poniedziałek, 26 kwietnia 2010

ODLOTOWA SOBOTA

Może nie każda jest aż tak zajęta, jak ta, która minęła. Rankiem poszłam do jednego parafianina po kalie. Dostałam cudne kwiaty z jego ogrodu. Ale nie dał liści, więc troszkę pokombinowałam, gdyż mam tutaj słaby wybór wazonów. Te na ołtarz duże, musiałam włożyć do nich dość dużo kwiatów, na boczne ołtarze już takich wazonów nie miałam. Wymyśliłam sobie, że ułożę kwiaty w pojemniczkach które potem się maskuje i wyglądałoby to tak, jakby kwiat leżał sam. Ale z kolei nie miałam takich dużych pojemniczków trzymających wodę. Wybrałam trzy jednakowe wazony na pojedynczy kwiat, niestety niezbyt urodziwe, więc przepasałam je rafią. Stąd też rafia pojawiła się w dużych wiązankach na ołtarzu. Trzeba będzie w końcu kiedyś pomyśleć nad wazonami. Najczęściej omijam ich opłakany stan układając kompozycje w gąbkach.



Oprócz tego normalnie trzeba było, jak co tydzień, przygotować pomieszczenia na katechezę, zawsze wtedy za jednym zamachem sprzątam przed domem i lecę z miotłą po sieni i klatce schodowej. Gdzieś w tym wszystkim obiad i drożdżówki cynamonowe z bloga dorotuś na pożegnanie i podróż Taty. Polecam, pyszne!



A tu jeszcze okazało się, że Krzysztofowi żadna drukarka, ani laserowa ani atramentowa, nie drukuje dobrze imion i nazwisk dzieci. A miał przygotować małe dyplomiki z okazji pierwszej spowiedzi. No to siadłam do wypisywania. Ręce odzwyczaiły się od trzymania długopisu, pisaka itp. Aż skurczy dostawałam. Bo oczywiście wymyśliłam sobie, że wypiszę do jakąś ozdobną czcionką. Sobie na pohybel, gdyż katechetki zobaczywszy wypisane dyplomiki poprosiły mnie o wypisanie także tych pierwszokomunijnych.
No i jeszcze Msza św. Wyjątkowo poszłam w  sobotę, bo była za kolegę Krzysztofa. Zaraz po niej odwiozłam Tatę do Pizy. Po nadaniu bagażu Tata od razu poszedł do odprawy osobistej, więc wróciłam czym prędzej do domu, by odebrać Krzysztofa z Giaccherino, gdzie właśnie odbyło się przygotowanie do pierwszej spowiedzi, spowiedź dla dzieci i rodziców oraz Msza św.
A już blisko godziny przylotu Taty do Berlina dzwoni mój Rodzic jeszcze z Pizy. Na szczęście bardzo przytomnie dał telefon komuś z obsługi, by ten nam wyjaśnił, że samolot ma jedynie półtorej godziny opóźnienia. Zaznaczam, ten fakt, by pokazać, że da się samodzielnie podróżować bez znajomości żadnego obcego języka. Wiele osób boi się wtedy ruszyć poza Polskę, a Tata sobie świetnie radzi sam.
No i taka to była odlotowa sobota.

5 komentarzy:

  1. Moja mama tez w sobote odjechala...troszke smutno teraz:(
    A Twoj Tata to na prawde nowoczesny czlowiek;)I pomyslal o poinformowaniu Ciebie,cobys sie nie martwila.
    Mam nadzieje,ze Druso juz ma sie dobrze.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. w prawdziwym pędzie ta sobota... i w dodatku z niespodziankami :)

    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. fajnie, że Twój Tata tak Cię odwiedza i dobrze, że się łatwo nie poddaje;) no, ale tacy są właśnie tatowie, że wszystko zrobią dla swoich córeczek, prawda?:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rzeczywiście odlotowa ta sobota!!Podziwiam iość czynności jakie udało Ci się wykonać:))
    Gdynianka

    OdpowiedzUsuń
  5. Odlotowa sobota:)) A Twój Tato jest super!:)))

    Pozdrawiam:))

    OdpowiedzUsuń