piątek, 9 kwietnia 2010

TUŻ ZA MIEDZĄ

Zgodnie z prognozami pogody wielkanocna niedziela zadbała o udomowienie świętujących. Zasnuło się na szaro i lało, z czego skrzętnie skorzystałam odsypiając wielonocne braki w śnie, powstałe z powodu niedospania pt. „Bo jest tyle do zrobienia”. Ale poniedziałek wielkanocny wszak tutaj ma być piknikowy, jednak dalej padało, a poza tym rankiem Krzysztof odprawił na wieczny spoczynek naszego najstarszego parafianina, o którym tu pisałam. Dziadziu czuł, że jego kres się zbliża, gdy chyba tydzień wcześniej pytał, czy on jeszcze żyje. W całym powiecie Pistoia zostało jeszcze dwóch stupięciolatków, jego rówieśników.
W końcu niebo zaczęło łypać błękitem i skusiło nas na jakiś bliski wypad. Chyba po kluczu wyprawy z niedzieli palmowej sięgnęliśmy po książkę „I giardini di Firenze e Della Toscana”. Tym razem jednak w poszukiwaniach celu udaliśmy się jeszcze bliżej, ale na zachód od domu, do powiatu Lucca, który słynie z mnóstwa wilii ze wspaniałymi ogrodami. Jeszcze przed Lukką, już na wzgórzach ukryła się w miejscowości Camigliano niezwykła posiadłość Villa Torrigiani. Słowo „niezwykła” oznacza dla mnie ni mniej ni więcej tylko to, że jest to absolutnie prywatny dom, który w wyniku splotów historyczno-rodzinnych jest obecnie w posiadaniu pewnej gałęzi rodu Colonna. Wyobrażacie sobie? Najpierw w XVI wieku Buonvisi, kupiec (jedwabiem, jak przystało na Lukkańczyka) nabywa sobie letnią rezydencję, którą 100 lat później przejmuje Nicolao Santini - ambasador Republiki Lukki na francuskim dworze Ludwika XIV zwanego „Królem Słońcem”. Niestety zachwyt barokiem i późniejszymi epokami mocno odbił się na wyposażeniu i elewacji budynku, ale nie ma co narzekać.
Ród Santinich dość długo sprawował pieczę nad miejscem, by po mariażu Vittorii z Pietro Guadagnim, najbogatszym markizem florenckiego rodu Torrigiani, nawet willa przejęła określenie od tego nazwiska. W paru miejscach posesji można jeszcze zobaczyć herby rodu Torrgiani (wieża z trzema gwiazdami na niebieskim tle).
Villa Torrigiani w Camigliano jest jedną z najbardziej bogatych willi tego rejonu. Prowadzi do niej okazała aleja cyprysów o długości około 500m. Niestety przed bramą przecina ją zupełnie nierenesansowa asfaltowa droga. Tuż przy niej wyrosła przypałacowa osada zwana przez miejscowych Paryżem.

Za wcale niesymboliczną cenę 10 € można wejść i zwiedzić ogrody wokół willi wraz z samym budynkiem. Jest też tańsza bodajże o 2€ wersja: zwiedzanie samych ogrodów. Przyznam, że bardzo lubię oglądać stare wnętrza, wyobrażać sobie dawnych mieszkańców, a jeszcze bardziej porusza mnie myśl, że tutaj ktoś ciągle jeszcze żyje. W pomieszczeniach cenne obrazy mieszają się ze starymi zdjęciami i tymi zupełnie współczesnymi. Ach ta ciągłość pokoleniowa! Z tego, co zrozumiałam, latem dom chyba nie jest możliwy do zwiedzania. Pozostają ogrody. „Pozostają” to nędzne słowo, bo można w nich mile spędzić kawałek dnia i mogą stać się jedynym punktem odwiedzin na terenie Villi Torrigiani.
Tak jak w przypadku Ogrodów Boboli tak i tutaj nie zachował się czysty ogród włoski, widać wpływy francuskie, barokowe i późniejsze, angielskie. Z przodu na rozległym trawniku symetrycznie rozłożyły się dwie fontanny z XVII wieku. Rzeźb, oczek wodnych i fontann jest tu znacznie więcej.


To zapewne ma wielkie znaczenie, gdy przychodzą upały.
W wielu miejscach rosną wspaniałe olbrzymie, nawet ponad dwustuletnie krzewy kamelii, od której zresztą nazwę wzięła ta frazione Capannori, czyli Camigliano. Kwitnienie kamelii przypada na najchłodniejsze miesiące roku; te najwcześniejsze zdobią ogrody zimą, są bladoróżowe, najpóźniej pojawiają się intensywnie czerwone - wiosenne. Kwitnienie kamelii wspomagały nieśmiało tulipany, bratki i kwiaty łąkowe.


W głębokiej dolince rozłożył się Ogród Flory, ale coś mało w nim florystycznie było. Jeszcze nie obsadzono go kwiatami, więc pozostały do podziwiania układy z małych żywopłotów, geometrycznie przycięte krzewy oraz sekretne przejście pod schodami, będące oczywiście grotą, nie jedyną na terenie posiadłości. 


Nad tym, czym mnie kupiły te ogrody nie będę się rozpisywać. Już chyba wszyscy czytający znają moją słabość do cytrusów?


Przez chwilę bardzo drobny deszcz wstrzymał nas od spacerowania po ogrodzie, tęcza na niebie wynagrodziła oczekiwanie.

 

Zapobiegliwi Włosi wyciągnęli karty i zasiedli przy stolikach w loggi z tyłu domu, nie myśleli podziwiać rozgrywający się spektakl deszczu, światła i koloru.


Zaglądając w różne zakamarki ogrodu odkryliśmy z boku głównego budynku wejście do dworskich piwnic. Nie wiem, na ile jeszcze korzysta się z tego sprzętu, z szacownych wiekiem beczek na wino wytrawne i na vinsanto. Czy olbrzymia amfora na oliwę tylko zdobi?


W pomieszczeniach nieudostępnionych oczom turystów widać przez kratę puszki na oliwę, którą dotąd się tu otrzymuje z ponad 1200 drzew. Za dość pokaźną kwotę można nabyć sobie ten produkt jako swoisty suwenir z Villi Torrigiani.
Na koniec zajrzeliśmy do dworskiej kaplicy. Zbudowano ją w ciągu murów biegnących wokół posiadłości. Ciekawostką budynku jest jej wyraźny podział na przestrzeń „dla ludu” i „dla państwa”. Ci ostatni mieli wejście od strony posesji, reszta z ulicy. Żeby państwa „nie raził” widok pospólstwa z boku wybudowano specjalne pomieszczenie umożliwiające modlitewne odosobnienie.


Tak się najadłam tą wizytą, że darowałam nawet aurze jej niepewność i niemożność urządzenia na tutejszą modłę pikniku. Zresztą zaraz następnego dnia odbiliśmy to sobie w dwójnasób.

2 komentarze:

  1. Przepraszam, ale nie mogę dzisiaj cieszyć się Toskania, zbyt mi smutno...
    Eugenia

    OdpowiedzUsuń
  2. Mało brakowało, a ominęłabym tę relację wiosenną.

    OdpowiedzUsuń