sobota, 2 stycznia 2010

PAMIĄTECZKI

Najwyższy czas wrócić do bloga. Nie spodziewajcie się niczego turystycznego, gdyż pogoda była delikatnie to nazywając aturystyczna. Lało się strumieniami. Choć przyznam, że w środę odwiedzili nas właśnie turyści - Lidka z Maciejem, czytelniczka tego bloga. Trzy godziny na gadaniu przeleciały tak szybko, że ledwie się spostrzegłam. Boguś jak zwykle wykorzystał naiwność gości i czym prędzej umościł się na kolanach Lidki. Zawsze wyczuwa, kto ma słabość do niego, a że jest wygodnicki i nie lubi leżeć na twardej ceglanej podłodze, więc szuka miłych kolan. 

Pogoda świąteczno-noworoczna do bani. Zrobiłam inwentaryzację strat po mrozach. Cytryna ledwie zipie, ale powinna przeżyć. Owoce jednak ma przemarznięte, dają się jeść, lecz są puste w środku niczym kiszone ogórki, co to się źle ukisiły. Staram się o nią nie martwić, choć szkoda byłoby wszystkich moich bitew z wełnowcami. Po niedzieli przyjdzie specjalista, czyli cytrynowy dziadek - to oceni fachowym okiem poziom strat wśród cytrusów, których namiot foliowy nie mógł uchronić przed minus dziewięcioma stopniami. Doczytałam jeszcze, że to i tak nie była największa klęska, bo we wspomnianym przeze mnie 1985 roku temperatura spadła poniżej 20 stopni. Nie dziwota, że drzewa oliwne nie wytrzymały takiego mrozu. Tym razem, sądząc po naszych w ogrodzie, mają się dobrze.

Dni udomowione i uksiążkowione. Czytamy bez opamiętania, więc stosik mocno się obkurczył. Właśnie skończyłam "1000 dni w Toskanii". Jakże inne jeszcze spojrzenie na te krainę - nazwałabym je kulinarnym. Niewielu tam ludzi, niewiele miejsc, za to jedzenia bardzo dużo. Ciekawa jest taka różnorodność spojrzenia. Parę rzeczy mnie zadziwiło, a jedna to aż bardzo. Wydaje się być prozaiczną, ale niezwykłe, że kawałek stąd a już taka odmienność zwyczajów. Otóż na początku pobytu mocno odczuwałam niezręczną sytuację, gdy się rozpędzałam na powitanie w całowaniu policzków do ogólnopolskiej cyfry 3, Włoch natomiast wyhamowywał przy 2. Marlena de Blasi za to zauważa, że tamtejsi mieszkańcy całują się trzykrotnie. A to ciekawe. Chciałabym mieć jej wiedzę i pasję w kulinariach. A może nie? Bo wtedy z kuchni bym się nie wytoczyła. Tak czy siak - smakowita książka.

A skoro już o "toskańskich" książkach to wspomnę jeszcze ... moją,  a raczej to, że ją ponoć omawiano dziś w Radio Tok fm, o czym mi uprzejmie doniosły "wróbelki". Ptaszki te powiedziały, że mówiono w superlatywach. Zajrzałam więc do internetu dumna jak inny ptak, i być może za parę dni da się tego posłuchać na ich stronie, bo widzę że mają starsze audycje do odsłuchania. Dam znać na blogu książki. Dzielę się tym z Wami, gdyż wiecie przecież, jak bardzo niezwykłym i nieplanowanym wydarzeniem jest dla mnie fakt wydania książki oraz wszelkie związane z tym konsekwencje. Coś niesamowitego i radosnego!

Parę osób pytało o sposób na Sylwestra. Ja już od dawna nie przepadałam za imprezowaniem. Kiedyś chadzałam nawet na bale, ale jako osoba niezamężna i samotna czułam się jak wilk wśród owiec, tak przynajmniej spoglądały na mnie żony mężów :) Razu pewnego spróbowałam więc przeżyć noc z 31 grudnia na 1 stycznia zupełnie bez towarzystwa i okazało się, że to nie boli. Potem bywało, że przegadałam tę noc z przyjaciółką, bądź przeżywałam ją w niewielkim gronie, ale typowe zabawy poszły w odstawkę. I tej linii trzymam się dzielnie, a Krzysztof bardzo dobrze się w nią wpisał. Nie dotrwaliśmy do północy, godzinę 24 przywitałam już samodzielnie w łóżku włączywszy jakąś muzyczkę w komputerze, by zagłuszyć dźwięki fajerwerków, które budzą duży niepokój Druso.

