sobota, 25 lipca 2009

OD PRAWIEKÓW PO WSPÓŁCZESNOŚĆ

Wczoraj jeden z dysków w komputerze odmówił mi posłuszeństwa. Zanim doszłam do wniosku, w czym, tkwi przyczyna trochę to potrwało, ale w końcu okazało się, że urządzenie pozazdrościło nam porannej wycieczki. Pojechaliśmy do Grotta del Vento, czyli Jaskini Wiatru.

Miejsce można zwiedzać o wyznaczonych porach dnia związanych z długością wybranej trasy. Ze względu na Tatę przezornie wybraliśmy tę najkrótszą i dobrze zrobiliśmy. Okazało się, że ten najkrótszy odcinek ma najciekawsze nacieki jaskiniowe. Sama jaskinia nie należy wcale do najpiękniejszych we Włoszech, na południu Italii widziałam dużo atrakcyjniejszą, ale za to ta jest tylko półtorej godziny od nas w Apeninie Toskańsko-Bolońskim, nieopodal Bargi. I jej niezaprzeczalnym atutem było to, że Tata pierwszy raz w życiu widział na własne oczy interesujące formacje jaskiniowe, z czego był bardzo zadowolony.

Dla osób nieznających włoskiego jest szansa na oprowadzenie w innym języku, ale na polski raczej nie ma co liczyć. Myśmy zwiedzali w małej sześcioosobowej grupie włoskojęzycznej, o wiele większa była ta zagraniczna. Nie zauważyłam, czy cała grupa miała tłumacza elektronicznego a pani przewodnik tylko mówiła, przy którym punkcie się znajdują. Zresztą jeśli komuś wystarczy samo oglądactwo, to może się podczepić pod którąkolwiek wycieczkę. Nas oprowadzała młoda speleolog traktując czasami swoich turystów jak uczniów przepytując ich z wiedzy o jaskiniach. Nie byłam pilną uczennicą i nie zgłaszałam się do odpowiedzi, gdyż starałam się tłumaczyć Tacie na język polski, wystarczyło mi tego wysiłku umysłowego. Krzysztof z kolei zajął się robieniem zdjęć, co chwilę zatrzymując naszą niewielką grupkę.

Na początku trasy witały szczątki niedźwiedzia odkryte w tej jaskinii oraz kompletny szkielet sprowadzony z Rosji.

Nazwa jaskini jest bardzo adekwatna względem stanu faktycznego, ale tylko wtedy, gdy występuje dość znaczna różnica temperatur między jaskinią a tym co jest na zewnątrz niej. Przewodniczka mówiła, że czasami nie idzie zamknąć drzwi stanowiących swoistą śluzę. W upalny dzień wiatr i temperatura 10 stopni Celsjusza stanowiła przeprzyjemną odmianę. Nie tylko różnica temperatur sprzyjała wiatrom, ale i wysokości. Nad nami piętrzyły się skaliste wierzchołki.

To też jest Toskania!

Potem zaszliśmy do sklepiku i baru. Wyszukałam wszelkie możliwie interesujące folderki turystyczne, to na „zaś”. Krzysztof z Tatą wypili kawę. Co ciekawa obsłużyła ich nasza pani przewodnik. Okazało się, że pracownicy nie mają tam ścisłego podziału ról, stanowią zgrany zespół wykonujące wszelkie czynności związane z obsługą turystów. Ja w tym czasie pogapiłam się na niezwykłej urody kamienie szlachetne w czystej postaci oraz te zamienione na biżuterię.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy sprzedawcy ceramiki i nabyliśmy dwie piękne amfory. Jedna niczym smukły dzban, druga całą podziurawiona, gdyż ma być lampionem. Jeszcze nie znalazłam im miejsca. Będą musiały poczekać na ogród.

Czas i pogoda sprzyjały zatrzymaniu się przy tzw. diabelskim moście. Jego oficjalna nazwa to Most Magdaleny. Ta przedziwna konstrukcja spina brzegi rzeki Serchio w Borgo a Mozzano, na północ od Lukki. Obecny stan datuje się na przełom XIII i XIV wieku. Charakterystyczną cechą mostu jest asymetryczność i to, że sama jego powierzchnia nie jest pozioma tylko wznosi się wraz z przęsłami. Najwyższe przęsło wydaje się zaprzeczać prawom grawitacji, jest cienkie i mocno wybrzuszone.

