Tak sobie siadłam i myślałam od czego zacząć wpis i jaki to ma być wpis. W końcu doszłam do wniosku, że mimo zaległej jednej wyprawy napiszę najpierw komentarzowisko.
Nie było kiedy o tym wspomnieć chyba, więc tutaj oficjalnie na blogu Widze składam kondolencje z powodu śmierci bliskiej osoby, o czym wspomniała w jednym z komentarzy. A za złożone mi wyrazy współczucia po śmierci Włoszki Anny bardzo dziękuję. To bardzo ważne dla mnie.
A teraz przejdę do wyjaśnienia, czemu Kinga jest przekonana o tym, że druga książka jest lepsza. Otóż nadszedł w końcu czas, bym tu na blogu podziękowała jej przy wszystkich, bo zupełne bezinteresownie pomogła mi w pierwszej korekcie książki. Dokonała tego bardzo sprawnie i w sposób ułatwiający mi wyszukanie miejsc do zastanowienia. Dzięki Kindze odświeżyłam niektóre zasady gramatyczne. Słów mi brakuje na pomoc, jaką mi okazała. Dziękuję też Kindze za zrozumienie tzw. nerwicy organizacyjnej. Właściwie to wydaje mi się nie do pogodzenia jednoczesne bycie gospodynią oraz rozmówcą. Wolę stanowczo to drugie.
Na moją umiejętność posługiwania się językiem włoskim spuszczam zasłonę milczenia.
Miłośniczko włoskiego trudność porozumienia się z Włochami wynika też z tego, że bardzo często oni gdy usłyszą, że dukasz choć trochę w ich ojczystym języku to absolutnie nie starają się zrobić nic, byś ich zrozumiała, ani też nie starają się Ciebie zrozumieć. Przykładem może być słowo, które kiedyś pomyliłam w wymowie affumicata (wędzona) wymawia się afumikata powiedziałam afumiciata i moja rozmówczyni oczy na mnie wybałuszała nie będąc w stanie się domyślić o czym mówię. Ale ja już przestałam się tym przejmować, poza tym opanowałam do perfekcji sztukę udawania, że rozumiem. I jakoś to idzie :) Tłumaczem przysięgłym nie zostanę i nie zamierzam nim zostać.
A teraz o klaunie przed krzyżem, albo wobec krzyża. Otóż tak bardzo byłam zmęczona przed świętami, że opadło mnie refleksyjnie. I mimo, że sama miałam kolorowe dekoracje, i jajka i kwiaty - to pomyślałam, żeby wrócić do starej ilustracji, kiedyś przeze mnie poczynionej i poprosić Was o chwilę zatrzymania się wraz ze mną. Za wszystkie słowa i te "Wesołych świąt" także (bo takie miały być) jestem wdzięczna. Nie chcę wyjaśniać, co miałam na myśli rysując to "wobec". Cieszą mnie interpretacje i pod postem i w mailach.
Agnieszko piszesz, że szkoda Ci że nie umieszczam zdjęć pojedynczych. To była kwestia wyboru. Albo pokazać jak najwięcej, albo czasami długo czekać na wpis. Robienie kolaży pozwala mi na szybkie wprowadzenie zdjęć. Posługuję się starszym edytorem bloggera, który pozwala na jednoczesne wrzucenie jedynie pięciu zdjęć. Przy czym wszystkie zdjęcia są wrzucane automatycznie na początek wpisu i potem dopiero rozparcelowuję je po tekście. Zdarzało się więc, że jeden wpis powstawał dwa dni. Nie mogę sobie na to pozwolić. I tak dzięki wspaniałemu JaSSowi zostało odkryte źródło niepowiększania się zdjęć. Teraz już umiem to ominąć.
Migoshia tak jaja-świece robota własna. Rzutem na taśmę ułatwiłam sobie pracę i wykorzystałam obecne w tym czasie sklepach plastikowe formy do dekupażu.
Toja świece na ołtarzu to moja zmora, dobrze, że się za nie zabrałam dużo wcześniej, okazały się bardzo trudne techniczne. Ciągle mi wszystko opadało, łącznie z rękami.
I teraz może zbiorczo odpowiem na komentarze pod wpisem "Instrukcja". Widzicie, jak to się "opłaca" przeżywać. Tylu ciepłych słów w życiu bym się nie spodziewała. Odezwały się w komentarzach osoby, które dotąd milcząco gościły na blogu. Dostałam wiele maili ze wsparciem. Wzruszałam się aż do łez. Jedno tylko Wam powiem: na nic pisanie, żebym się nie przejmowała. Ja to już taki stwór jestem, że przeżywam. Wyobraźcie sobie, że na pierwszym ogólnopolskim festiwalu teatrów dziecięcych po rozmowie z jurorami spać w nocy nie mogłam. A to dlatego, że nie umiałam od razu przetrawić usłyszanych słów, niestety niektórych boleśnie niesprawiedliwych. Mam duży problem z dyskutowaniem z kimś, kto występuje w roli autorytetu. Zawsze najpierw myślę, że to autorytet ma rację. Wtedy, o zgrozo, w jury zasiadał człowiek, który niemal w każdym spektaklu doszukiwał się pierwiastków seksualnych lub co najmniej erotycznych, w teatrach tworzonych przez maluchy!
Tekst i prezentacja powstałe pod wpływem Pani Małgorzaty Sadowskiej to mój sposób na radzenie sobie z emocjami, to wyrzucenie motyli z żołądka i nazwanie tego, co powinno być nazwane. Nie przychodzi mi to łatwo, bo chyba wielu z Was też miało wpajane w dzieciństwie, że mówienie o sobie samym dobrze nie jest czymś dobrym. W końcu jak by nie było "samochwała w kącie stała". Obecnie trzeba umieć "się sprzedać" a my ciągle czekamy, aż nas ktoś sam odkryje, doceni, pochwali, powie, że to co robimy jest świetne. Sami tylko pracujemy i pracujemy :) Przyznam też, że padły tu ciekawe przypuszczenia dla zaistniałej sytuacji. Ja to jestem prostolinijna baba i ciągle nie mogę uwierzyć, że za takim artykulikiem może kryć się jakieś drugie dno. Nawet o tym nie pomyślałam. Ale to może wiele tłumaczyć, dziękuję za pokazanie mi odpowiedzi na moje pytania. I mimo, że świat obecny twierdzi, że nie ważne jak, byle o nas mówiono, ja się nadal na to nie godzę.
Nie dziwcie się usuniętemu jednemu komentarzowi pod tym wpisem, po prostu zapisał się podwójnie, to nie cenzura. A skoro już mowa o komentarzach. To nie wiem, czy funkcjonuje weryfikacja obrazkowa. Nikt nie narzekał. Włączyłam tę funkcję ze względu na ilość zalewającego mnie spamu.
I to tyle w tym komentarzowisku. Staram się teraz wrócić do codziennego rytmu. Życzę nam jasnych i dobrych dni, pełnych czynów na miarę każdego z nas.
taaaa... pani Sadowska i autorytet... A idze, idze!, jak mówią w Krakowie...
OdpowiedzUsuńKinga z Krakowa
Fajny ten film z ,,instrukcją obsługi" :)))
OdpowiedzUsuńO pani redaktor z Przekroju nie warto nawet wspominać!
Czekam na drugi tom Twojej książki i żadne ,,autorytety" mi w tym nie przeszkodzą!
Pozdrówka !
Gdynianka
Od kiedy zdjęcia otwierają się z miejsca imożna je jeszcze sporo powiększyć, to nic już mi tu nie brakuje.
OdpowiedzUsuń