Wczorajszy dzień, deszczowy, spędziłam głównie na rozpracowywaniu forum i czytaniu książki od niebieskiej. Udało się między deszczami wyjść z psiakami na spacer. Boguś tak się rozognił na samą myśl o bieganiu, że zaraz po wyskoczeniu z samochodu nie wyrobił zakrętu i wpadł w poślizg, co skończyło się obtarciem łapy do krwi. Nie przeszkodziło mu to potem w rozwijaniu oszałamiających prędkości i radosnym zwyciężaniu nad bidulą mopsikiem. 

Dzisiaj się przejaśnia, więc może jutro coś się uda uskutecznić? Tymczasem idę do pracowni i postaram się wysprzątać skutki świątecznego tornado.


9 komentarzy:

  1. Witaj Małgosiu poświątecznie i posylwestrowo:)
    My też nie lubimy chodzić na imprezy sylwestrowe. Nowy Rok przywitaliśmy we trójkę oglądając fajerwerki przygotowane przez miasto Gdańsk, wznosząc toast szapanem dla dzieci :) A potem w zaciszu domowym z moimi rodzicami siedzieliśmy do 5 rano i pijąc szampana gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy... :)) Było super!:)

    Widzę, że chyba muszę zamówić tę książkę "1000 dni w Toskanii", szczególnie jesli jest tak mocno kulinarna :))

    Pozdrawiam Cię cieplutko :***
    Majana

    OdpowiedzUsuń
  2. z moich kolam Boguś nie będzie miał pożytku , przy całej mojej sympatii :) są krótkie i jakieś takie niechętne dla obcych ciał !

    a za cytrynki trzymam kciuki ze względu na Twoją do nich miłość

    OdpowiedzUsuń
  3. no i wyszło szydło z worka mam kolama zamiast kolan :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Na moich kolanach (świeżo wyremontowane!) pewnie Boguś zmieściłby się spokojnie..
    ,,1000 dni w Toskanii'' dostałam pod choinkę i łapczywie połknęłam .
    Rzeczywiście pełno tam smakowitego jedzenia ,chociaż tak bardzo się różni od np Tessy Capponi ,która również zahacza i jedzenie ale trochę inaczej..
    Tak czy inaczej te książki w moim rozeznaniu mają jedną zasadniczą wadę-200-300 stron druku wystarcza mi na pół dnia!!!Mało!!!
    A Sylwestra w tym roku spędziliśmy z mężem na takiej prawie domówce wśród przyjaciół,bardzo ciepłej atmosferze z biegającymi i tańczącymi wśrod nas dziećmi w wieku od 3 do 12 lat ..
    Było więc tak raczej rodzinnie, gadająco i prawie bezalkoholowo -i okazało się że tak można i jest
    super!
    Trzymam kciuki za cytryny w Toskanii ,będzie dobrze,jak już się zajmie nimi ,,cytrynowy dziadek " !!
    Joanna z Gdyni

    OdpowiedzUsuń
  5. Widze ze wszyscy mamy tu podobne upodobania imprezowe:) dla mnie rowniez najlepszy sylwester to ten w zaciszu domowym na wygodnej sofce :)
    By tego nie bylo dosyc... Wlasnie wrocilam z wesela.... Juz nie dawalam rady ale moje 5 letnie "malenstwo" jak najbardziej.... Jeszcze chce tanczyc :))
    A co 1000 dni w Toskanii - czytajac ta ksiazke bylam caly czas glodna i ktoregos razu nie wytrzymalam i polecialam do Bomi po wloskie zapasy na bruschette :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczęśliwego Nowego Roku ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak juz dojde do siebie po tych wyjezdzie posprzatam i poukladam wszystko to zajrze na Twoje forum, bo zajrzalam, ale to jakas trudna wyzsza szkola jazdy jak dla mnie... a chetnie bede korzystac i podczytywac :)

    Lepszej pogody zycze i sloneczka w tym Nowym Roku :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Serdecznie dziekujemy za mila goscine i takaz pamiatke.
    Ksiazka umilila nam znakomicie podroz powrotna, nie wspominajac o wzroscie apetytu i uwaznych wsluchiwan sie w opisy miejsc, ktore mielismy okazje odwiedzic.
    Pozdrawiamy
    Lidia & Maciej

    OdpowiedzUsuń