środa, 7 kwietnia 2010

WIOSENNE NOWALIJKI W NIEDZIELĘ PALMOWĄ

Stosik zaległych postów powolutku maleje. Tym wpisem zmniejszam go odrobinkę. Wróćmy do Palmowej Niedzieli. Przed wyjazdem pod Neapol nie wyrobiłam się z opisem innej wyprawy do Florencji. Skończyłam na kaplicy Brancacci a przecież zobaczyliśmy wtedy dużo więcej. Chciałam dokończyć opis tamtej wycieczki łącząc ją z tą odbytą 28 marca, podczas której planowaliśmy zobaczyć ponownie i kompletnie kościół Santo Spirito. A w ogóle to najpierw myśleliśmy pojechać gdzieś pomiędzy toskańskie pagórki, ale Krzysztofa zaczynała straszyć wiosenna alergia, więc zmieniliśmy plany na miasto, mniej zieleni = mniejsze zagrożenie. Jednak Santo Spirito jest po południu otwarty dopiero od 15.00.
- No to gdzieś zajrzyjmy przedtem.
- Może pobliskie Muzeum Porcelany na terenie Ogrodów Boboli?
A że zaparkowaliśmy w pobliżu Porta Romana to …
- Przejdziemy Ogrodami Boboli
- Ale twoja alergia?
- A jakoś nie jest źle.
Przypominam, że i Ogrody i wszelkie muzea na ich terenie są objęte Kartą Przyjaciół Uffizi.

Ogrody Boboli, co to za miejsce? Skąd taka nazwa? Wcale nie tak prosto jest powiedzieć, ze ich nazwa pochodzi od rodu Boboli. Część przewodników podaje oczywiście tę wersję, spotkałam też (w książce „Giardini di Toscana”) nazwisko Borgolo przynależące do rodziny posiadającej do XV wieku znacznie rozległe tereny na Zaarniu.
Wiele osób jest rozczarowanych wizytą w Giardini di Boboli, gdyż spodziewa się raczej ogrodu francuskiego niż włoskiego. Żeby zrozumieć włoskie założenia ogrodowe sięgnę po informacje, m.in. z „Historii ogrodów”. Otóż ogród włoski jest poprzednikiem francuskiego, barokowego i, jak należy się domyślać, jego szczyt rozwoju przypada na renesans. Cechą charakterystyczną włoskiego ogrodu renesansowego (a więc i w dużej mierze Ogrodów Boboli) była geometryzacja przestrzeni w formie osiowych układów kwater według zasady ad quadratum. Dom i ogród miały stanowić jednolitą całość kompozycyjną, w której dominującym akcentem była architektura. Geometryzacja przestrzeni stała się tak trwałą zasadą, że przetrwała do dziś i jest ciągle stosowana.

Dlatego, w przeciwieństwie do ogrodów średniowiecznych, na terenie Toskanii możemy spotkać jeszcze wiele przykładów ogrodów renesansowych.
Odkryte w tamtych czasach reguły matematyczne i perspektywa linearna dawały podstawy do takich założeń, by ogród stawał się niejako plenerowym muzeum. Pozór architektury (efekty optyczne, swoiste przedłużenie wnętrza) oraz wspaniałe rzeźby silnie zespalały roślinność ze sztuką.