Nazwa ludowa „Most diabła” związana jest oczywiście z legendą. Otóż murarz spostrzegł, że nie zdąży wywiązać się z przyrzeczonego terminu ukończenia dzieła. Zawezwał więc diabła na pomoc. A ten jak zwykle przekupnie w zamian za duszę nieszczęśnika, który pierwszy przejdzie po ukończonym moście obiecał dokończyć konstrukcję w jedną noc. Murarz opamiętał się i wyspowiadał z paktu, podczas pokuty poradzono mu, by przez most pierwsza przeszła świnia. Tak też się stało i diabeł wpadł w odmęty rzeki.
W związku z tym jeszcze przyjemniej stało się na szczycie mostu i łapało delikatne podmuchy wiatru.

Było tak orzeźwiająco, że jedynie głód kazał nam zejść na brzeg w poszukiwaniu jakiejś strawy.

Dzięki zimnej bruschetcie (pysznej!) dotarliśmy spokojnie do domu i mogłam uraczyć panów sosem z kurek i ziemniakami. Napisałam „panów” bo ja grzybna nie jestem.

Największy upał przetrwaliśmy zaszyci w domu a wieczorem wybyliśmy na passegiatę do Pistoi. Była 21.00 i spacerowicze powoli wypełniali ulice oraz place miasta. Miasto całe bardzo przystrojone, łacznie z figurą Św. Jakuba na Duomo. Dzisiaj wszak największa festa i Turniej Niedźwiedzia, o którym pisałam dwa lata temu. Tym razem dodam tylko, że wypatrzyłam grubość piaszczystego torowiska - ponad 40 cm!

Myślę, że nawet festy nie trzeba, by miasto wyglądało strojnie. Wystarczy zgasić słońce i pozapalać lampy.


Wesoło mi się zrobiło na widok człowieka w ramce.

Za to zdekonsekrowany kościół będący obecnie restauracją budzi we mnie, nomen omen, niesmaczne odczucia. Żeby choć ten ołtarz wycięto! A już nazwa wyszynku powala z nóg: "Ołtarz wina". Brrr!

Chyba tradycją stanie się jakieś piątkowe wydarzenie muzyczne. Zupełnie niespodziewanie na wysokości kościoła San Giovanni Fuorcivitas zatrzymał nas niewielki band grający głównie szlagiery z lat 50 i 60.

Usiedliśmy na rozstawionych swobodnie krzesłach. Z pasją oddałam się nie tyle słuchaniu, co oglądaniu ludzi. Najbardziej ubawiła mnie ekipa panów w szacownym wieku, co żadnej krótkiej spódniczce wodzenia wzrokiem nie odmówiła. Wyglądali przecudnie, jak jeden mąż wykręcając głowami za interesującą dziewczyną. A interesująca oznaczała „mocno poodsłanianą” o co latem nietrudno. W pewnym momencie i Krzysztof i ja niemal jednocześnie gruchnęliśmy bezgłośnym (bo przeca nie będziemy niemili) śmiechem. Stało się to, gdy jeden z panów lokalnego bandu zaczął śpiewać po angielsku. Na szczęście jego niedociągnięcia wymowy absolutnie mu nie przeszkadzały ani nikomu ze słuchających. Niczym nie zrażony (wszak my śmialiśmy się cicho) śpiewał chyba według zapisu fonetycznego. Nie odbierzcie, że się naśmiewam, to raczej serdeczne spostrzeżenie, że nie ma co się przejmować takimi detalami jak cudna angielszczyzna. Szkoda dobrego samopoczucia. Od razu zrobiło się jeszcze bardziej familiarnie. Taką atmosferę budowały też wstawki konferansjera zaczepki przechodniów i wzajemne ich pozdrowienia z muzykami.

A już cymesikiem był dla mnie widok mieszkańców domu, pod którego drzwiami ulokowała się impreza. W pełnym oświetleniu reflektorów przeszli pomiędzy instrumentami i otworzyli sobie drzwi. Szkoda tylko, że nie odwrócili się do widowni celem jakiegoś efektownego ukłonu. Było tak milusio, że z trudem oderwałam się od krzesła. Ale chyba intuicja „psiej mamy” kazała mi wracać do domu. O 23.00 zaczęły się pokazy sztucznych ogni z okazji Dnia Patrona Pistoi - Świętego Jakuba. Okazało się, że Druso tym razem już o wiele mniej bał się wybuchów, tym bardziej że zainteresowałam go słodką gruszką z drzewa rosnącego w ogrodzie.

10 komentarzy:

  1. Małogosiu, jak zwykle cudnie opisana wycieczka, piękne zdjęcia. Zachwyca mnie ten Twój blog. Na książkę już się nie mogę doczekać ... Ta jaskinia nie należy do najpiękniejszych? Przecież jest śliczna ... te stalaktyty, stalagmity, nacieki ... urocze. Charakter miasteczka znowu ukazałaś w sposób taki, jakby się tam z Tobą było. Nie tylko zdjęcia, suche fakty, ale także nastroje ludzi, odgłosy, śpiew i muzyka ... no, jednym słowem nic dodać nic ująć. Restauracja w kościele? Cóż bardzo dziwne mi się to wydaje - na pewno nie nadaje się do naśladowania w naszym kraju :) Ale Włosi są o niebo bardziej otwarci na nowości i zmiany jakie zachodzą wokół nich. Myślę, że Ty mieszkając tam najlepiej to dostrzegasz. Pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Aha, gratuluję zakupów. Myślę, że pokażesz te swoje amfory ... w odpowiednim czasie :) i w odpowiedniej scenerii ... na pewno ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Często pisze Pani, że szukacie inspiracji by nadać własnemu domowi toskańskiego smaczku.. i nie to żebym była ciekawska, ale po prostu ciekawam jest jak sobie mieszkacie. Tak wewnątrz i z zewnątrz. Wiem, że pojawiły się nie raz migawki z ogrodu, ale chyba nigdy nie było nam dane zobaczyć wnętrza :)

    pysznie się czytało, tylko pozazdrościć :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Małgosiu, piekna wycieczka - cudownie opisana i okraszona pięknymi zdjęciami. Jaskinia jest cudna! Rzeczywiście niesamowite nacieki, piękna.
    Ostatnią jaskinią w jakiej byłam była Mroźna w naszych polskich pięknych Tatrach. We Włoszech nie oglądałam nigdy żadnej. Z chęcią więc popatrzyłam u Ciebie. :)
    Podoba mi się Twój styl pisania, nie mogę się doczekać książki:))
    Pozdrawiam cieplutko dziękując za piękny kawałek Toskanii po raz kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. do Sumienie: jak się rzetelnie poczyta bloga, to trochę można zobaczyć. Małgosia wyżywa się artystycznie i we wnętrzach i na zewnętrzach. Jest co oglądać i podziwiać!
    A Tacie Małgosi życzę jak najmilszego pobytu na wakacjach!
    Ja już swoich nie mogę się doczekać, liczę dni.
    Kinga z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  6. jaskinia jest świetna
    co do przewodnika to jak ja byłem to były trzy języki do wyboru: włoaski, angielski i niemiecki.

    Włoska wycieczka wkładała się z jednej pary, niemiecka standardowo z 10 emerytów, a po angielsku była nas trójka i pani przewodnik byłą bardzo miła i wyciągała różne historyjki.

    Jaskinia jaskinią ale trasa z Bargi do jaskini jest przepiękna, wąska, górska, zielona a na dodatek mijanie się z busikami pod skałami ( http://tnij.org/toskani_barga ) ... do dziś ją wspominam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam serdecznie!Pani blog stał się dla mnie skarbnicą informacji o Toskanii.Im dłużej zagłębiałam się w Pani opisach tym bardziej marzyłam aby zobaczyć Toskanię na żywo. I stało się - byłam w tym miesiącu w krainie moich marzeń i chociaz była to tylko objazdowa wycieczka to miałam okazję zobaczyć niemal wszystkie perełki z Pani blogu; byłam również i w przedstawionej Jaskini,i na Diabelskim Moście i w pobliskiej Bardze. Przejazd autokarem do jaskini był tak ekstremalny, że nie zapomnę go do końca życia.Razem z Pani opisami mogłam jeszcze raz przeżyć tę niesamowitą wyprawę.Z niecierpliwością będę oczekiwała na Pani książkę!!! Pozdrawiam Brygida.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie pojmuję ! Jak można zrobić z kościoła knajpę ? Z całej ogromnie ciekawej opowieści ten element wysuwa się na plan pierwszy . Jestem zasmucona , zniesmaczona , zbulwersowana …. owe podejście do „nowości „ absolutnie mi nie odpowiada :(((

    OdpowiedzUsuń
  9. Pieknie opisana wycieczka, jaskinie w Toskanii to jakas nowosc dla mnie, musze zapamietac, zapisac i moze okazja sie zdarzy obejrzec...

    OdpowiedzUsuń
  10. "Dla osób nieznających włoskiego jest szansa na oprowadzenie w innym języku, ale na polski raczej nie ma co liczyć."
    hmm... otrzymaliśmy wspomnianego elektronicznego tłumacza w języku polskim możliwe, że w 2009r jeszcze nie posiadali; obecne ceny są nieco wyższe: 12, 16 i za wybraną przez nas 3-godzinną wędrówkę 20 euro. drogo ale miejsce godne odwiedzenia, polecam

    OdpowiedzUsuń