Wczoraj byliśmy zaproszeni na kolację do mojej koleżanki Ani. Już więc z tego powodu kolacja była mieszana, bo jej mąż jest Włochem. Do tego dodajcie syna oraz jeszcze jedno małżeństwo polsko-włoskie oraz mnie i Krzysztofa i mamy pierwszą mieszankę. Druga to menu, przystaweczki w postaci śledzika obudziły kubki smakowe. Ech! Kiedyś w "Lidlu" można było kupić choć rolmopsy ale od paru miesięcy nie ma. A smak pozostał. Potem była pyszna lazania cukiniowa, po której wjechały na stół płaty mięsa z pieczarkami. Na deser ciasta przywiezione z Polski. No nie dałam rady wszystkiego spróbować. Zazwyczaj unikam kolacji, więc te ilości były dla mnie porażające.
Dodatkową atrakcją dla mnie, że się tak wyrażę, była imienniczka naszej gospodyni - licencjonowany przewodnik po Florencji. Ach! Nie chciałam nachalnie zagarnąć jej całej dla siebie, ale trudno było. Oczywiście nie wypytywałam o Florencję. Może kiedyś uda się skorzystać z wyczuwalnej każdym porem pasji i wiedzy Ani. Więcej rozmawiałyśmy o blaskach i cieniach samego zawodu. Tak jak już kiedyś podejrzewałam tu na blogu, to trudna profesja ale i pełna niezwykłych wydarzeń. Mnie to najbardziej oszołomiła próba wyobrażenia sobie takiego zwiedzania zleconego przez biuro podróży organizujące objazdówkę. Półtorej godziny na Florencję! Boli! A wyobraźcie sobie jak musi boleć przewodnika, który spośród 1000 kandydatów znalazł się w 20 tych, co zdali egzamin i otrzymali licencję? Ania oprowadza zazwyczaj grupy polskie i francuskie, ale zdarzają się też indywidualni turyści. To dopiero musi być frajda. Muszę nad tym pomyśleć, tak kiedyś ją wynająć. Marzenie! A przecież pomarzyć wolno i trzeba. I na pewno nie będę należała do turystów, którzy chichoczą niezdrowo na widok gołego Dawida.
Czas zleciał tak szybko, że wróciliśmy do domu o północy. Trudno było zasnąć z taką mieszanką wrażeń i kulinarnych i towarzyskich. A na dziś potrzebne były siły, bo ...
O tym w następnym wpisie :)
Zobaczyć Florencję ,a jeszcze mieć na to sporo czasu i ,,osobistego" przewodnika... To chyba w bajkach takie rzeczy się zdarzają...
OdpowiedzUsuń:))) Joanna z Gdyni
Małgoś,
OdpowiedzUsuńnareszcie poznałaś panią Anię. Nie ukrywam, że niecierpliwie czekałam na Wasze spotkanie. Myślę, że z połączenia obu Waszych pasji mogą powstać nowe, fascynujące wpisy na Twoim blogu.
Pozdrawiam,
Joanna z Gorzowa
Eeech.. Pozostaje pomarzyć tylko, by znów tam wrócić i rzucić okiem na Porta del Paradiso... (bo przecież, to i Florencja, i cała Toskania są Porta del Paradiso). A gdy przy tym można pozwolić sobie na uwolnienie oczu od papierowych stron przewodnika i zamiast, co rusz przewracać kartki, skupić swój wzrok na otoczeniu, bo pozwala na to osobisty przewodnik - żywy człowiek i jego pełna pasji opowieść to, to już powoli wykracza poza granice marzeń.
OdpowiedzUsuńNo wlasnie, Ty Malgos - Artystka i pani Ania - Przewodniczka po Florencji, w zasadzie tez artystka... i zycia malo by Wam bylo, zeby wszystko obejrzec, posmakowac i wymienic uwagi... czekam wiec cierpliwie na owoce tego Waszego poznania sie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Super spotkanie jak widzę i wrażen mnóstwo:) Mieć przewodnika tylko dla siebie i chodzić po Florencji to musi być coś! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Małgosiu i czekam na kolejną notkę:)
Pani Małgosiu czy jakieś namiary na Panią Anię można?1i2-go maja będziemy we Florencji i skorzystalibyśmy /oczywiście odpłatnie/z jej usług.Dla Pani nie do końca przystepnie ale zawsze coś WIZZAIR zaczyna latać z Katowic do Pizy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam