy bym wyszła z kościoła. Przy takim
poliptyku na miejscu księdza odprawiałabym Msze św. tylko w rycie
przedsoborowym, aż głupio stać do dzieła plecami.
Wzrok błądzi już dalej i nagle z rozdziawioną
buzią okrywam obraz, który wypatrzyłam w tuż przed wyjazdem nabytej małej
książeczce „Toskania niezwyczajna i tajemnicza”. Nie doczytałam wtedy opisu do zdjęcia, więc
nie miałam pojęcia, że to akurat tutaj znajdę jego realny odpowiednik. Obraz
przyciąga zwiedzających nie ze względu na
to, co przedstawia, ale na to, czego mu brakuje. A oprócz tego, że brakuje mu
dalszej części tematu „Zwiastowania”, czyli Archanioła Gabriela, brakuje mu też
fragmentu deski, na której został namalowany.
Otóż w dolnej jego części jest
dziura, o której pochodzeniu legenda mówi, że kilka wieków temu zniszczyły się
drzwi do proboszczowskiej piwnicy. Ksiądz szukał, czym by tu zastąpić brakujące
skrzydło, jego wzrok padł na XV wieczny obraz (anonima zwanego Mistrzem z Montemerano).
Wziął fragment z Maryją i zastawił wejście.
A że piwnica pełna była cennych dóbr, jak szynki, kiełbasy, sery i
owoce, spodziewać się należało mysich odwiedzin. Jak im zapobiec? Wpuścić kota!
Księżulo wyciął więc w obrazie otwór dla pogromcy gryzoni. Teraz obraz nie ma
tytułu związanego z treścią, ale z nazywa się go „Madonna Della Gattaiola", czyli "Madonną od Kociej Dziury". Ta dziura jest tak atrakcyjna, że trzeba bardzo uważać, by nie zapomnieć o samej Madonnie, delikatnej, o pięknych wysmukłych dłoniach i co ciekawe, przyjmującej zwiastowanie w pozycji stojącej.
Mały kościół, miejscowość, której nazwy z niczym nie kojarzyłam, a w środku kilka pięknych obiektów, głównie z XV wieku, wszystko dobrze utrzymane i zadbane.
Mały kościół, miejscowość, której nazwy z niczym nie kojarzyłam, a w środku kilka pięknych obiektów, głównie z XV wieku, wszystko dobrze utrzymane i zadbane.
Dla dobrego kontrastu szopka
zaskakuje nowoczesnością umiejscowienia zwyczajnych figurek.
Właściwie tyle
już by mi wystarczyło, ale okrążamy jeszcze raz miasteczko i wspinamy się do
części zwanej castello. Jeśli traficie
kiedyś na takie określenie, nie zdziwcie się, że nie stoi tam żaden zamek. Może
to być zespół budynków mieszkalnych zbudowanych na wzgórzu w formie obronnej, otoczony murem. Często powstawał na wcześniejszych zabudowaniach
fortyfikacyjnych. Z takim przypadkiem mamy w Montemerano. Przypadkiem jakże
uroczym. Chyba najbardziej spektakularne jest strome wejście koło otynkowanego zadziwiająco na jasno niebiesko budyneczku.
Mieszkańcy tam wjeżdżają, co z trudem
udało mi się uwiecznić obiektywem. Goniłam za „pszczołą” (także niebieską), gdy tylko
zorientowałam się, co zamierza, a zmierzała do celu raźnie i szybko.
Przejście
w łuku tworzy gotową ramę dla otwierającego się przed nami widoku na castello.
Jak na zawołanie, jako załącznik do „Madonna Della Gattaiola”, pojawia się puszysty rudzielec i przez dłuższy czas dzielnie mi towarzyszy. Patrząc na jego obfite kształty zastanawiałam się, czy zmieściłby się w kościelnej dziurze?
A jakie detale sobie tym razem wypatrzyłam? Rdzawy uchwyt poręczy, kołatka w
kształcie winogrona (ciekawe, że w krainie winem płynącej pierwszy raz trafiłam
na taki motyw), intrygująca dziurka na klucz, przytulone do siebie kominy i
wędrujące koło nich po grzbiecie dachu kamienie.
No i ten kwiat. Czy ktoś z Was
wie, co to za roślina? Piękne, duże i mięsiste liście o niezwykłym połysku,
oraz kwiaty, w styczniu. Chętnie bym taką przygarnęła do naszego ogrodu.
Skoro nam tak dobrze poszło, to podjechaliśmy jeszcze do samej Saturni. Z daleka wzrok przyciągały dwie wieże. Jedna okazała się należeć do chyba zbyt mocno nowocześnie odnowionego kościoła, druga do zamku, ale trudno dostępnego. Wydawać by się mogło, że będzie to miasteczko o zwartej zabudowie, jak to poprzednie, a tu większość wzgórza zajmuje obszerny plac.
Skoro nam tak dobrze poszło, to podjechaliśmy jeszcze do samej Saturni. Z daleka wzrok przyciągały dwie wieże. Jedna okazała się należeć do chyba zbyt mocno nowocześnie odnowionego kościoła, druga do zamku, ale trudno dostępnego. Wydawać by się mogło, że będzie to miasteczko o zwartej zabudowie, jak to poprzednie, a tu większość wzgórza zajmuje obszerny plac.
Tuż przy nim do
wizyty zachęcał bar z lodziarnią. Nie, nie. Aż tak ciepło nie było. Lody nie!
Ale czekolada i owszem, pyszna, ciepła i gęsta, w sam raz dla niepoprawnych optymistów J
Witam w Nowym Roku Droga Pani Malgorzato !!!
OdpowiedzUsuńZycze duzo zdrowia i wspanialych wrazen artystaczno-estetycznych.
Z przyjemnoscia sledze Pani bloga,tym bardziej,ze po raz kolejny wybieram sie we wrzesniu do Toscani.Tym razem beda to znowu okolice Viareggio a to ze wzgledu na wspaniale polaczenie kolejowe z innymi miastami(przylatuje samolotem do Pisy.Oczywiscie wynajme tez male autko,aby "polatac" po mniej dostepnach okolicach,ale pociag i autobus to moje podstawowe srodki lokomocji.
Sledze wiec bloga z wielkim zainteresowaniem.Obie ksiazki przeczytalam pod choinka !Notuje ciekawostki i czekam na wiecej.
Pozdrowienia i calusy.
Grazyna P.
To zart chyba jakis arogancki ???!!!
OdpowiedzUsuńTracic czas w sobotni poranek
na takie uwagi -wspolczuje !!!!
Moze telewizje poogladac albo spacer jakis..??? ,a najlepiej zimny prysznic !
Grazyna P.
Pani Grażynko, ma Pani zupełną rację - pozostaje tylko współczucie. A ja ze swojej strony zapewniam już od kilku miesięcy modlitwę za tę osobę.
OdpowiedzUsuńWspaniała wyprawa. Przeczytałam całość, napatrzyłam się na fotki i mam namiastkę podróży- musi wystarczyć przynajmniej do czasu gdy na Wielkanoc podążę z rodzinką Twoimi śladami. Czytając ten wpis stwierdziliśmy że miło będzie wiosenny wypad właśnie tam zorganizować tym bardziej że jesteśmy zakochani w Toscanii. Pozdrawiam serdecznie i życzę wielu pięknych, bogatych we wrażenia dni.
OdpowiedzUsuńDech zapiera! Czy mieszkancy Toskanii moga w ogole oddychac zyjac w takim pieknym otoczeniu przyrody, architektury i sztuki???
OdpowiedzUsuńSą osły amiatino (razza amiatina, asino dell'Amiata). Nie powiem, czy ten na obrazku jest amiatino. Ale jedno jest pewne: osły są wszedzie :]
OdpowiedzUsuńO osłach to ja, T.B.
OdpowiedzUsuńUlcia, zapomniałam tylko dodać, że po kąpieli będziesz pachnieć jak pudełko zapałek, hi hi hi. A tak poza tym, to życzę miłego oczekiwania i przygotowań do wyjazdu. To już niedługo :)
OdpowiedzUsuńT.B. a może faktycznie Amiata. Jak zwał, tak zwał, ale na drodze stał. Pozdrawiam.
Widoki przecudne. Co do zapachu to miałam okazję kapać się w źródłach siarkowych na wyspie Vulcano, do dziś mi strój śmierdzi i jest przeznaczony do zniszczenia czyli kąpieli w solankach itp. Właśnie dziś pojechał z mamą do sanatorium :-). A.... na Vulcano byłam w 2000 roku :-)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńSzczęśliwego Nowego Roku!
Wydaje mi się, że roślina o dekoracyjnych liściach i żółtych kwiatkach to :
rodzaj języczki japońskiej:
Ligularia tussilaginea "Gigantea"
Farfugium japonicum. Języczki mają przeróżne dekoracyjne liście i zazwyczaj kwitną na żółto.