Mimo, że w toskańskich ogrodach pojawiła się wyszukana forma starano się, by harmonizowała ona z rolniczym krajobrazem. Tak więc echem gajów i winnic miały być szerokie kompozycje tarasowe. A w niektóre ogrodach te uprawy należały do roślinnych nasadzeń.
Co jeszcze znajdziemy we włoskim ogrodzie? Jego podstawą wręcz były wiecznie zielone rośliny (mirt, bukszpan, laur, lawenda, rozmaryn) oraz migdały, morele, pigwy, drzewka cytrusowe, granaty, kalina laurolistna, jaśminy, wszelkiego rodzaju pnącza. Nie mogło zabraknąć oczywiście dużych drzew: dębów, cyprysów czy platanów. Także koniecznie pojawiały się powszechnie znane zioła. Ale np. tulipany, narcyzy, hiacynty i zawilce zaczęto sadzić około XVII wieku i traktowano je raczej jako obiekty muzealne, obiekty ogrodów botanicznych czy rośliny zbierane przez kolekcjonerów roślin. W miesiącach letnich pojawiały się za to szarłaty, celozje, słoneczniki i tuberozy bulwiaste. Tak więc widać, że kolor nie stanowił głównego środka kompozycyjnego włoskiego ogrodu, co można zobaczyć właśnie w Giardini di Boboli.
Nie wspomniałam jeszcze o jednym arcyważnym elemencie stosowanym przez właścicieli ogrodów – o wodzie, dającej życie całości założeń. Najwspanialsze przykłady spotyka się akurat poza Toskanią (jak chociażby Willa d’Este czy Willa Lante). Ale i w Ogrodach Boboli nie brakuje sadzawek, fontann czy grot ociekających wodą. I tak oto wspomniałam o następnym „składniku” – o grotach. Groty miały przedstawiać jaskinie w stanie naturalnym, widoczne ludzkie interwencje miały świadczyć o dominacji człowieka nad przyrodą, ich tradycja sięga aż starożytności. Drążono je w zboczu wzgórza, pod tarasami, robiono nisze w murze oporowym, lub stawiano wolnostojące formy. Ozdabiano je muszlami, drobnymi kamieniami czy porowatym tufem. Wprowadzano do nich bogaty program rzeźbiarski. W Ogrodach Boboli najważniejszą i największą jest grota autorstwa Bernarda Buontalentiego o takim przesycie wystroju, że miałam wrażenie totalnego kiczu. Sztuczny budulec przy przechodzeniu w głąb jest coraz bardziej wypierany przez naturalną skałę. Ludzie i zwierzęta wyłaniający się ze skały lub się w nie zamieniający są nawiązaniem do „Matemorfoz” Owidiusza. Aż mi żal "Jeńców" (wzgl. "Niewolników") Michała Anioła, dobrze, że to tylko kopie.
Dodam jeszcze, że ogród leżał w kręgu zainteresowań humanistów, więc nie dziwiło, że nawet Cosimo Medici sam zajmował się przycinaniem krzewów winorośli. Pasja ogrodnicza ludzi renesansu wyrażała się też w tym, że obierali ogrody za miejsca dysput filozoficznych i wszelkiej działalności kulturalnej, jak np. muzykowanie. W niedzielę palmową mnóstwo ludzi obrało Ogrody Boboli za miejsce spotkań, wypoczynku, spaceru, lektury czy kontemplacji.

My mieliśmy tylko nimi przejść do Muzeum Porcelany, ale jakoś tak nam zeszło, że muzeum, i owszem, zwiedziliśmy, ale Kościół Santo Spirito musi jeszcze poczekać na ciąg dalszy. Cała nasza niedzielna wyprawa zamknęła się więc pomiędzy bramami Ogrodów Boboli. Nieśpiesznie dotarliśmy do Muzeum Porcelany, o którym nie miałam pojęcia, że nie mieści się w budynku Palazzo Pitti, lecz po drugiej stronie Ogrodów. Przed samym wejściem do muzealnego budynku nie wiedziałam, gdzie wzrok obrócić, czy podziwiać dobrze utrzymany Giardino del Cavaliere z fontanną z małpkami pośrodku, czy zapatrzeć się na pobliskie wzgórza z moim ulubionym florenckim kościołem San Miniato na czele.

Muzeum Porcelany, całe szczęście, jest niewielkie

Można było szybko wrócić do snucia się bez celu. Odkrywać nowe dotąd nieodkryte zakamarki, dać się omotać soczystym zapachom hiacyntów, pochłonąć wzrokiem krzewy cytrusowe schowane w pięknej limonaia (specjalnym budynku do zimowego pobytu delikatnych krzewów).

A w końcu trafić do echa ostatnio poznanych Pompejów. A miałam już nie pisać o wyprawie pod Neapol, ale w Ogrodach Boboli z dużym pietyzmem odtworzono dwa pompejańskie ogrody. Często pukałam w różne elementy wyposażenia, bo nie dowierzałam, że można zrobić tak świetne imitacje kamienia. Wszystko to były jakieś żywice mamiące oko pozorem prawdziwości.

I na Pompejach skończył się nasz pobyt w Giardini di Boboli. A Santo Spirito ciągle czeka.
No bo nie można nie wracać do takich miejsc.

5 komentarzy:

  1. Miejsce urokliwe, latem wygląda bardziej okazale i tajemniczo.
    Porcelana piękna. Zawsze w takich miejscach myślę ile rak ją dotykało, i mimo, że taka krucha to przetrwała.Ja szczególnie lubię filiżanki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, pięknie Małgoś:)))
    Popatrzyłąbym sobie na to wszystko z bliska:))
    Jak ja tesknie za Italią, oj szalenie!

    A dziś otrzymalam niespodziankę, karteczka doszła , dziękuję z całego serducha :***Ściskam:***

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna fryzura.
    A Santo Spirito pewnie się wreszcie na Was doczeka. Oj, warto!
    Zieleń w Ogrodach taka, jakiej jeszcze nie widać w Krakowie, ale powolutku, powolutku i u nas będzie tak ładnie.
    Kinga z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  4. Och och...te stokrotki w Ogrodach Boboli i te pikniki na trawie...a tu wciąż wiosna onieśmielona...porcelana cudna...pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdjęcia się otwierają z miejsca, jakie to wygodne.
    Ogrody są wspaniałe. Szczególnie te długie aleje. Można spacerować ile dusza zapragnie.

    OdpowiedzUsuń