Gratuluję kąpieli!
Ciekawe czy bym się odważyła przy takiej pogodzie zanurzyć?!
Chociaż z drugiej strony gdy jest upalnie, taka woda jest mocno zniechęcająca. Więc tylko ciut ciut lepsza pogoda i byłoby optymalnie!
Pozdrawiam serdecznie
Małgorzata
Rośliny najlepiej przyjmują się kradzione - to powszechnie znana rzecz. Trzeba było uszczypać sobie odnóżkę - bez szkody dla rośliny-dawczyni, a z pożytkiem dla siebie.
OdpowiedzUsuńT.B.
Muszę pojechać do tych smrodliwych kąpieli! Tymczasem tylko zazdroszczę :))). Zimą takie termy to marzenie.
OdpowiedzUsuńKwiatek bardzo oryginalny, trochę podobny do kaczeńców. A jeśli kaczeńcowaty z natury, to może się w Twoim ogródku nie uchować. Wycieczka cudna, o tej Madonnie z Kocią Dziurą tez gdzieś czytałam wcześniej, fajnie, że udało sie Wam na nią trafić.
Kinga
Małgosiu bardzo dziękuję - będę szukać, bo faktycznie na zdjęciach wygląda to na tę roślinę.
OdpowiedzUsuńA co do odwagi kąpieli to ja mam za sobą kąpiel w przerębli przy minus 13, więc tutaj to pikuś :)
T.B. ale jak ja miałabym przy księdzu kraść? Hi, hi, hi.
Kingo a czy przypadkiem w "Przewodniku subiektywnym" nie było o Kociej Dziurze?
Jednak żałuję, że do poliptyku nie mogłam bliżej podejść, nawet widzę, że zdjęcia niezbyt wyraźne mi wyszły. Muszę sobie jakieś okulary do robienia zdjęć zakładać.
Wycieczka i kąpiel w styczniu to dla mnie nadal ekstrawagancja. Ale taka o której marzę...
OdpowiedzUsuńTa kołatka musiała służyć jakiemuś "winiarzowi", oryginalna.
I te toskańskie wzgórza, piękne zdjęcia i tak zielono choć w Warszawie nadal bez śniegu.
Pozdrawiam.
Zazdroszczę kąpieli o tej porze roku,wyobrażam sobie jak musiało być cudownie.
OdpowiedzUsuńMasz rację Małgosiu o Madonnie della gattaiola pisała A.M. Goławska w przewodniku subiektywnym, co za pamięć!
Pani Malgorzato pieknie oglada sie swiat Pani oczami ,czuje tez zapach( ?) zimowej kapieli .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam BMS
Świetna wyprawa, a jej opis i zdjęcia rewelacyjne. Tego bloga polecono mi dzisiaj i kiedy tu zajrzałam stwierdziłam, że już go kiedyś odwiedzałam i nawet pozostawiłam jakieś komentarze...
OdpowiedzUsuńMagdo, jeżeli pozwolisz, dołączę do tej witryny, a jak znajdziesz czas zapraszam do mnie :)
Podobnie, jak Malinowa Żyrafa, tylko w ubiegłym roku 2011 odwiedziłam wyspę Vulcano i tak jak ona taplałam się w śmierdzącym gorącym błocku, a później próbowałam go zmyć w morzu, w którym pływało mnóstwo białych strzępków pumeksu, a woda sprawiała wrażenie wrzenia. Nie tylko strój kąpielowy przesiąknął zapachem, ale całe ciało, a później ubranie, które go okryło... Zapach nie do zmycia, ale warto było :)
Pozdrawiam serdecznie i życzę podróżniczych przygód jak najwięcej :)
Jak tu pięknie, trafiłam przypadkiem i za pozwoleniem będę stałym bywalcem:).
OdpowiedzUsuńZawsze marzyłam o własnej winnicy i żałowałam, że nie dane mi było urodzić się w rejonie Prowansji, Burgundii lub Toskanii, ale życie ułożyło się tak, a nie inaczej potwierdzając przysłowie "jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach":).
Tym bardziej cieszę się, że choć wirtualnie mogę codzienne podróżować po wąskich, kamiennych uliczkach, podziwiać architektoniczne detale i ich symbolikę. Dziękuję i pozdrawiam
Witaj Jo, rozgość się i smakuj, jeśli to możliwe :)
OdpowiedzUsuńfantastyczny blog ....zwłaszcza dla ludzi zakochanych w słonecznej italii
OdpowiedzUsuń